– Dobra, dzięki, ale… – Westchnął. – Nie wiesz, co to takiego prywatność, prawda?
Obdarzyłam go niespiesznym, lekkim uśmiechem.
– Myślisz, że chciałam zobaczyć cię nagiego?
Nie odpowiedział, gdy tak to ujęłam. Zaciągnął zasłonę z powrotem.
Oparłam się o blat i popijałam kawę, patrząc jak cień sylwetki Luisa się porusza, a kiedy woda przestała lecieć, wróciłam do sypialni.
Luis ubrał się szybko i zajęłam jego miejsce w mocno nagrzanej łazience. Chłodniejsze powietrze sypialni miło owiało moją wilgotną skórę, kiedy po kąpieli wyszłam z ubraniami na ramieniu.
Naga.
Luis spojrzał na mnie, jakby mimowolnie dokonywał inspekcji, potem jednak odwrócił się ode mnie. Nie odzywałam się, wciągając bieliznę i ubranie, warstwa po warstwie, a na koniec wkładając skórzaną kurtkę.
– Nie jestem nieśmiała – zapewniłam go. – To nie jest cecha dżinnów.
– Tak – przyznał. – Zauważyłem. – Jego głos brzmiał bardzo dziwnie. Zerknął na mnie przez ramię, zobaczył, że się ubrałam, i ponownie zwrócił się do mnie twarzą. – Straciliśmy dużo czasu.
– Nie więcej niż gdybyśmy pojechali dalej w takim stanie jak wczoraj, natknęli się na naszych wrogów i dostali od nich w skórę – odparłam. – Natrafiłam na ślad Ibby w sferze eterycznej. Już ich nie zgubię.
Chyba że odkryją sztuczkę, którą się posłużyłam, żeby stworzyć powiązanie, i znajdą sposób, by je przerwać.
Miałam nadzieję, że porwali dziecko z jakiegoś konkretnego powodu, gdyż najłatwiejszym sposobem na przecięcie wspomnianego łącza było zabicie Ibby.
Luis dopił kawę.
– Chodźmy.
Zatrzymaliśmy się na krótko, żeby kupić kaski i ruszyliśmy w dalszą drogę. Do rezerwatu nie było zbyt daleko. Za Albuquerque krajobraz Nowego Meksyku zdominowały przykurzone barwy ochry i czerwieni. Lokalna roślinność była bardziej wytrzymała, niewymagająca i odporna na surowe warunki.
Poczułam z nią dziwną więź.
Podczas jazdy oceniłam kondycję Luisa. Nabrał sił, a jego zasoby mocy się odnowiły. U Strażników zasoby te napełniały się energią z otaczającego świata; był to rodzaj osmozy asymilacji, z którą, jak mi się wydawało, sama nie potrafiłam sobie radzić. Łatwiej byłoby wchłonąć część tej mocy poprzez kontakt ze skórą, ale odkryłam, że jeśli się skoncentruję i zachowam ostrożność, mogę ściągać niewielkie dawki energii nawet przez warstwy odzieży w miejscu, w którym ręce Luisa obejmowały mnie w pasie.
Zadrżałam z ulgą, kiedy jego ciepła energia wniknęła w moje zgłodniałe tkanki, ale nie sądziłam, żeby Luis to odczuł. Doznanie to prawdopodobnie zagubiło się gdzieś wśród drgań motocykla, gdy pędziliśmy, pokonując długie kilometry po pustej szosie.
Mapa pokazała nam trasę, którą podążała Isabel, ale analizując inne możliwości dojazdu, znaleźliśmy drogi o lepszej nawierzchni, gdzie mogłam dodać gazu, i pognaliśmy o wiele szybciej. Łamaliśmy przepisy, ryzykując w ten sposób, lecz podobnie jak Luis rozpaczliwie chciałam skrócić czas dotarcia do celu.
Porywacze Ibby mogli być tymi samymi ludźmi, którzy wcześniej tak brutalne zaatakowali Manny'ego, mnie i Luisa. Najpewniej nie mieli litości i względów dla niewinnych i nie byłam pewna, czy młody wiek Isabel ma dla nich jakieś znaczenie.
Po dwóch godzinach przekroczyliśmy granicę rezerwatu Jicarilla. Niewiele wskazywało na to, że wjechaliśmy na jego teren – tylko wyblakłe znaki; surowy krajobraz specjalnie się nie zmienił. Przebiegała przez niego autostrada stanowa numer 537.
Zatrzymałam się na poboczu zakurzonej szosy, w miękkim piachu, żeby wejść do sfery eterycznej. Isabel była już gdzie indziej, przemieszczając się dalej, ale zbliżaliśmy się do celu… Pozostały nam najwyżej jeszcze dwie godziny jazdy.
Zastanawiałam się, czemu nasi wrogowie poruszają się tak wolno. Z pewnością pięcioletnie dziecko nie mogło aż tak ich spowolnić.
Chyba że… chodziło im właśnie o to, żebyśmy za nimi podążali. Po co mieliby nas atakować, trwoniąc energię, skoro mogli zmusić nas do marnotrawienia naszych własnych zasobów w pogoni – i w końcu nas złapać?
Nie rozmawiałam o tym z Luisem, lecz wiedziałam, że doszedł do takich samych wniosków. Technika, jaką się posługiwaliśmy, by wytropić dziewczynkę, była dość niezwykła, niemniej znana Strażnikom Ziemi. Prawdopodobnie zastosowaliśmy oryginalną taktykę pościgu, jeśli jednak nasi przeciwnicy byli tak zdeterminowani, jak przypuszczałam, pewnie zaplanowali jakiś kontrmanewr.
A rezerwat Jicarilla rozciągał się przez granicę, od Nowego Meksyku do Kolorado.
– Co ty wyczyniasz? Musimy jechać dalej! – zawołał Luis zdziwiony, że się zatrzymałam. Zawczasu załatwił swoje potrzeby fizjologiczne, a ja mogłam z tym zaczekać. – Coś nie tak?
– Nie wiem – odparłam. – Ilu jest Strażników Ziemi między tym miejscem a granicą stanu Kolorado?
– Żaden. Mamy kłopoty kadrowe, jak wiesz, a poza tym z tego, co słyszałem, pozostał tylko jeden czy dwóch w całym stanie. Większość najwyższych rangą wyjechało na wezwanie Lewisa. Nie ma ich teraz w kraju.
Pokręciłam lekko głową.
– Czy tobie też kazali wyjechać?
– Tak. – Jego ton nie zachęcał do dalszej rozmowy na ten temat. – Czemu tak nagle martwisz się o Strażników?
Wbiłam wzrok w daleki, drgający horyzont, gdzie czarna wstęga szosy wznosiła się pod niebo na widnokręgu, i wyciągnęłam rękę do Luisa. Ujął ją po chwili wahania' i tym razem to ja prowadziłam, gdy wznosiliśmy się do sfery eterycznej. Nie poszybowaliśmy zbyt daleko. Nie musieliśmy.
Kiedy powróciliśmy na ziemię, Luis zadrżał, wchodząc ponownie w swoje ciało, i powiedział:
– Do licha, miałem nadzieję, że nie będą wiedzieli o naszym pościgu.
– Ja też na to liczyłam – odparłam. – Kaski.
– Kaski utrudniają widoczność – zauważył. – Będziesz jechała prawie na ślepo.
– Połóż mi rękę na plecach – poprosiłam. – Na gołej skórze. Mogę posłużyć się nadnaturalnym eterycznym superwzrokiem, jeśli mnie nie puścisz.
– Myślisz, że uda ci się tak jechać?
Na ślepo? Posługując się jedynie dezorientującymi informacjami w sferze eterycznej? Być może. Jaki miałam wybór?
Patrzyłam, jak widnokrąg staje się coraz bardziej zamglony, po czym zanika jak brudna smuga, rozmazująca się na jasnym błękitnym niebie w nierówną, powiększającą się krechę.
To, co pokazywałam Luisowi w sferze eterycznej, było zbliżającą się burzą piaskową. I to groźną.
Włożyłam kask. Nie mógł uchronić mnie przed wszystkimi zagrożeniami, ale przynajmniej umożliwiał oddychanie podczas piaskowej burzy – dopóki plastik się nie uszkodzi. Wolałam nawet nie brać pod uwagę takiej możliwości. Poczułam, jak siedzący z tyłu Luis wkłada swój kask, po czym wsuwa mi ręce pod kurtkę, wyciąga mi koszulę ze spodni i kładzie ciepłe dłonie po obu stronach talii, na gołej skórze.
Powiązanie między nami stało się mocniejsze i odetchnęłam głęboko.
– Nie wychylaj się – powiedziałam. – Nie mam pojęcia, na co jeszcze możemy się natknąć w ciemności.
Dodałam gazu, wyrzucając piach w nieruchome powietrze, zjechałam na twardą nawierzchnię szosy i victory prawie wrył się w asfalt, wydając z siebie ryk. Pędziłam coraz szybciej. Przypominało mi to dawne czasy, konie pędzące w stronę linii nieprzyjaciela i rycerzy walczących na kopie – aby zabić lub samemu zginąć.
Czerwona wstęga nad horyzontem kipiała jak atrament wlany do wody. Wyczuwałam siły, które nią kierowały – energie nie Ziemi, lecz Pogody, współdziałanie mas zimnego i ciepłego powietrza, tworzącego ten zabójczy i wybuchowy huragan. W wilgotniejszym klimacie przyniósłby on pioruny i deszcz, lecz tutaj tylko smagał ziemię, wznosząc drażniący piach i żwir, które ścierały się, wzbudzając w burzy piaskowej własną energię.
Читать дальше