Zrobił to ktoś inny. Ktoś czerpiący z mocy. Strażnik. A może dżinn. Ktoś, z kim prawdopodobnie się zetknęłam, komu może nawet ufałam.
Nasi wrogowie popełnili właśnie straszliwy, przerażający błąd w wyborze ofiar. Ja sama w szoku i napadzie szału zabiłam w odwecie za śmierć Manny'ego i Angeli. Tym razem, zrobiłabym to w sposób zimny i wyrachowany, aby odzyskać dziecko.
Z drugiego pokoju dobiegł mnie głos Sylvii dzwoniącej na policję. Usłyszałam, jak Luis osuwa się po ścianie na podłogę pod wpływem rozpaczy, ale jego żal różnił się od mojego. Mój był czymś zimnym i obcym.
Wyprostowałam się i wyszłam na korytarz, gdzie Luis siedział jak kukła. Przykucnęłam, by spojrzeć mu w oczy.
– Nie ma jej – powiedziałam – ale chyba wiem, dokąd trzeba się wybrać.
– Śladem gangu Norteño…
– Nie. Oni potrafią ostrzelać dom, ale nie są tak głupi, żeby ściągać na siebie śledztwo policji w sprawie porwania dziecka. To by ich zniszczyło.
Ręce Luisa wciąż gwałtownie się trzęsły. – W takim razie to jakiś porywacz. Jakiś inny cholerny bandzior.
– Nie – odparłam powoli. – Nie wydaje mi się. Myślę że to ma coś wspólnego z nami.
– Z nami? – Obezwładniający lęk znikł z oczu Luisa.
– Co masz na myśli?
– Ktoś chce nas powstrzymać; mamy na to sporo dowodów. Razem i osobno wzięto nas na celownik. Jaki lepszy sposób od odebrania nam dziecka mógł ktoś wymyślić, żeby nas przystopować, wiedząc, że obojgu nam zależy na bezpieczeństwie Ibby? – Chciałam, by mnie zrozumiał. Gdy nie byłam pewna, czy to do niego dotarło, wyciągnęłam ręce i objęłam jego zimne dłonie. – Luis. W tym pokoju jest ślad mocy. Strażnika lub dżinna, trudno mi stwierdzić, ale musimy się tego dowiedzieć. Wypytać Ma'ata, który miał strzec Isabel. Może kogoś tu przekupiono albo obezwładniono. Musimy się dowiedzieć, co się stało.
Wykręcił palce i chwycił mnie mocno za nadgarstki.
Odepchnął mnie. Zakołysałam się do tyłu, ale nie jest łatwo przewrócić dżinna, nawet tak niewysokiego jak ja. Moja zwinność zdawała się jeszcze bardziej wprawiać go w złość.
– To twoja wina. – Niemal plunął mi tym w twarz. – To się zaczęło od ciebie, zjawiasz się tutaj i wywołujesz kłopoty. Jeśli coś stanie się Isabel…
– Jeśli coś stanie się Isabel – wpadłam mu w słowo – wtedy winni przypłacą to krwią i bólem. A potem możesz się na mnie odegrać. Nie będę z tobą walczyć. Już dostatecznie dużo namieszałam.
Oczywiście, miał rację. To wszystko zaczęło się od mojego pojawienia się w Albuquerque. Nieumyślnie wywołałam te wypadki, ale faktycznie je wywołałam. Byłam winna Luisowi Rosze przysługę, za którą nie mogłam się odwdzięczyć, nawet jeszcze przed uprowadzeniem jego bratanicy.
Ktoś uderzał we mnie i niszczył wszystkich obok mnie.
Tego nie mogłam darować.
Jako dżinn nie wybaczyłabym tego nigdy.
Luis nie był w stanie złapać tego z Ma'atów, który miał pilnować Isabel. Ja nie mogłam odnaleźć go w sferze eterycznej.
To był bardzo zły znak.
– Nie dał się przekupić – stwierdził Luis. – Nie Jim. To niemożliwe, do licha. Był moim kumplem i to dobrym.
A więc pewnie zginął. Nasi wrogowie zamordowali go po cichu, nie przyciągając niczyjej uwagi, a potem przyszli po dziewczynkę. Wszystko starannie zaplanowali i przeprowadzili.
Zastanawiałam się tylko, dlaczego nie zrobili tego samego z nami.
Zjawili się policjanci. Nie ci sami, którzy zajmowali się dochodzeniem w sprawie śmierci Manny'ego i Angeli, ale dostrzegli te same powiązania – dawną przynależność Luisa do gangu i śmierć obojga rodziców Isabel. Luisa zabrano na przesłuchanie, chociaż zarówno Sylwia, jak i ja twierdziłyśmy uparcie, że nigdy nie zniknął nam na tak długo z widoku, aby mógł porwać to dziecko.
Gdy przybyli detektywi – uświadomiłam sobie, że różnica w sposobie działania między wyższymi rangą zwykłymi policjantami była taka jak między dżinnami a Wyroczniami – pytania nabrały osobistego charakteru. Luis doprowadził do oczyszczenia mnie z podejrzeń w sprawie zniknięcia Scotta Sandsa, ale już po raz trzeci w ciągu zaledwie kilku dni znalazłam się pod lupą dochodzenia w sprawie o przestępstwo.
Wydało mi się naturalne, że uważają to za dziwne, ale też miałam wrażenie, że tracimy cenny czas, gdy policja skrupulatnie zbiera ślady, robi zdjęcia, przesłuchuje podejrzanych i przeprowadza dokładne oględziny w domu, na podwórzu i w sąsiedztwie.
Wciąż jest możliwe, że dziewczynka sama uciekła – powiedziała do mnie kobieta detektyw, kiedy stałam na ganku w blasku przenośnych reflektorów. Żółta taśma otaczała cały dom. Wozy z dziennikarzami parkowały teraz przy obu końcach ulicy, zatrzymane tam przez policyjne bariery, a sąsiedzi Sylvii przybyli tłumnie, by się gapić i szeptać między sobą. – Czy wydawała się zdenerwowana?
– Oczywiście, że tak – odparłam. – Przecież zginęli jej rodzicie. Nie sadzę jednak, żeby uciekła.
Kobieta detektyw uniosła idealnie wydepilowaną brew. Była to niewysoka blondynka, a jej uśmiech nosił znamiona wyższości, co nieznośnie mnie irytowało.
– Dlaczego?
– Bo zostawiła swoją walizeczkę – odparłam. Widziałam ją wcześniej w kącie pokoju, z kwiecistym deseniem i nalepkami z lalką Barbie. – I lalkę.
Udało mi się zetrzeć z jej twarzy uśmiech.
– Rozumiem.
– Gdyby postanowiła uciec, możliwe, że wróciłaby do swojego domu – powiedziałam. – Ale to za daleko jak na takie małe dziecko, nawet gdyby znała drogę.
W świecie czyhało wiele niebezpieczeństw, wielu napastników gotowych zaatakować bezbronne istoty. Taka perspektywa przyprawiała mnie o mdłości, ale w głębi duszy wiedziałam – cóż to za ludzkie uczucie – że Ibby nie uciekła. Została porwana.
Byłam coraz bardziej przekonana, że policja, choć ma dobre intencje, nie potrafi nam pomóc w tej sprawie, a im dłużej będziemy tkwić w miejscu, próbując się wpasować w policyjne hipotezy, tym gorszy obrót przyjmie sytuacja. Podobnie jak śledczy wiedziałam, że ślady szybko znikają, zwłaszcza tak subtelne jak te, za którym miałam podążać.
Gdyby aresztowano mnie jako podejrzaną, bardzo pokrzyżowałoby to moje plany.
– Nie sprawia pani wrażenia zbyt zmartwionej – powiedziała do mnie detektyw.
Zastanawiając się nad tym, przechyliłam lekko głowę, ponieważ zauważyłam, że ludzie często tak robią.
– Nie sprawiam takiego wrażenia? Pewnie jestem w szoku.
– Nie. To pani przyjaciel, Luis, jest w szoku. I babcia Sylvia. Ale nie pani.
– Pewnie dlatego wydaję się podejrzana.
– Tak pani myśli? – Kobieta uśmiechnęła się ponownie, co sprawiło, że dreszcz silnego zaniepokojenia przebiegł mi po kręgosłupie. – Porozmawiamy gdzie indziej.
Wzięła mnie za ramię. Z drugiej strony podwórza Luis przyparty do muru przez innego detektywa zauważył, co się dzieje. Nie wiedziałam, co robić – współpraca z policją wydawała mi się stratą czasu, a gwałtowny sprzeciw mógłby przynieść efekt przeciwny do zamierzonego – Luis jednak wyciągnął rękę, położył ją na ramieniu detektywa i uśmiechnął się do niego ciepło i serdecznie. Potem wymienił z nim uścisk dłoni i ruszył w moją stronę.
– Nie może pan teraz z nią rozmawiać – oświadczyła policjantka, która się mną zajmowała. Ton jej głosu nie zachęcał do sprzeciwu i trzymała mnie za ramię tak samo mocno jak wcześniej. – Proszę pozostać ze swoją rodziną.
– Ona należy do mojej rodziny – odparł Luis, Policjantka spojrzała na niego z takim niedowierzaniem, że nawet ja się uśmiechnęłam. – To daleka krewna.
Читать дальше