Krwawe waśnie rodowe. Ta niezdolność do przebaczania lub puszczania czegoś w niepamięć stanowiła jedno z największych zagrożeń dla ludzkiej kultury. Było to coś wspólnego dla ludzi i dżinnów. Kiedy usłyszałam wcześniej, jak tamten chłopak mówił o skrzywdzeniu Isabel, omal go nie zabiłam. Nie zawahałabym się, gdyby Luisa tam nie było. Po prostu spełniłabym swoją groźbę bez względu na konsekwencje. Bez poczucia winy wyszłabym cało z wojny, jaka by się rozpętała.
Musiałam przyznać przed sobą, że metoda Luisa była prawdopodobnie lepsza.
Kierownik zakładu pogrzebowego zastąpił nam drogę i rzekł niskim, łagodnym głosem:
– Czy wszystko w porządku, panie Rocha?
– Tak – odparł Luis zachrypniętym głosem. – Moich przyjaciół trochę poniosło z rozpaczy. Zapłacę za szkody.
Kierownik wytrzeszczył oczy i ruszył korytarzem z pośpiechem, który mógł się wydać niestosowny. Luis popatrzył za nim.
– Kolejny powód, żeby nie zabijać – stwierdził. – Zwłaszcza że sala jest zarezerwowana na moje nazwisko.
Sylvia stała przy wyjściu, przygnębiona i zła. Mięła nerwowo chusteczkę w rękach, a gdy podeszliśmy, spojrzała nieprzychylnie na Luisa.
Starałam się pamiętać, że straciła dziecko, ale w tamtej chwili było to trudne.
– Ty i twoi przyjaciele – powiedziała niskim, zjadliwym głosem – lepiej nie pokazujcie się na pogrzebie mojej córki. Niech Bóg ma cię w opiece, jeśli to zrobisz.
– Sylvio…
Jej oczy błysnęły, ale łzy w nich bardziej wydawały się zbroją niż wyrazem żalu.
– Ściągnąłeś gang Norteño tutaj? I potem pozwoliłeś im odejść? Co z ciebie za mężczyzna , skoro nie potrafisz bronić swego?
Otworzyła z hukiem drzwi i wyszła sztywnym krokiem. Luis pospieszył za nią – tak prędko, jak zdołał w tej chwili – i otworzył drzwi furgonetki od strony pasażera. Musiał pomóc Sylvii wejść na stopień.
Nie wyglądała na wdzięczną.
Droga do domu przebiegała w ciszy i drętwej atmosferze, a Sylvia siedziała sztywno między nami. W blasku świateł przejeżdżających samochodów nadal wydawała się wyniosła i wściekła. W końcu odłożyła chusteczkę i wyciągnęła sznur czarnych błyszczących koralików. Pocałowała srebrny, zwisający z nich krucyfiks i zaczęła przesuwać paciorki w palcach, poruszając cicho wargami. Paciorki różańca. Byłam zdziwiona, że ten zwyczaj nie zmienił się od tak dawna.
Wydawało się, że Luis nie ma problemów z kierowaniem wozem, ale wyczuwałam jego zmęczenie. Ziewnął rozdzierająco, parkując dużą czarną furgonetkę przed domem Sylvii, który roztaczał wokół siebie ciepły blask. Luis otworzył drzwi od strony kierowcy i wysiadł.
Wyskoczyłam z wozu i wyciągnęłam ręce do starszej kobiety. Spojrzała na mnie z dezaprobatą, po czym najwyraźniej doszła do wniosku, że w danej chwili jestem jej mniej niemiła niż Luis.
Podniosłam ją z łatwością i postawiłam na betonowym chodniku. Zrobiła krok do tyłu, chwilowo zbyt zaskoczona, by się gniewać, a Luis okrążył samochód. Spoglądał to na mnie, to na Sylvię i westchnął.
– Dzięki – rzekł do mnie. Ale nie tak, jakby naprawdę był mi wdzięczny. – Sylvio, chciałbym powiedzieć Isabel dobranoc. Jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Nie odpowiadało mu takie pytanie o pozwolenie, ale chyba zrozumiał, że naleganie wywoła jedynie w tej kobiecie większy opór.
Sylvia posłała nam kolejne nieufne spojrzenie i skinęła niechętnie.
– Nie obudź jej, jeśli śpi – powiedziała. – To wszystko było dla niej bardzo trudne, no i jeszcze te jej złe sny.
Siostra Sylvii, Veronica, siedziała w saloniku i robiła na drutach w świetle cicho grającego telewizora. Wstała, by uściskać Sylvię, a następnie, już bardziej powściągliwe, Luisa. Ta duża, niemłoda kobieta o twarzy bardziej życzliwej od oblicza swojej siostry nie objęła mnie, lecz skinęła mi głową i się uśmiechnęła.
Mała była bardzo spokojna – powiedziała. – W ogóle się nie budziła.
Luis ruszył korytarzem, pozostawiając Sylvię szepczącą z Veronicą, a kiedy doszedł do drzwi pokoju Isabel, coś mnie tknęło.
– Zatrzymaj się – szepnęłam. Luis przystanął z ręką zawieszoną w powietrzu; kilka centymetrów od klamki.
– Co się stało?
Nie wiedziałam. To było jakieś przeczucie – czegoś złego. Nic, co potrafiłabym rozpoznać, czy to w świecie ludzkim, czy w sferze eterycznej. Tak jakby ktoś tutaj był i zniknął, pozostawiając jedynie swój drażniący, gorzki eteryczny zapach.
– Czy jakiś Strażnik pilnował domu?
– Ma'at, mówiłem ci. Oczywiście, że tak.
Odsunęłam Luisa i sama otworzyłam drzwi do pokoju.
Początkowo nie dostrzegłam nic przerażającego; pokój wyglądał tak, jak wtedy, gdy go opuściliśmy, tylko było w nim ciemniej. Połyskująca nocna lampka migotała delikatnym światłem na odległej ścianie, rzucając różowy blask na róg pokoju i łóżeczko.
Aura była tutaj mocniejsza. Nie przestrasz dziecka, powiedziałam do siebie i zmusiłam się, by podejść powoli i cicho.
Pod kołdrą widać było bezkształtne zgrubienie. Różowe światło układało się w połączone zwoje pomiędzy cieniami w fałdach koca.
Powoli odgarnęłam koce i usłyszałam stłumiony okrzyk Luisa.
W łóżku znajdowały się tylko wypchana poducha i szmaciana lalka, której włosy z czarnej przędzy leżały na poduszce. Położyłam rękę w miejscu, gdzie wcześniej leżała Isabel.
– Zimne – stwierdziłam. – Nie ma jej od dawna.
Być może nie było jej już wtedy, gdy zaglądała do niej Veronica. Przysiadłam na piętach, przyglądając się starannie łóżeczku. Nie widać było żadnych oznak szamotaniny, niczego nie porozwalano. Żadnego eterycznego śladu agresji.
Isabel nie stało się nic złego.
W każdym razie nie tutaj.
Przyprawiające mnie o szaleństwo widmo śladu umykało mi. Wyczuwałam je już wcześniej, ale nie mogłam zmusić pamięci, by objawiło się wyraźniej. Unosiło się jak mgła na krawędzi świadomości, ale nigdy nie na tyle blisko, by ukazać się w pełnym świetle.
Trzymałam rękę w łóżku Isabel, tam, gdzie dziewczynka wcześniej spała. Wyczuwałam każde pojedyncze włókno chłodnej bawełnianej pościeli. Czułam słodki zapach włosów na poduszce.
Znikła.
Luis podszedł do szafy i metodycznie przeszukiwał pokój, wołając Isabel po imieniu cichym głosem, który stopniowo stawał się coraz głośniejszy i coraz mniej spokojny, gdy kolejne kryjówki okazywały się puste.
Ręce mu się trzęsły. Nie tylko drżały, ale trzęsły się jak u człowieka zmarzniętego na kość.
Zajrzał pod łóżko, a potem spojrzał na mnie ponad nim.
– Nie ma jej tutaj, Luis – powiedziałam. Poczerwieniał, a potem zbladł.
– Musi być, tylko się schowała. Isabel! – Tym razem wrzasnął, zerwał się na równe nogi i wypadł z pokoik Słyszałam jego kroki, nawoływania, odgłos drzwi otwieranych i zamykanych. Gniewne pytanie Sylvii o to, co on wyczynia. Nieco cichsze protesty Veroniki.
I krzyki, kiedy Luis w końcu oznajmił, że dziewczynka znikła.
Stałam bez ruchu, milcząc, wpatrywałam się w brudną szmacianą lalkę. Tę samą, którą Isabel trzymała, kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy na frontowym podwórku. Lalce brakowało jednego oka z czarnego paciorka, a szew pod prawym ramieniem był rozpruty. Wychodził z niego wypłowiały, miękki wypełniacz.
Isabel przepadła.
Ktoś ją porwał. To nie był gang Norteño; znałam teraz ich zapach i wiedziałam, że nie zawracaliby sobie głowy uprowadzaniem dziecka, nie oczekując okupu albo nie spodziewając się zemsty. Lolly nie zachowywał się jak człowiek, który zleciłby coś podobnego, chociaż pewnie mógłby, gdyby został zmuszony. Nie posunąłby się aż tak daleko, nie w takiej sytuacji.
Читать дальше