Przechyliłam nieco głowę w bok i spytałam:
– Gang?
Angela przez dłuższą chwilę dziwiła się mojej niewiedzy, a potem wzruszyła ramionami i powiedziała:
– To coś jak plemię, jak szczep, tyle że gangsterzy nie są ze sobą spokrewnieni. Chronią się nawzajem przed innymi gangami, toczą wojny i tak dalej. I zarabia ją pieniądze, najczęściej sprzedając narkotyki albo kradnąc. To nie jest jednak lekkie życie. Gangsterzy często giną, i to giną młodo.
– A ty byłaś w gangu? – zapytałam. To ją zdumiało i z szeroko otwartymi oczami pokręciła przecząco głową. – Wydajesz się taka… współczująca.
Westchnęła.
– Jestem nie tyle współczująca, co wyrozumiała. Znałam ich wielu, tych gangsterów. Większość z nich już nie żyje, ale zawsze znajdą się dzieciaki, małolaty, gotowe zająć ich miejsce. Martwi mnie to i tyle. Martwię się, bo bez względu na to, co robimy, gangi się rozrastają, bo ci młodzi nie mają przyszłości. Nie bez powodu są sfrustrowani i agresywni.
Nie rozumiałam tego. Niewiele pojmowałam z ludzkiej kultury i wydawało mi się, że te gangi nie różnią się od innych grup kulturowych – ludzkich związków, zorganizowanych dla obrony i zysku. Były one wszędzie. Niekiedy miały charakter klanowy, innym razem narodowy albo religijny, ale ludzie zawsze się dzielili i łączyli w ugrupowania.
Wojowanie było czymś wpisanym w ich życie.
Przebiegł mnie dreszcz, kiedy uzmysłowiłam sobie, że dżinny postępują tak samo, dzieląc się na różne frakcje. Czy stawaliśmy się podobni do ludzi? I wcale od nich nie lepsi?
Z pewnością nie.
– Czy Luisowi grozi niebezpieczeństwo? – spytałam, podając Angeli pęk łyżek i widelców.
– Zagraża ono nam wszystkim – powiedziała. – Dopóki Luis przebywa na terenie gangu Norteño.
– Ja was ochronię – oznajmiłam.
Angela obrzuciła mnie spojrzeniem, a jego wyrazu nie potrafiłam rozszyfrować.
– Naprawdę?
Dokończyłyśmy mycie naczyń w milczeniu.
Następnego dnia w naszym małym biurze zjawiło się dwoje wyższych rangą lokalnych przedstawicieli Strażników – jeden Ognia, drugi Pogody. Od żadnego z nich nie biła taka moc jak od Luisa Rochy, jednak wydawali się kompetentni i bardziej uzdolnieni od Manny'ego.
Zażądali raportu na temat ataku, który przeżyliśmy. Manny opisał to szczegółowo, ale Strażnicy zlekceważyli jego pisemną relację i kazali sobie opowiadać o całym incydencie, aż wreszcie przestałam dostrzegać sens w tych pytaniach i nie chciałam więcej na nie odpowiadać.
– Jesteście pewni, że nie rozpoznaliście jakichś oznak osoby, która dokonała tej napaści? – zapytała Strażniczką kobieta. Miała na imię Gretą a z jej aury jasno wynikało, że jest Strażniczką Ognia. Pod względem fizycznej budowy była drobną osóbką z rudawymi, krótko przyciętymi włosami i wielkimi niebieskimi oczami. Skórę miała chłodną, jasnobeżową, upstrzoną tu i ówdzie plamami, które przypominały wyglądem oparzenia.
Nie zadała sobie trudu wyleczenia ich do końca lub usunięcia blizn. – Nie dostrzegliście niczego w sferze eterycznej?
– Nic, co potrafiłbym zidentyfikować – odpowiedział Manny. – Jak już mówiłem, to było dziwne. Nie kojarzyło mi się z żadnym wyszkolonym Strażnikiem, ale tkwiło w tym mnóstwo mocy.
– Ale to nie był też dżinn? – Spojrzenie Grety powędrowało w moim kierunku. – Jesteście pewni?
Wzruszyłam ramionami. Stwierdziłam to już kilka razy; nie było sensu się powtarzać. Tych dwoje mnie wkurzało. Wydawali się powątpiewać nie tylko w słowa Manny'ego, ale i moje. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, dlaczego sądzą że kłamię.
– Słuchajcie, jeśli popełniliście jakiś błąd, jeśli próbowaliście czegoś, a to coś wymknęło się wam spod kontro li, możecie się do tego przyznać – powiedział mężczyzną Scott, Strażnik Pogody. Był bardzo wysoki, miał gęste czarne włosy i smutnawą bardzo pomarszczoną twarz. Mówił ostrym i nosowym głosem, w dodatku z silnym akcentem. – Lepiej to zrobić teraz, niż kiedy sami się o tym przekonamy.
Twarz Manny'ego nabrała ciemniejszego odcienia i poczułam, jak kipi w nim złość.
– Nie kłamiemy.
Greta rzuciła Strażnikowi szybkie spojrzenie.
– Nie twierdzimy, że tak jest – zapewniła. – Scott chciał tylko powiedzieć, że jeśli jest coś, czego nam nie wyjawiliście, to czas uczynić to teraz. Jasne?
Manny sztywno skinął głową.
– Opowiedziałem już o wszystkim.
– A ty, Cassiel?
– Ja również powiedziałam prawdę – odrzekłam. – I nie ważcie się zarzucać mi kłamstwa. – Zdawałam sobie sprawę z niebezpiecznego tonu swoich słów, ale uznałam, że mało mnie to obchodzi.
Tym razem to Scott poczerwieniał ze wzburzenia.
– Jesteś tu, bo my ci na to zezwoliliśmy; nie zapominaj o tym! – warknął. – Nie chciałem cię na naszym terytorium. Jeśli dasz mi powód, wyślę cię z powrotem na Florydę tak szybko, że ani się obejrzysz. Nie podoba mi się udział nieokrzesanego dżinna, czyli ciebie, w tym wszystkim, a gdybym miał się założyć, to dałbym głowę, że jeśli coś poszło źle, to z twojej winy. Zrozumiałaś?
– Możliwe – odparłam niewzruszonym głosem, który wybrzmiał w ciszy, jaka zapadła.
Manny wziął głębszy wdech i powoli wypuścił powietrze z płuc.
– W porządku – odezwał się w końcu. – Cassiel, uspokójmy się. Nie zrobiliśmy nic złego. Ktoś nas zaatakował; nie wiemy kto, nie wiemy nawet, czy to Strażnik, czy dżinn. Ale zachowamy czujność, jeżeli coś podobne go się powtórzy. Pasuje?
Scott nie spuszczał ze mnie oczu. Powoli przyoblekłam twarz w chłodny uśmiech i dostrzegłam, jak Strażnik zadrżał pod wpływem tego, co dostrzegł wyraźnie w moich oczach. Były to atuty, które prezentował dżinn, wstępując na ścieżkę wojenną ze Strażnikami, choćby tylko na krótko. Wszystko to, co sprawiało, że czuli przed nami respekt.
– Świetnie – powiedziała Greta. Wydała się nagle przygaszona i trochę podenerwowana. – Moja propozycja jest taka: nie chcę, żebyście wyjeżdżali w teren przez kilka dni, więc pozostańcie tutaj i róbcie, co się da, z od dali. Uważajcie na siebie. Jeśli zobaczycie coś dziwnego, niezwłocznie wezwijcie pomoc.
– Słyszałem, że twój brat zawitał do miasta – zwrócił się Scott do Manny'ego. – Czy to prawda?
– Tak, pobędzie u nas kilka dni.
– Podobno stara się o przeniesienie. Chciałem, żeby trafił pod moje skrzydła ale dowiedziałem się, że w naszym regionie nie mamy braków kadrowych. Pewnie wyślą go do Kolorado. – Scott zmrużył ciemne oczy. – Szkoda. On sporo umie. Przydałby się nam.
– W Kolorado też się przyda – rzuciła ostro Greta. – Dosyć już tego. Manny, Cassiel, dziękuję wam za okazaną cierpliwość. Na tym na razie zakończymy.
– Och – odezwał się Scott, strzelając palcami. – Czy nie dotarł do was pocztą raport, który prawdopodobnie powinien trafić do biura w Kolorado?
Było coś dziwnego w tym, jak rzucił ten temat – zbyt pospiesznie, z nazbyt przymilnym uśmiechem. Zanim Manny zdążył odpowiedzieć, wtrąciłam:
– Ja się zajmuję sortowaniem dokumentów. Nie na tknęłam się na nic takiego.
Manny rzucił mi przenikliwe spojrzenie, ale zrozumiał mój zamysł i się nie odezwał.
– W porządku – stwierdził Scott. Przyglądał mi się przez kilka sekund. – Cóż, jak coś takiego nadejdzie, dajcie mi znać.
Greta wstała. Scott co prawda nie palił się do wyjścia, ale nie miał wyboru; to ona najwyraźniej szefowała w tym duecie, a kiedy obierała jakiś kurs, to nie dawała się z niego spychać. Uścisnęła dłoń Manny'ego, a potem – po chwili wahania – także moją. Zastanawiałam się, co takiego naopowiadano jej o mnie.
Читать дальше