– Też się cieszę, że cię widzę, Manny – rzeki Luis zjadliwie. – Posłuchaj, przykro mi, ale cały tamten syf to już przeszłość, kapujesz? Norteño mają teraz większe zmartwienia, a ja od dawna już w tym nie siedzę.
– Wiesz, jak to jest: z tej gry nigdy się nie wypada. To bardzo pamiętliwi goście. – Manny był teraz mniej rozzłoszczony, ale potrafiłam wyłowić ponure nuty w jego głosie. – Pomyśl o Angeli i Ibby. Planuję wywieźć je stąd jeszcze w tym roku, bo dostałem podwyżkę od Strażników.
– Za to, że się nią zajmujesz? – Mówiąc nią, oczywiście miał na myśli mnie. Uznałam, że wspomnienie o mnie oznaczało ponowne dopuszczenie do rozmowy, więc zwróciłam się w ich stronę. Manny zerknął na mnie nerwowo; Luis nie. Wbił wzrok w brata, a umięśnione ramiona skrzyżował na piersi. – Cholera, bracie, jesteś pewny, że tego właśnie chcesz?
– Pytasz, czy Manny nie ma żadnych wątpliwości? – Z rozmysłem wzięłam kolejny łyczek piwa. Jego słodowy, gorzki smak teraz przeszkadzał mi już mniej. – Na pewno ma, ale udowodniłam, że potrafię być pomocna.
Tym razem Luis popatrzył na mnie i nie spodobał mi się wyraz jego twarzy. Poddawał mnie ocenie, a ja nie miałam zamiaru pozwalać się osądzać ludziom. Nawet Strażnikowi równie potężnemu, jak Luis.
– Jakieś kłopoty? – spytał Manny'ego. Ten pokręcił przecząco głową.
– Nie większe niż zwykle.
Zastanawiałam się, dlaczego Manny postanowił skłamać własnemu bratu, choćby przez niedopowiedzenie, ale milczałam. Ci dwaj mężczyźni przeszywali się wzrokiem, w pojedynku na siłę woli wprawiającym powietrze w zauważalne drżenie, wreszcie Luis wzruszył ramionami i jednym łykiem pochłonął pół zawartości butelki z piwem.
– Wiesz, gdzie mnie szukać, jeśli będę potrzebny.
Nie zaczekał, aż Manny mu odpowie, tylko odwrócił się i poszedł do kuchni, gdzie Angela przygotowywała posiłek. Isabel wpadła przed frontowe drzwi, wciąż ściskając w rączkach lalki, i również pobiegła do kuchni. Dochodziły stamtąd głosy, podniesione i cichsze, poprzetykane chichotem dziewczynki.
Manny w milczeniu dopił piwo, patrząc gdzieś w dal.
– To twój brat – powiedziałam.
– Tak – odparł. – Ale ze mnie szczęściarz.
Tego wieczoru wiele się dowiedziałam podczas posiłku, zwłaszcza gdy obecni zapadali w milczenie. Manny kochał swojego brata, ale łączyły ich jakieś sekrety, sprawy, których nawet Angela do końca nie rozumiała. Odzywałam się rzadko, woląc obserwować.
Jedliśmy tamale, czyli mielone mięso z sosem pomidorowym i papryką w kukurydzy, jak wyjaśniła mi Angela, ze szczegółami opowiadając, jak przyprawić wieprzowinę i jak ją zawijać w liście kukurydzy. Byłam jej wdzięczna, kiedy pospiesznie dodała, że przed jedzeniem należy odrzucić kukurydziane liście, których widok trochę mnie zaniepokoił. Potrawa stanowiła mieszaninę smaków i barw, a Ibby wlała mi na talerz ostry sos, błagając, żebym go spróbowała z mięsem i ryżem. Wyniośle odmówiłam, co wywołało salwę śmiechu, ale był to miły śmiech. Beztroski, a nie ponury.
– A więc, Luis – powiedział Manny – przyjechałeś na dłużej?
– Może. – Luis wsadził sobie do ust następny kęs. Nie bał się pochłaniać ostrego sosu, który najwyraźniej nie robił na nim żadnego wrażenia. – Czekam na przeniesienie, a na razie pracuję na własną rękę.
Manny i jego żona wymienili spojrzenia, a Angela ściągnęła brwi.
– Gdzie właściwie mają cię przenieść? – spytała. – Ibby, przestań grzebać w ryżu. Rozsypujesz go po całym stole.
Isabel popatrzyła na nią gniewnie, ale zjadła ryż z widelca, którym wcześniej wymachiwała na wszystkie strony. Luis upił nieco piwa.
– Podobno brakuje Strażników w Kolorado – odparł. – Więc pewnie tam; przynajmniej będzie mi stamtąd do was bliżej niż z Florydy. – Lekko trącił łokciem Isabel, siedzącą obok niego. – Cieszysz się z tego, co?
– Tak! – Dziewczynka przełknęła, mlaskając głośno, i uśmiechnęła się do niego.
– Luis… – odezwał się Manny, a potem wzruszył ramionami. – To twoje życie, stary. Ale ja na twoim miejscu nie wracałbym tutaj. Nie do Nowego Meksyku. I nigdzie tam, gdzie klan Norteño ma swoje wpływy. Oni nie zapominają, bracie. I nigdy nie przebaczają. Przecież o tym wiesz.
– Wiem. Po prostu mam to gdzieś – odpowiedział Luis. Znowu wbił wzrok w swój talerz. – No to co się u was działo, kiedy mnie tu nie było? Ibby?
Isabel podjęła z wielkim zapałem chaotyczną opowieść o wszystkim, od losów swoich lalek po guzowatą ropuchę, na którą natknęła się za domem. Angela dojrzała moje spojrzenie i uśmiechnęła się, a mnie zrobiło się… cieplej na duszy. Poczułam się częścią tego bezpiecznego kręgu, choć było to dosyć złudne.
Ocaliłam mu życie, pomyślałam, obserwując Manny'ego, jak rozmawiał i śmiał się z żoną i córeczką. Inaczej nie byłoby go tu tego wieczoru.
Coś dziwnego było w tym odczuciu. Nie wiedziałam, jak to nazwać, i czy uznać to za rzecz dobrą, czy szkodliwą – jednak nie potrafiłam tego zignorować. Dawniej, jako dżinn, nie interesowałam się poszczególnymi ludźmi, chyba że traktując ich instrumentalnie, jako kogoś do wykorzystania i odrzucenia. Nigdy dotąd ani przez chwilę nie zastanawiałam się, kim są i co się z nimi stanie; starałam się stykać z nimi możliwie najrzadziej i zapominałam o nich niemal od razu potem. Teraz to się zmieniło. Pomyślałam o tych wszystkich twarzach, które przemknęły przez wieki mojego życia – młodych, starych, męskich, kobiecych – oraz o tym, jak mogłam im dopomóc albo jak ich skrzywdzić.
To wytrąciło mnie z równowagi.
Uświadomiłam sobie, z ukłuciem niepokoju, że Luis Rocha wpatruje się we mnie ponad główką Isabel. Zastanawiałam się, co może malować mi się na twarzy i na ile zdradzam targające mną uczucia.
Nie powiedział nic, tylko kiwnął głową i zwrócił się do Angeli, która zapytała go, czy chce dokładkę. Kiedy oderwał ode mnie spojrzenie, sama mogłam mu się przyjrzeć bez sprawiania wrażenia, że jestem natarczywą i przyłapałam się na tym, że podziwiam regularne rysy jego twarzy oraz to, jak światło zabarwia jego ciemnawą, miedzianą skórę. Podziwiałam też niebieskawy odblask jego kruczoczarnych włosów.
Był piękny. Nie tak piękny jak dżinny – którym żaden człowiek nie mógł dorównać pod względem urody – jednak tkwiło w nim coś dzikiego i gorączkowo urokliwego. Kojarzył mi się z orłem, krążącym wysoko na niebie podczas łowów. Naprawdę miał w sobie coś orlego.
Kiedy Angela zaczęła zbierać talerze, wstałam, żeby jej pomóc. Wydawało się, że oczekuje tego ode mnie, więc mogłam pójść za nią do kuchni, gdzie nie było mężczyzn ani Isabel.
Angela wzięła ode mnie naczynia z wyrażającym podziękowanie uśmiechem i odkręciła kurek z ciepłą wodą.
– I co o nim sądzisz? – zapytała. – O Luisie?
– Interesujący – odpowiedziałam. Oparłam się o blat stołu, patrząc, jak Angela zmywa talerze w wodzie z mydlinami. – Panuje jakieś napięcie między nim a jego bratem.
Angela zaśmiała się cicho.
– Tak, trochę. – Zerknęła na mnie spod rzęs. – Chcesz wiedzieć z jakiego powodu?
Nie odpowiedziałam. Zdjęłam garnki i patelnie z kuchenki i przeniosłam je w miejsce, które służyło Angeli do mycia i spłukiwania naczyń.
– Luis kilka lat temu wpakował się w tarapaty – podjęła Angela. Ściszyła głos, mówiąc teraz tak, że ledwie mogłam ją słyszeć. – Zadawał się z gangsterami. Przystąpił do gangu Nortefto, kiedy był młody i głupi, aż odkrył swój dar i wtedy zgłosili się do niego Strażnicy. Pewnie ratując mu dzięki temu życie. Ale gang nie chciał odpuścić. – Pokręciła głową, zaciskając usta w ponurą kreskę. – Ciągle nie dają mu spokoju.
Читать дальше