Myrnin się skrzywił. Odwrócił wzrok, popatrzył na to, co robił na laboratoryjnym stole. Zobaczyła, że przygotowywał zestaw próbek mikroskopowych.
– Miałem swoje powody – powiedział. – To długa rozgrywka, Claire. Amelie zrozumie.
– Amelie dostała kołkiem w serce – powiedziała.
Powoli uniósł głowę.
– Co takiego?
– Bishop przekupił jej partnera, Jasona. Jason przebił ją kołkiem.
– Nie. – Ledwie słyszalne słowo. Myrnin zamknął oczy. – Nie, to niemożliwe. Ona wiedziała… Mówiłem jej…
– Zostawiłeś ją na śmierć!
Pod Myrninem ugięły się nogi. Opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach, pogrążony w milczącym żalu.
Claire mocniej chwyciła krzyż i trzymając go u boku, podeszła do niego. Nie poruszył się.
– Ona żyje? – spytał.
– Nie wiem. Może.
– Zatem to moja wina. To się nie powinno było zdarzyć.
– A reszta powinna była?
– Długa rozgrywka – szepnął Myrnin. – Nie zrozumiesz.
W kącie, gdzie zwykle Myrnin czytał, stała rozłożona szachownica. Jakąś grę przerwano wpół ataku. Claire popatrzyła na planszę i przez moment widziała oczyma wyobraźni Amelie, siedzącą tam z Myrninem i przesuwającą figury swoimi chłodnymi, białymi palcami.
– Ona wiedziała – powiedziała. – Pomogła ci. Prawda?
Myrnin wstał, a Claire uniosła między nimi krzyż. Myrnin nawet na niego nie spojrzał. Przysunęła go bliżej. Może to kwestia odległości?
Myrnin położył dłoń na jej dłoni i odebrał jej krzyż. Trzymał go gołą ręką.
Żadnego syku. Żadnej reakcji.
– Krzyże nie działają – powiedział. – Wszyscy udajemy, że działają, ale tak nie jest.
Otworzyła usta ze zdumienia.
– Dlaczego? – No i super. Jej ostatnie słowa to będą, jak zwykle, pytania.
To powstrzymuje ludzi przed szukaniem czegoś, co nam faktycznie zaszkodzi. – Myrnin uniósł brwi, ale jego ciemne oczy były smutne i ostrożne. – Claire, ja tam wcale nie miałem zostawać. Miałem tylko rozproszyć ich uwagę, zdobyć próbkę i uciec.
– Próbkę.
Wskazał na laboratoryjny stół i na to, czym się zajmował. Claire zobaczyła tam sztylet o srebrzystym połysku, ten, który wziął na ucztę – teraz już czysty, bez żadnych śladów krwi.
Ale krew starannie przeniesiono na laboratoryjne szkiełka leżące szeregiem.
– Krew Bishopa?
Myrnin pokiwał głową.
– Nigdy nie udało nam się zdobyć próbki krwi żadnego wampira mieszkającego poza Morganville. Popatrz.
Claire mu nie ufała. Cofnął się dość daleko od stołu i wskazał mikroskop z przepraszającym ukłonem.
– Mogę to potrzymać? – spytała i porwała ze stołu nóż.
– O ile nie będziesz nim celowała we mnie – odparł. Sztylet w dłoni nieco ją uspokoił. Jednak sporo czasu jej zajęło skupienie wzroku na próbce pod mikroskopem, żeby ją porządnie obejrzeć, zamiast ciągle sprawdzać, gdzie stoi Myrnin.
Kiedy obejrzała próbki, natychmiast dostrzegła różnicę. Komórki krwi Bishopa były – jak na wampira – zdrowe. Odsunęła się i popatrzyła na Myrnina.
– On nie jest zainfekowany.
– Jest jeszcze lepiej – powiedział Myrnin i skinął głową w stronę rzędu próbek. – Zerknij na numer osiem.
Zamieniła próbki.
– Nie widzę żadnej różnicy.
– Właśnie – powiedział. – A to moja krew, zmieszana z krwią Bishopa. I popatrz na siódemkę. Moja krew bez domieszek.
Była koszmarna. Jeszcze gorsza niż kiedykolwiek. Cokolwiek to serum wyczyniało z Myrninem, zabijało go. Jeszcze raz sprawdziła próbkę numer osiem. I siedem.
– On stanowi lek – powiedziała.
– Teraz rozumiesz – stwierdził Myrnin – dlaczego gotów byłem zaryzykować wszystko i wszystkich, żeby to sprawdzić.
Po kolejnej godzinie Myrnin znów poczuł się gorzej. I tak trwało to dłużej, niż oczekiwała Claire po obejrzeniu pod mikroskopem próbek. Kiedy zaczął się męczyć i przekręcać słowa, otworzyła drzwi celi i zabrała go do niej z powrotem.
– Cholera. – Westchnęła, przypominając sobie wyłamany zamek. – Musimy cię przenieść.
Trochę to potrwało, chociaż złapała tylko rzeczy, które Myrnin wskazał jako najniezbędniejsze – ubrania, koce, dywanik, książki. Zanim przeniosła wszystko do sąsiedniej, pustej celi i wymieniła starą, brudną pryczę na czystą kozetkę, Myrnin siedział już w kącie, skulony w kłębek. Powoli kołysał się w przód i w tył.
Podeszła do niego ostrożnie.
– Już gotowe – powiedziała. – Chodź. Przyniosę ci coś do jedzenia.
Myrnin podniósł wzrok i nie mogła się zorientować, czy ją rozumie, ale z trudem dźwignął się i machnięciem drżącej ręki kazał jej zejść sobie z drogi.
Zamknął drzwi celi i sprawdził zamek, a potem rzucił się na posłanie.
– Amelie – powiedział. – Zajmijcie się Amelie.
– Tak zrobimy – obiecała Claire. Podała mu paczkę z krwią. Nie rzucała jej, ale mu ją podała.
– Przepraszam cię. Nie rozumiałam.
Jego skinienie głową przypominało konwulsyjny odruch. Krew przyciągała jego wzrok, ale zmusił się, żeby znów spojrzeć jej w twarz.
– Długa rozgrywka – powiedział. – Wykorzystaj to, czego chce Bishop. Pozwól mu myśleć, że wygrywa. Graj na czas.
Sprowadź doktora.
– Doktora Millsa?
– Potrzebuję pomocy.
– Jakoś go tu ściągnę. – Claire nie chciała zostawiać Myrnina, ale miał rację. Były rzeczy, które należało zrobić. – Nic ci nie będzie?
Uśmiech Myrnina był znów smutny, ale piękny.
– Nie – powiedział cicho. – Dziękuję ci za zaufanie. Dziękuję za to, że wierzyłaś.
Nie wierzyła. Ale teraz już uwierzyła.
A kiedy się odwracała, dosłyszała jego szept:
– Bardzo mi przykro, dziecko. Tak bardzo mi przykro, że cię zostawiłem.
Udała, że nie słyszy.
Teraz, kiedy w Morganville przerwano dostawy prądu, portale zrobiły się mylące. Większość miejsc była zupełnie ciemna i, jakby się Claire nie koncentrowała, trzech punktów docelowych zupełnie nie mogła przywołać.
Co oznaczało, jak się domyślała, że przestały istnieć.
Skupiła się na obrazie domu, ale znów zobaczyła ciemność. Usłyszała jednak rozmawiających ludzi, a potem dostrzegła błysk zapalonej świecy.
Twarz Eve oświetloną jej blaskiem.
Dom.
Szykowała się już, żeby przejść na drugą stronę, kiedy coś uderzyło jaz tyłu, ciche i ciężkie. Straciła kontrolę nad portalem, potykając się, lecąc naprzód i krzycząc. Usłyszała głos Myrnina, gdzieś daleko za sobą. Zawołał:
– Claire? Claire, co się dzieje?
Myślała, że to jeden z mieszkańców więzienia, ale potem poczuła, że jakaś dłoń mocno ją chwyta za włosy, a czyjeś usta muskają jej szyję.
Usłyszała kpiący śmiech Bishopa.
– Dziękuję – powiedział. – Za doprowadzenie mnie do mojego błazna.
Wrzucił jaw portal.
Uderzyła o posadzkę po drugiej stronie i przewróciła się, a potem poderwała się i rzuciła na ścianę. Nie otworzyła się przed nią. Zaczęła walić o nią pięściami.
Nic.
Claire obróciła się, bo to miejsce niczym nie przypominało domu. Ciemność i kompletna cisza.
– Halo? – Żadnej odpowiedzi. – Shane? Mama? Nie była w Domu Glassów. Bishop zmienił punkt docelowy, kiedy ją przerzucał przez portal, i nie miała pojęcia, gdzie się znajduje.
Prawie płacząc, po omacku zaczęła obchodzić pomieszczenie. Trafiła palcami na miękki materiał i pociągnęła. Zasłona, pomyślała. Szarpnęła za nią i dostrzegła promień światła zza okna. Pomarańczową poświatę.
Читать дальше