– Czyj dom? – Claire udało się wykrztusić szeptem dwa słowa na raz. To już postęp. – Się pali?
– Chyba to dom Melville'ów – odparła Eve, próbując spojrzeć pod nieco innym kątem. – Cholera. Widzę następne.
Niedobrze.
Dołączył do nich Michael.
– To część planu Bishopa – powiedział. – Tak mi się wydaje. Wywołać chaos. Zbić Amelie z tropu.
Claire mogła się założyć, że awaria prądu też stanowiła część tego planu.
– Ilu tu jest?
– W naszym domu? Ze trzydzieści osób. – Eve przewróciła oczami. – Połowa z nich to wampiry. Super, nie? Po tym wszystkim.
Claire wytrzeszczyła na nią oczy.
– Trzydzieści?
Eve pokiwała głową.
– A co?
– To nas czyni niezłym celem.
– Ona ma rację – powiedział Michael. – Musimy być czujni.
Shane wcisnął się obok Claire. Nadal miał na sobie skórzane spodnie, ale włożył też swoją starą, zniszczoną koszulkę z Marylin Mansonem, która wyglądała tak, jakby wyjął jaz kosza na brudy.
Było jej wszystko jedno. Shane objął ją i przez tę jedną chwilę czuła, że wszystko jest w porządku.
– Królik zabójca – powiedział do niej czule i pocałował ją. – A ten kostium to co?
– Arlekin – wychrypiała. – Myrnin… – Wróciło do niej wspomnienie tego, jak Myrnin się zachował. Jak prowokował Bishopa. Jak zostawił Amelie, żeby sobie z tym poradziła i ciekł. Ją też tam zostawił, na pewną śmierć.
– To był Myrnin? Ten szaleniec? Claire, jak ty mogłaś mu w ogóle zaufać? – Shane ujął jej twarz w dłonie. – On namówił cię na to, prawda?
Niezupełnie. Chciała wierzyć Myrninowi. Chciała wierzyć w tę niewinną, łagodną duszę, którą czasem w nim dostrzegała, ale teraz nie była pewna jej istnienia.
Albo, jeśli istniała, to być może jej lekarstwo ją zniszczyło.
– Nie mogłam… – Claire próbowała zebrać słowa, ale było jej za trudno, a oczy Shane'a były zbyt wyrozumiałe. Pocałował ją mimo wszystkich okoliczności, mimo obecności jej rodziców w tym samym pokoju, mimo że dom był pełen wampirów, a połowa Morganville znalazła się w niebezpieczeństwie, pomyślała, że mogłaby stać tu tak w jego ramionach przez całą noc i cały dzień.
– Ja wiem – mruknął z ciepłymi, wilgotnymi ustami przy jej ustach. – Wiem.
Prawie uwierzyła, że zrozumiał.
– Przepraszam, że wam przerywam – odezwał się Michael sucho zza pleców Claire – ale zdaje się, że musimy zrobić mały obchód okolicy.
– Niezły pomysł – powiedział Shane i odsunął się. – Skoro podpalają domy, żeby wywabić ludzi na ulicę. Pewnie łatwiej im ich w ten sposób wyłapać.
– Właśnie. – Michael podał mu łom. Shane zakręcił nim i wsadził go sobie pod ramię. – Jak powiedziała Claire, stanowimy niezły cel. Tak jak wszystkie Domy Założycielki. Ja sprawdzę na tyłach, ty od frontu.
– Pomogę – zaproponowała Claire. Shane i Michael złapali Ją pod ramiona i odprowadzili na kanapę, gdzie ją bez większych ceremonii posadzili. – Hej!
Shane zwrócił się do jej rodziców.
– Zadbajcie, żeby się stąd nie ruszała.
– Tak dokładnie zrobimy – powiedziała jej matka i usiadła obok Claire. – Serio, Claire, co ty sobie wyobrażasz? Tam jest niebezpiecznie!
Dokładnie to samo myślała Claire o Shanie. Ale wiedziała, że w obecnej formie nie na wiele im się przyda. Nie do tego celu w każdym razie.
– Łazienka. – Westchnęła. Jej rodzice wymienili spojrzenia.
Tata wzruszył ramionami.
– Pójdę z tobą – zaproponowała mama.
– Mamo, jestem już na tyle duża, żeby do łazienki chodzić sama. – Głos z chwili na chwilę miała coraz mocniejszy i tylko ze dwa razy zacięła się, wypowiadając to zdanie. Nadal jednak jej głos brzmiał, jakby codziennie wypalała paczkę papierosów.
Ale podobno tak! zachrypnięty głos jest seksowny, prawda?
Mama miała wątpliwości, ale została na kanapie. Popatrzyli po sobie z tatą i wzruszyli ramionami. Claire wyminęła grupkę obcych osób – wampirów o chłodnych, podejrzliwych oczach – i poszła na górę.
Na podeście schodów siedziała Miranda, chowając w dłoniach twarz obrzeżoną wężowatymi włosami.
– Nic ci nie jest? – zapytała Claire i przysiadła obok niej.
Miranda pokręciła głową.
– Mówiłam wam – powiedziała. – Krew. Ogień. Wszystko się kończy.
– A widzisz coś na nasz temat? Co z tym domem?
Miranda zaprzeczyła ruchem głowy.
– Jestem zbyt zmęczona.
– Chodź – powiedziała Claire i pomogła Mirandzie wstać. – Mam tam łóżko. Ktoś może się w nim położyć.
Ułożyła dziewczynę, która natychmiast zaczęła zasypiać, a potem – zgodnie z obietnicą daną mamie i tacie – poszła do łazienki. Była tam kolejka. Potem mogła swobodnie zastanowić się, co dalej.
Przecież nie obiecywała, że z wróci łazienki.
Drogę tam, gdzie chciała iść, blokował jeden z ochroniarzy Amelie – ten, który przy poprzedniej wizycie skinął jej głową. Miał nieco mniej nieprzystępną twarz niż pozostali służący Amelie, ale i tak wzbudzał przerażenie. Claire popatrzyła na niego, doskonale świadoma, że siniaki na jej szyi zaczęły już przybierać fioletowy odcień.
– Mogę tam wejść? – spytała. Przez długą chwilę ochroniarz przyglądał się jej, ale potem skinął głową i odstąpił na bok.
Zapukał. Ukryte drzwi otworzyły się i Claire wślizgnęła się do środka, zamykając je za sobą.
U stóp schodów stał kolejny wampir ochroniarz, wcale nie taki przyjazny, ale po krótkiej, prowadzonej szeptem rozmowie u szczytu schodów, przepuścił j ą na górę.
Na górze była tylko Amelie, leżąca na sofie w zamrożonym wodospadzie białego jedwabiu, Sam i Oliver.
Kołek nadal tkwił w jej piersi, a oczy miała szeroko otwarte i puste.
Gdy tylko weszła na górę, Oliver warknął do niej:
– Odejdź stąd!
Zawróciłaby, ale Sarn szybko się wtrącił.
– Nie – powiedział. – Zasłużyła na to. Ona pierwsza stanęła u boku Amelie, nie ty. Nawet nie ja.
Oliver chyba się zirytował, ale spojrzał na nieruchomą, bladą twarz Amelie.
Nachylił się bardzo nisko, patrząc w jej otwarte oczy bez ruchu. Sekundy mijały, Sam czekał.
– Teraz – szepnął Oliver.
Sam złapał za kołek i pociągnął jednym szybkim ruchem. Ciało Amelie wygięło się spazmatycznie, a usta szeroko otworzyły. W świetle zabłysły ostre zęby.
Nie wydała żadnego dźwięku.
Sam miał udręczoną minę. Oliver coś szeptał, ale zbyt cicho, żeby Claire mogła wychwycić słowa, pochylając głowę tak nisko, że prawie stykała się z głową Amelie. Kiedy Sam wyciągnął ręce w jej stronę, Oliver uniósł wzrok i pokręcił głową. Sam zamarł.
– Potrzymaj ją – powiedział Oliver i puścił jej twarz. Sam szybko zajął jego miejsce. Oliver podciągnął rękaw szarej bluzy, wziął głęboki oddech i podsunął przedramię pod usta Amelie.
Claire drgnęła, kiedy Amelie ugryzła. Oliver nie drgnął. Sam patrzył na przemian to na Amelie, to na niego, jakby sprawdzając coś, czego Claire do końca nie pojmowała, a potem puścił Amelie i złapał Olivera za rękę, żeby go od niej oderwać.
Oliver zatoczył się, przysiadł i schował twarz w dłoniach. Z otwartych ran na jego ręce krew sączyła się kroplami, plamiąc podłogę. Potem krople padały wolniej, aż ustały, a rana się zagoiła.
Amelie zamrugała i spojrzała w stronę Claire. Wyglądałaby zupełnie jak martwa, gdyby nie to, że się poruszała; jej oczy nadal patrzyły nieruchomo, źrenice były rozszerzone, a skóra przybrała dziwny, błękitnawy odcień.
Читать дальше