Amelie była przecież niezniszczalna. Nie można jej było skrzywdzić.
Plama czerwieni wykwitła na białym materiale wokół kołka i zaczęła rosnąć Claire w oczach.
Sam krzyknął. Porzucił François, widząc osuwającą się Amelie, i podtrzymał ją, delikatnie kładąc na drewnianych deskach podestu. Ten wyraz jego twarzy… Claire jeszcze nigdy nie widziała u nikogo takiego bólu.
Oliver uderzył Bishopa tak mocno, że starzec zatoczył się w tył na tron, a potem Oliver podbiegł do Amelie.
– Nie! – rzucił ostro, kiedy Sam ujął kołek, chcąc go wyciągnąć. – Ona jest stara. Wytrzyma, póki nie zabierzemy jej w bezpieczne miejsce. Zabierzcie ją!
A potem obrócił się w samą porę, bo Jason skoczył w jego stronę z kolejnym kołkiem. Oliver złapał go w powietrzu i złamał mu rękę bez najmniejszego wysiłku, odrzucając go na podest, gdzie zderzył się z François, który walczył z Michaelem w parterze.
– Mamo! Tato! Uciekajcie stąd! – wrzasnęła Claire. Tata ruchem ręki pokazał jej, żeby poszła z nimi, ale tylko pokręciła głową. Nie miała zamiaru zostawić przyjaciół. Nie w taki sposób, w jaki Myrnin zostawił ją.
Rodzice ruszyli w stronę drzwi. Inni też biegli, głównie ci, którzy nie zdecydowali się od początku stanąć przeciwko Bishopowi. Claire zobaczyła Marię Theresę wymykającą się bocznymi drzwiami i ciągnącą za ramię swojego ludzkiego towarzysza. Wydawał się przerażony i usiłował jej się wyrwać.
Z ciemności poza salą dobiegł ją krzyk.
Amelie zamrugała powiekami, chwyciła oddech i szepnęła coś do Sama. Podniósł oczy na Claire, a jego twarz była tak twarda i biała jak marmur.
– Końcówka rozgrywki – powiedział. – Bishop kontratakuje.
Claire spojrzała i zobaczyła, że niektórzy z wychodzących zaczęli rzucać się na towarzyszących im ludzi albo na inne wampiry. Bishop sprowadził tu własnych uśpionych agentów i było teraz tylko kwestią czasu, zanim przedrą się do podestu. Zapowiadała się ogólna walka.
Michael dołączył do nich. Ubranie miał podarte, a na jednym policzku długą, bezkrwawą szramę.
– Zabierz, ich stąd! – wrzasnął do niego Oliver. – Ale już!
Oliver rzucił się na Bishopa, zmuszając starego wampira do oparcia się o tron, a potem sięgnął w głąb swojego kostiumu stracha na wróble. Wyciągnął długi, ostry jak igła sztylet i przeszył nim tors Bishopa, przyszpilając go do drewna tronu.
Bishopa bardziej to rozzłościło, niż zraniło. Wyrwał się i wyciągnął sztylet z piersi, a potem uderzył Olivera tak mocno, że drugi wampir spadł z podestu i znikł w mroku sali bankietowej.
– Sam! – krzyknął Michael.
Sam porwał Amelie w ramiona i zeskoczył z podestu. Większość pozostałych ruszyła za nim. Michael złapał Eve i Shane'a, a Claire chciała zbiec za nimi po stopniach podestu.
Zatrzymała ją Ysandre.
– Nie tak szybko – powiedziała. Jej głos już nie brzmiał jak koci pomruk; to był warkot, niski i złowrogi. – Ciebie to ja chcę.
Claire zaczęła szukać jakiejś broni. Trafiła ręką na widelec, który spadł ze stołu, i wbiła go w ramię Ysandre. Wampirzyca wrzasnęła, wyrwała go i zacisnęła dłoń na gardle Claire, prawie ją kładąc na stół. Claire nie mogła złapać tchu. Uderzała wampirzycę po silnej jak żelazo dłoni i próbowała się wyrwać, ale bezskutecznie.
Czuła, że umiera.
Oliver skoczył na Ysandre i zbił ją z nóg. Wpadła na Bishopa i oboje się przewrócili. Zanim jeszcze zdążyli upaść na podłogę, Oliver złapał Claire za nadgarstek i pociągnął po schodach. Nie nadążała za nim, więc porwał ją na ręce, a potem świat wkoło nich zawirował.
Wampirza prędkość.
Wrzaski zlały się w jeden ogólny hałas, potem Claire usłyszała jakieś trzaski i syreny, a potem nic.
Dziwne, czuć się bezpiecznie w ramionach Olivera.
Kiedy się ocknęła, jej głowa spoczywała na kolanach Shane'a, a on gładził japo włosach. Usłyszała szmer głosów.
– Co… – Gardło ją bolało. Bardzo bolało. A jej głos brzmiał dziwnie.
– Hej – powiedział Shane i uśmiechnął się, spoglądając na nią. Coś było nie tak z tym uśmiechem. – Nic nie mów. Jesteśmy w domu… Wszystko jest zabezpieczone. Nic się nie martw.
Niedowierzała mu. Słyszała odgłos syren samochodów przejeżdżających ulicą. Jakieś głosy w domu, i to liczne. Spróbowała usiąść, ale Shane ją powstrzymał. – Sam jest na górze z Amelie, w pokoju rekreacyjnym. – Shane tak nazywał osobistą kryjówkę Amelie.
– Miasto jest sparaliżowane. Bishop miał już na swojej liście płac wielu ludzi. Sporo było niespodzianek. Bynajmniej nie próżnował.
Bezgłośnie zapytała.
– Kto tu jest?
– Tak, no cóż, mamy dziś wieczorem trochę gości – odparł. – Nie mogli się dostać do siebie, więc schronili się tutaj. Są tu twoi rodzice.
I faktycznie byli, bo odsunęli Shane'a na bok. Mama płakała, głaszcząc Claire po twarzy. Tata zachowywał więcej stoicyzmu, ale jego twarz była zaczerwieniona, a szczęka mocno zaciśnięta.
– Jak się czujesz, mała? – spytał.
– Świetnie – szepnęła i wskazała na nich.
– My się czujemy znakomicie, kochanie – powiedziała jej matka i pocałowała jaw czoło. Nadal ubrana była w długą białą suknię, ale anielskie skrzydła miała zmięte i przekrzywione. – Kiedy Oliver cię tu przyniósł, myślałam… Myślałam, że jest za późno. Myślałam…
Myśleli, że zginęła. Claire poczuła się winna, chociaż przecież wcale nie chciała zemdleć.
– Nic mi nie jest – udało jej się powiedzieć. Próbowała przełknąć i przekonała się, że to nie był zły pomysł; to był pomysł fatalny. Zakaszlała. To zabolało jeszcze gorzej.
Żałosne.
– Oliver? – szepnęła. Tata skinął głową w stronę kogoś stojącego za kanapą, na której leżała.
– Rozmawia przez telefon – powiedział. – To dość energiczny gość, nieprawdaż?
Światła w domu zgasły i ludzie zaczęli krzyczeć. Niemal natychmiast pozapalały się latarki; Eve i Shane mieli je pod ręką, Michael również.
– Uspokójcie się – powiedział Michael. – Proszę wszystkich o spokój! Dom jest bezpieczny.
Nic nie jest bezpieczne przed Bishopem, chciała mu powiedzieć Claire. Ysandre i François już tu byli i jeśli zechcą, znów się tu dostaną. Czuła wokół siebie ciężkie, przytłaczające przygnębienie. Jeśli w tym domu były jakieś duchy – inne niż duch, którym był kiedyś Michael – to dzisiaj wyległy wszystkie, ściągnięte lękiem i gniewem.
– Hej – odezwała się Eve. Stała przy frontowych oknach i wyglądała na zewnątrz. – Tam coś się pali.
Obok przejechał wóz strażacki, a za nim sznur samochodów policyjnych. Służby miejskie mają trudną noc – pomyślała Claire na wpół przytomnie. Wstała mimo protestów matki.
Pokój trochę zawirował wkoło niej, ale potem znieruchomiał. Stanęła obok Eve, przy oknie. Eve otoczyła j ą ramieniem i przytuliła, nie odrywając oczu od pożaru. Był spory, trzy przecznice dalej. Płomienie strzelały na kilka metrów w górę.
– Jak się czujesz? – spytała Eve.
Claire w milczeniu pokazała jej uniesiony kciuk i zobaczyła, że Eve się uśmiecha.
– Tak, zamieniłaś się tam w prawdziwego Spartakusa. Byłam z ciebie bardzo dumna, wiesz. Dopóki nie dałaś sobie skopać tyłka.
Claire próbowała wykrztusić z siebie oburzenie:
– Hej!
– No dobra, może to nie była twoja wina. – Eve znów ją uściskała. – Święcona woda. Fajny pomysł. Prawie mi zaimponowałaś.
Читать дальше