– Ta dziewczyna – szepnęła. – Musi iść. Głód.
Sam pokiwał głową i obejrzał się przez ramię na Claire.
– Idź i przynieś jej trochę krwi – powiedział. – W lodówce powinna być krew.
A Claire zdała sobie sprawę, że krew się im skończyła.
– Cholera – sapnął Shane, kiedy razem przeglądali zawartość lodówki. Na półkach były resztki chili, jakiś makaron, hamburgery. Wystarczająco dużo dla nich na jakieś dwa dni. Ale na pewno nie dosyć dla wszystkich znajdujących się w domu, nawet licząc tylko ludzi. – Myślisz to samo, co ja?
– Myślę, że mamy tu z piętnaście wampirów i brak krwi – powiedziała Claire. – O to chodziło?
– Nie, myślałem, że skończyły nam się chipsy. Oczywiście, że o to chodziło. – Shane poprzesuwał butelki z sosami, po raz trzeci bez skutku szukając jakiejś zapomnianej butelki z krwią. – Powiedziałem: cholera?
– Tak, parę razy. Nie powinieneś wracać przed dom?
– Zamieniłem się na warcie z jednym wampirem. Lepiej, żeby to one patrolowały teren po ciemku. Poza tym im mniej ich się teraz kręci po domu…
– Tym lepiej – dokończyła. – Zgadzam się. Ale Sam powiedział, że Amelie musi zaspokoić głód, czyli napić się krwi.
Zresztą nie ona jedna. A co z Centrum Krwiodawstwa?
– Nie dostarczają do domu – powiedział Shane, a potem strzelił palcami. – Zaraz. Zaraz. Dowożą.
– Co?
Złapał telefon z uchwytu na ścianie, ale potem go odwiesił.
– Nie działa.
Claire wyjęła swoją komórkę.
– Mam zasięg. – Podała mu ją i patrzyła, jak wystukuje jakiś numer. – Dokąd dzwonisz?
– Do Pizza Hut.
– Wariat.
Uniósł palec.
– Hej, Richard? – Nie, jak zauważyła Claire, Dick. Obecna sytuacja awansowała go do osobnika zasługującego na pełne imię. – Słuchaj, stary, mamy tu problem w Domu Glassów.
Claire mogła sobie wyobrazić drugą stronę tej rozmowy i reakcję Richarda Morrella niemal co do słowa. „A tobie się wydaje, że co ja tu mam, jak całe miasto zwariowało?”
– Skończyła nam się krew – powiedział Shane. – Amelie jest ranna. Sam sobie przekalkuluj. Nie zaszkodziłoby, gdyby dzielna policja z Morganville zabawiła się w domowego dostawcę.
Cokolwiek powiedział Richard, nie było to stwierdzenie pełne entuzjazmu.
– Żartujesz – powiedział Shane zupełnie innym, zmartwionym tonem. – Nie żartujesz. O Boże. – Na chwilę umilkł. – Stary, rozumiem. Rozumiem. Dobra, jasne. Trzymaj się.
Pomyślała, że tak grzecznie Richard i Shane jeszcze nigdy nie rozmawiali. Niemal przyjaźnie.
Shane zamknął klapkę telefonu i rzucił go Claire z wystudiowanym spokojem na twarzy.
– Co jest?
– Centrum Krwiodawstwa się pali – powiedział. – I co teraz myślisz o głodzie?
Krwiobus przystanął przed ich domem dokładnie kwadrans później – błyszczący, czarny i groźny. Pojawił się w otoczeniu obstawy złożonej z wozów policyjnych. Policjanci w kamizelkach kuloodpornych pozajmowali posterunki u obu wylotów ulicy.
Claire spojrzała na zegarek. Dochodziła prawie czwarta rano. Do świtu mieli jeszcze parę godzin, chociaż przy pożarach trudno byłoby odróżnić noc od dnia. Straż pożarna Morganville nie dawała sobie rady. Seryjni podpalacze zatrudnieni przez Bishopa dzielnie wywiązywali się ze swoich zadań.
Claire zastanowiła się, co robi teraz Bishop. Pewnie czeka. Nic innego mu nie pozostało. Morganville popadło w chaos po atakach na węzły komunikacyjne, Centrum Krwiodawstwa i – zgodnie z plotką przez kogoś jej powtórzoną – szpital. Jak na razie uniwersytet był chyba bezpieczny. W kampusie mieli zapasy krwi, ale trudno byłoby się tam dostać w tym zamieszaniu.
Michael wyszedł przed dom na spotkanie z wampirem prowadzącym krwiobus. Wrócił, kręcąc głową. – Nic nie zostało – powiedział. – Dzisiejsze zapasy już odwieźli do Centrum. Nie mają żadnych więcej. Powiedział, że zapasy szpitalne też zostały zniszczone.
– Jak nie zaczniemy chodzić od drzwi do drzwi i prosić o butelki i torebki, to nic nie będziemy mieli – dorzucił wampir o ponurej twarzy. – A mówiłem Radzie, że musimy rozbudować system zapasów.
– A co z zapasami na uniwersytecie?
– Wystarczą na parę dni – powiedział kierowca krwiobusu. – O żadnych innych nie wiem.
– Ja wiem – powiedziała Claire i z trudem przełknęła ślinę, kiedy na nią popatrzyli. – Ale musiałabym dostać zezwolenie od Amelie, żeby was tam zabrać.
– Amelie nie jest w stanie wydawać żadnych zezwoleń. Może Oliver?
Claire pokręciła głową.
– To musi być Amelie. Przykro mi.
Kierowca krwiobusu wydawał się zmęczony i mocno zdenerwowany. Ścisnął teraz palcami grzbiet nosa.
– Dobrze – powiedział. – Ale zanim ona będzie mogła wydać zgodę, musi się najeść. Potrzebuję dawców.
Eve, jak na siebie dziwnie milcząca, wysunęła się naprzód.
– Ja oddam – powiedziała.
– Ja też. – To była Monica Morrell. Zdjęła perukę Marii Antoniny i położyła ją na ziemi. Claire przypomniała sobie, co mówił Richard Morrell o burmistrzu, który chciał zwrócić ten kostium i odzyskać pieniądze, i o mały włos nie parsknęła śmiechem. Plan burmistrza właśnie trafiał szlag. – Giną! Jennifer!
Chodźcie tu! I przyprowadźcie, kogo się da!
Monica, równie władcza jak francuska królowa, raz dla odmiany wykorzystała umiejętność dowodzenia i komenderowania ludźmi w dobrej sprawie. Po dziesięciu minutach mieli całą kolejkę chętnych do oddania krwi, a wszystkie cztery stanowiska krwiobusu były zajęte.
Claire wśliznęła się do domu. Wszystkie wampiry wyglądały przez okna, wypatrując jakichś niespodzianek. Większość ludzi była na zewnątrz i oddawała krew.
Przyjrzała się fragmentowi gołej ściany w salonie, obok stołu. Muszę to zrobić szybko.
Ściana zamieniła się w mgłę, a Claire przeszła przez nią i znikła niemal, jeszcze zanim portal na dobre się otworzył.
Znalazła się w więzieniu, sięgnęła pod bluzę kostiumu Arlekina i wyjęła zaostrzony krzyż, który dostała od Myrnina. Używaj go tylko w samoobronie.
Miała zamiar się do tego dostosować.
Cela Myrnina była pusta, telewizor włączony i nastawiony na jakiś program rozrywkowy. Claire zajrzała do więziennej lodówki. Były tam niezłe zapasy, gdyby udało jej się przetransportować je, gdzie trzeba.
Myrnin mógł być wszędzie.
Nie, pomyślała. Myrnin może być w dwudziestu innych miejscach w Morganville, o ile używa tych portali.
Podeszła z powrotem do portalu, skoncentrowała się, otworzyła przejście do laboratorium i weszła.
I tam go znalazła.
Pracował gorączkowo, pozapalał wszystkie możliwe lampy i świece w całym pomieszczeniu. Nie przebrał się z kostiumu, tyle że zgubił gdzieś stożkowaty kapelusz. Teraz, na oczach Claire, przysunął jeden zbyt długi rękaw za blisko świecy i kostium zajął mu się ogniem.
– Cachiad! – zaklął, oddarł rękaw i cisnął go na ziemię, żeby zdeptać płomień. Zirytowany, zerwał z siebie całą szeroką tunikę i ją też rzucił na podłogę.
Podniósł oczy, na wpół nagi, oszalały, i zobaczył, że Claire mu się przygląda.
Przez chwilę żadne z nich się nie poruszyło, a potem Myrnin powiedział:
– To nie tak, jak myślisz.
Claire weszła do środka. Zatrzasnęła drzwi i domknęła zasuwę.
– Jeśli nie chciałeś, żeby ktoś tu za tobą wszedł, trzeba było się zamknąć.
– Nie mam na to czasu, i ty też nie. Chcesz mi pomóc?
– Już ci nie będę pomagała! – krzyknęła. Zmęczony głos załamał się wpół zdania jak stłuczone szkło i usłyszała, że skrzeczy w ślepej furii. – Uciekłeś! Zostawiłeś nas wszystkich na śmierć!
Читать дальше