– Tęskniłem za tobą, błaźnie.
– Naprawdę? Dziwne/ Ja za tobą, panie, nie tęskniłem wcale.
Bishop z miejsca przestał się śmiać a Claire poczuła wielki strach.
– Ach, pamiętam już teraz czemu Przestałeś być zabawy, Myrnin. Używasz szczerości jak maczugi.
– Sądziłem, że raczej jak rapiera, panie.
Bishop znudził się juz wymianą błyskotliwych uwag.
– Przysięgniesz?
– Jasne. – Po czym wyrecytował stek przekleństw. Zakończył, mówiąc: – Zaplute zidiociałe stare jabłuszko, wandalski krętacz, co profanuje psie truchła! – A Potem jeszcze kręcił się wokół własnej osi i złożył ukłon.~ Czy o to ci chodziło, panie?
Claire sapnęła, kiedy czyjeś zimne dłonie chwyciły ją za gardło. Ktoś ją pociągnął w tył. Trzymała Ją Ysandre i teraz wampirzyca nachyliła się, żeby szepnąć:
– Tak, proszę, stawiaj opór. Straciłam twojego chłopaka, zanim go mogłam skosztować. Zadowolę się zamiast niego tobą.
Claire się nie wahała. Sięgnęła Pod tunikę, wyjęła starą buteleczkę po perfumach, którą dał jej Myrnim i Wyjęła korek.
A potem wylała święconą wodę na głowę Ysandre.
Ysandre wrzasnęła tonem tak wysokim, ze kryształy na stolikach zadźwięczały. Odsunęła się, szarpiąc Się za włosy, strząsając z siebie krople. Poleciały one na François, który właśnie do niej podbiegł. On też krzyknął. Tam, gdzie krople padały na ich skórę, woda ją wyżerała. Claire nie mogła oderwać wzroku, przerażona. Oberwało im się, rzeczywiście. I to mocno.
Myrnin roześmiał się niskim, gardłowym śmiechem i wyjął wąski sztylet, który miał u boku. Kiedy Bishop zbliżył się niego, ciął go, nadal się śmiejąc.
Zwarli się.
Zranił Bishopa w ramię, ale to było tylko płytkie skaleczenie. Claire widziała jednak rozdartą szatę wampira i cienką warstewkę krwi na ostrzu.
Bishop zdziwił się na tyle, że przystanął, by obejrzeć zniszczony kostium.
Śmiech Myrnina wznosił się coraz wyżej i wyżej i wampir znów zaczął się obracać wokół własnej osi, coraz szybciej.
– Myrnin! – wrzasnęła Claire. Cofała się przed Ysandre, oparzoną i wściekłą, a ta szła w jej kierunku. Potknęła się i przewróciła na plecy. – Myrnin, zrób coś!
Przestał wirować i spojrzał na zakrwawiony sztylet w swojej dłoni.
– Jak mówiłem wcześniej Samowi, trzeba wiedzieć, kiedy się wycofać – powiedział. – Claire, już czas. – Przesłał jej dłonią pocałunek i przeskoczył stół.
A potem wybiegł, nadal się śmiejąc i wymachując trzymanym w ręku sztyletem.
Przez kilka sekund nikt się nie poruszył. Claire patrzyła na Ysandre, która wydawała się równie zaskoczona jak ona i obejrzała się na Bishopa.
A ten przesunął palcami po rozcięciu w szacie i zachichotał.
– Mój błazen – powiedział niemal z sympatią. – Szaleńcy śmieją się śmiechem bogów, nie sądzicie?
Usiadł na tronie z uśmiechem.
– Ysandre, zostaw to dziecko. Jestem dziś wieczorem skłonny zezwolić naszym przyjaciołom na te małe akty oporu.
– Ona mnie sparzyła! – warknęła Ysandre.
– Zagoi się. Nie piszcz mi tu jak skopany psiak. Masz to, na co sobie zasłużyłaś.
Amelie podeszła i pomogła Claire wstać na nogi.
– Dość tego – powiedziała. – Już się zabawiłeś, ojcze. Zakończ to.
– Bardzo dobrze – powiedział. – Czas na test, moje dziecko. Przysięgnij mi wierność i będzie po wszystkim.
– Jeśli przysięgnę ci wierność, nic się nigdy nie skończy – poprawiła go Amelie. – Nigdy nie składałam ci żadnej przysięgi. Naprawdę uważałeś, że to się może zmienić?
– Krwawa zdrajczyni – syknął. – Suka. Witasz mnie w swoim małym miasteczku? Pozwalasz mi chodzić jego ulicami i brać twoich poddanych? Pewnie się nie ośmielisz. Za dobrze mnie znasz.
– Na nic ci nie zezwalam. Nie przysięgnę ci lojalności. Nie dam ci nic, ojcze. – Wydawało się, że to niemożliwe, ale przy tych słowach Amelie w oczach Claire wyglądała jakoś… po ludzku. Była bezbronna, krucha i narażona na zniszczenie.
– Dasz mi jedną rzecz, jeśli chcesz zachować to, co tu zbudowałaś – powiedział. – Chcę moją książkę. Tą, którą mi ukradłaś, składając mnie do pospiesznie wykopanego grobu, córko.
Zamarła. Amelie, której nie sposób było zaskoczyć, tym razem wyglądała na zupełnie zbitą z tropu.
– Książkę.
– Myślisz, że potrzebne mi jest to twoje żałosne miasteczko? Twoi śmieszni poddani? – Bishop obrzucił pogardliwym spojrzeniem Claire, a potem resztę sali. – Chcę odzyskać moją własność. Oddaj mija, a odejdę. Co powiesz?
– Książka nie należy do ciebie – powiedziała Amelie.
– Wyjąłem jaz rąk martwego rywala – powiedział Bishop. – To ją czyni moją. Prawo podboju. – Przyjrzał jej się niespiesznie i chłodno. – Tak samo, jak ty odebrałaś ją mnie, o ile pamiętasz, tyle że ja nie byłem jeszcze wystarczająco martwy. Szkoda, że się nie upewniłaś, prawda?
Wszystko szło na opak. Myrnin uciekł, chociaż powinien był zostać, powinien był walczyć. Amelie nie mogła sobie poradzić z Bishopem bez wsparcia; sam tak powiedział.
A pozostałe wampiry stały z boku i pozwalały, żeby to się działo.
– Amelie – powiedział Bishop. – Zniszczę cię, jeśli mi odmówisz. Nie jesteś tego świadoma? Nie zdawałaś sobie z tego sprawy, od kiedy tu przyjechałem?
Claire podeszła i stanęła obok niej.
– Ona chce, żeby pan wyjechał – powiedziała. – Musi pan wyjechać. Natychmiast.
Bishop się roześmiał.
– Grozi mi mały, ujadający piesek. Co, zjesz mnie, kundelku?
– Nie – powiedział Sam Glass. Stanął obok Amelie. – A w każdym razie nie bez pomocy.
Michael dołączył do niego, pokonując dzielący ich dystans jednym skokiem, a Shane i Eve stanęli na schodach.
Przez jedną pełną napięcia chwilę nic się nie działo, a potem inni ruszyli się z miejsc. Oliver. Monica. Charles i Miranda.
Tata Claire podszedł, wziął jej matkę za rękę i odprowadził j ą na bok.
Nadchodzili kolejni.
Wampiry i ludzie z Morganville stawali obok siebie, tłoczyli się na podeście naprzeciwko Bishopa, Ysandre i François. Nie wszyscy, ale ponad połowa sali.
– Nie jesteś tu mile widziany – powiedział Oliver. – Panie Bishopie, to nasze miasto i nasi ludzie. Pora, żebyś stąd wyjechał.
– To rebelia – powiedział Bishop. – Jakie to odświeżająco nowoczesne.
Skinął głową Ysandre i François.
Ysandre udała, że rzuca się na Shane'a, a potem złapała Jasona Rossera i zatopiła kły w jego szyi.
Chaos. Sam i Michael uderzyli François, kiedy próbował ukąsić wrzeszczącą Jennifer, i Claire niemal natychmiast straciła ich z oczu. Bishop poderwał się i zaczął przepychać się z Oliverem.
Amelie złapała Ysandre za kark i odciągnęła ją od Jasona.
– To moja własność – rzuciła ostro i przytrzymała wyrywającą się i syczącą Ysandre na odległość ramienia. – Chłopcze. Chłopcze! – Pochyliła się nad Jasonem, bladymi palcami dotykając jego twarzy:
Jason otworzył oczy. Płakał, uznała Claire, ale potem zobaczyła jego twarz i zorientowała się, że on jednak wcale nie płacze. On się śmiał.
– Frajerka – powiedział.
– Nie! – krzyknęła Claire, ale było już za późno.
`Jason wyjął spomiędzy fałd mnisiego habitu kołek i pchnął nim Amelie w serce.
Wszystko się zatrzymało.
Amelie zatoczyła się w tył. Ten drewniany kołek w jej piersi wyglądał groteskowo, nierealnie, dziwacznie.
Читать дальше