– Możemy wrócić do Delfinów, tam gdzie skończyliśmy? – zapytał Wes, przerywając mi rozważania. Oczywiście wcale nie był jakoś żywotnie zainteresowany stopniami pokrewieństwa na obcej planecie, po prostu wiedział, że ktoś musi zacząć.
Wszyscy patrzyli na mnie wyczekująco. Najwidoczniej życie w jaskiniach nie zmieniło się tak bardzo, jak sądziłam.
Wzięłam od Heidi tackę z bułkami, obróciłam się, by włożyć ją do pieca, i zaczęłam opowiadać, wciąż odwrócona plecami do słuchaczy.
– A więc… yyy… hmm… ach tak, trzecia grupa dziadków. Tradycyjnie służą wspólnocie, w ich rozumieniu tego pojęcia. Na Ziemi byliby żywicielami… to znaczy… karmicielami… wychodziliby z domu i wracali z pożywieniem. W większości wykonują prace rolnicze. Uprawiają coś na kształt roślin, wyciskają z nich sok…
Życie toczyło się dalej.
Jamie próbował mnie namówić, żebym nie wracała na noc do przechowalni, choć robił to bez przekonania. Zdawał sobie chyba sprawę, że nie ma dla mnie innego miejsca. Upierał się jednak, by spać ze mną. Domyślałam się, że Jared nie jest tym zachwycony, ale nie widziałam się z nim ani tego wieczoru, ani nazajutrz.
Odkąd cała szóstka powróciła z wyprawy, znów czułam się nieswojo, tak jak na początku, gdy Jeb zmuszał mnie, żebym stała się częścią wspólnoty. Wróciły gniewne spojrzenia i chwile złowrogiej ciszy. Dla nich jednak było to jeszcze trudniejsze niż dla mnie – przynajmniej byłam przyzwyczajona, podczas gdy oni musieli dopiero przywyknąć do tego, iż jestem traktowana normalnie. Kiedy na przykład pomagałam przy zbieraniu kukurydzy i Lily podziękowała mi z uśmiechem za świeżo napełniony koszyk, Andy wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Innym razem czekałam z Trudy i Heidi w kolejce do kąpieli i Heidi zaczęła się bawić moimi włosami. Były coraz dłuższe, prawie wpadały mi do oczu, i miałam zamiar je niedługo skrócić. Heidi próbowała wymyślić dla mnie fryzurę i układała mi kosmyki na różne sposoby. W pewnym momencie pojawili się Brandt z Aaronem – najstarszym z szabrowników, którego wcześniej zupełnie nie kojarzyłam. Widząc, jak Trudy śmieje się z tego, co Heidi zmajstrowała mi na głowie, obaj zzielenieli na twarzach, po czym minęli nas bez słowa.
Oczywiście były to drobne incydenty, nic poważnego. Bardziej bałam się Kyle’a, który znowu kręcił się po jaskiniach. Byłam pewna, że Jeb kazał mu się trzymać ode mnie z daleka, ale wiedziałam, jak bardzo go to mierzi. Zawsze, gdy go spotykałam, byłam w towarzystwie innych osób. Zastanawiało mnie, czy tylko dlatego nic mi jeszcze nie zrobił, a jedynie gniewnie na mnie spozierał i zaciskał palce niczym szpony. Czułam ten sam paniczny strach co w pierwszych tygodniach i kto wie, może nawet zaczęłabym się znów ukrywać i unikać głównych tuneli, gdyby nie to, że kolejnego wieczoru dowiedziałam się czegoś, co przejęło mnie znacznie bardziej niż Kyle i jego żądne krwi spojrzenie.
Kuchnia znowu wypełniła się po brzegi – nie wiem, ile było w tym zasługi moich opowieści, a ile rozdawanych przez Jeba czekoladowych batoników. Ja sama podziękowałam, tłumacząc obruszonemu Jamiemu, że nie mogę jednocześnie mówić i przeżuwać. Podejrzewałam, że z właściwym sobie uporem odłoży dla mnie jednego na później, Ian wrócił na swoje miejsce obok pieca, przyszedł też Andy – siedział z Paige i łypał na mnie nieufnym wzrokiem. Oczywiście nie było nikogo z pozostałych szabrowników, włącznie z Jaredem. Nie zjawił się także Doktor. Ciekawiło mnie, czy nadał jest pijany, czy może po prostu odchorowuje.
Tego wieczoru pierwszy raz zadał mi pytanie Geoffrey, mąż Trudy. Choć starałam się tego nie okazywać, cieszyło mnie, że dołączył do grona tolerujących mnie osób. Żałowałam jednak, że nie potrafię udzielić mu wyczerpujących odpowiedzi. Jego pytania przypominały te, które zadawał Doktor.
Zupełnie się nie znam na pracy Uzdrowicieli – przyznałam. – Nigdy nie korzystałam z ich pomocy, odkąd… odkąd przybyłam na Ziemię. Nie chorowałam. Wiem tylko, że nie kolonizowalibyśmy planety, nie wiedząc, jak utrzymać ciała żywicieli w doskonałym stanie. Wszystko da się uleczyć, od zwykłego skaleczenia przez złamaną kość po ciężką chorobę. Umiera się teraz tylko ze starości. Nawet w pełni zdrowe ludzkie ciało nie może żyć wiecznie. No i pewnie ciągle zdarzają się różne wypadki, choć o wiele rzadziej. Dusze są ostrożniejsze.
– Wypadek to jedno, a uzbrojeni ludzie to drugie – rzucił ktoś pod nosem. Wyciągałam akurat z pieca gorące pieczywo i nie widziałam, kto to powiedział, nie rozpoznałam też głosu.
– Tak, to prawda. – Nie miałam zamiaru z tym dyskutować.
– Czyli nie wiesz, czym leczą choroby? – dociekał Geoffrey. – Co jest w lekarstwach?
Potrząsnęłam głową.
– Przykro mi, nie wiem. Wcześniej, gdy miałam możliwość zgłębienia tematu, mało się tym interesowałam. Na wszystkich planetach, na których byłam, zdrowie jest po prostu czymś danym raz na zawsze, więc się o nim nie myśli.
Rumiane policzki Geoffreya zaczerwieniły się bardziej niż zwykle. Spuścił wzrok, krzywiąc usta. Co takiego powiedziałam, że go uraziłam?
Siedzący obok Heath poklepał go po plecach. Kuchnię wypełniała ponura cisza.
– A te… Sępy – odezwał się Ian, byle tylko zmienić temat. – Może mnie coś ominęło, ale nie przypominam sobie, żebyś tłumaczyła, co to znaczy, że były „mało sympatyczne”?
Owszem, nic na ten temat nie mówiłam, ale też nie wierzyłam, że Ian jest tym szczególnie zainteresowany. Zapytał po prostu o pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy.
Wykład zakończył się wcześniej niż zwykle. Nikt nie garnął się do zadawania pytań, większość padała z ust Jamiego i Iana. Wszystkim chodziło po głowie to, co odpowiedziałam Geoffreyowi.
– No, jutro trzeba wcześnie wstać, czeka nas dużo pracy… – przerwał kolejną kłopotliwą ciszę Jeb, dając do zrozumienia, że to koniec. Ludzie zaczęli wstawać z miejsc i się przeciągać. Rozmawiali ściszonymi głosami, jakby bardziej zamyśleni niż zwykle.
– Co ja takiego powiedziałam? – zapytałam Iana szeptem.
– Nic. Rozmyślają o śmierci. – Westchnął.
Doznałam olśnienia, które ludzie nazywają przeczuciem.
– Gdzie jest Walter? – zapytałam, nadal szepcząc.
Ian znowu westchnął.
– W południowym skrzydle… Nie jest z nim najlepiej.
– Dlaczego nikt mi nie powiedział?
– Miałaś ostatnio wystarczająco dużo… wrażeń, więc…
Potrząsnęłam gwałtownie głową.
– Co mu jest?
U mego boku zjawił się Jamie. Wziął mnie za rękę.
– Popękały mu kości, są bardzo kruche – powiedział ściszonym głosem. – Doktor mówi, że to końcowe stadium raka.
– Musiało go boleć od dłuższego czasu, ale się nie przyznawał – dodał smutno Ian.
Skrzywiłam się.
– I nic się nie da zrobić? Nic?
Ian potrząsnął głową, nie odrywając ode mnie lśniących oczu.
– Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Nawet gdybyśmy nie mieszkali w jaskiniach, i tak nie dałoby się już nic zrobić. Nie wynaleziono lekarstwa na tę chorobę.
Zagryzłam wargę, powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś głupiego. Oczywiście, że nie można było mu pomóc. Wszyscy oni woleliby umierać długo i w cierpieniu niż stracić świadomość. Teraz było to dla mnie jasne.
– Pytał o ciebie – kontynuował Ian. – To znaczy, czasem wypowiada twoje imię, trudno powiedzieć, o co mu chodzi. Doktor znieczula go alkoholem.
– I ma wyrzuty sumienia, że sam tyle zużył. Tak się głupio złożyło w czasie.
Читать дальше