Na ekranie dwaj koszykarze grzecznie wyjaśniają między sobą różnicę zdań. Stoją blisko kamery, słychać każde ich stówo.
– Wydaje mi się, że to ja ostatni dotknąłem piłki.
– Nie jestem pewien. Nie chciałbym cię oszukać. Może lepiej poprośmy sędziów, żeby sprawdzili zapis wideo.
Ściskają sobie dłonie i poklepują się po piecach.
– To jakiś absurd – psioczy Jared.
– Nie mogę na to patrzeć – przytakuje Jamie, naśladując jego ton. Z każdym dniem mówi coraz bardziej jak Jared – to jeden z wielu przejawów uwielbienia. – Jest coś innego?
Jared przeskakuje kilka kanałów i zatrzymuje się na transmisji z zawodów lekkoatletycznych. Na Haiti odbywają się właśnie igrzyska olimpijskie. Wygląda na to, że pasożyty bardzo się nimi emocjonują. Wielu zatknęło przed domami olimpijskie flagi. Trochę się jednak pozmieniało. Teraz każdy uczestnik olimpiady dostaje medal. Żałosne.
Ale bieg na sto metrów przez płotki jeszcze się broni. Współzawodnictwo pasożytów jest o wiele ciekawsze, gdy rywalizują ze sobą oddzielnie, na przykład na osobnych torach,
– Mel, chodź odpocząć.
Stoję przy drzwiach z przyzwyczajenia, a nie ze strachu. Stary nawyk i nic więcej.
Podchodzę do Jareda. Sadza mnie sobie na kolanach i kładzie moją głowę na swoim ramieniu.
– Dobrze ci?
– Tak – odpowiadam, bo naprawdę, naprawdę jest mi dobrze. Mimo że to dom obcych.
Tata miał dużo śmiesznych powiedzonek – czasem można było pomyśleć, że mówi swoim własnym językiem. Ryzyk-fizyk, niech to dunder świśnie, kuku na muniu, wystrychnięty na dudka i coś o wąsach babci. Jednym z jego ulubionych było „jesteśmy w domu”. Mawiał tak, gdy na przykład naprawił mi rower, włączono nam prąd po awarii albo gdy udało nam się schować przed ulewą pod rozłożystym drzewem.
Potem nagle z dnia na dzień nasze życie zamieniło się w koszmar, a ulubione powiedzenie taty w ponury żart. Domy stały się dla mnie i Jamiego najniebezpieczniejszymi miejscami. – Myślisz, że pasożyty pojechały gdzieś na dłużej? – pytał mnie, gdy opróżniałam czyjąś lodówkę, a ja odpowiadałam: – Zapomnij. Jesteśmy w domu. Wiejemy stąd.
A teraz siedzę sobie i oglądam telewizję, jak gdybym cofnęła się pięć lat w czasie, jakby mama z tatą siedzieli w pokoju obok, jakbym nigdy nie chowała się z Jamiem w rurze ściekowej przed pasożytami szukającymi złodziei, którzy ukradli paczkę fasoli i talerz zimnego spaghetti.
Wiem, że nawet gdybyśmy radzili sobie jakoś przez następnych dwadzieścia lat, nigdy nie zaznalibyśmy tego uczucia. Uczucia bezpieczeństwa. A nawet czegoś więcej – szczęścia. Bezpieczeństwo i szczęście – dwie rzeczy, które uważałam za bezpowrotnie stracone.
Jared daje nam obie, i to nawet szczególnie się nie wysilając – po prostu jest sobą.
Upajam się zapachem jego skóry i rozkoszuję ciepłem jego ciała. Jared sprawia, że wszędzie jest bezpiecznie. Nawet w domach.
Ciągle czuję się przy nim bezpieczna , uprzytomniła sobie Melanie, czując ciepło ramienia, którym prawie się ze mną stykał. Choć nie wie nawet, że tu jestem .
Za to ja nie czułam się bezpieczna. Moja miłość do Jareda wydawała mi się bardziej niebezpieczna niż cokolwiek innego.
Zastanawiało mnie, czy kochałybyśmy Jareda, gdyby zawsze był taki jak teraz, nigdy taki, jakim go pamiętałyśmy, uśmiechnięty, opiekuńczy i czyniący cuda. Czy poszłaby za nim, gdyby zawsze był tak szorstki i cyniczny? Gdyby utrata ojca i braci podziałała na niego tak jak utrata Melanie?
Oczywiście, że tak . Melanie nie miała wątpliwości. Kochałabym go w każdej postaci. Kocham go nawet takiego jak teraz.
Zastanawiałam się, czy to samo dotyczy mnie. Czy kochałabym go, gdyby właśnie taki był w jej wspomnieniach?
Nie dane mi jednak było pomyśleć o tym dłużej. Jared przemówił znienacka, jak gdyby zaczynał od połowy zdania.
– I dlatego Jeb i Jamie są przekonani, że można mniej lub bardziej zachować świadomość nawet po… schwytaniu. Są pewni, że Mel ciągle walczy.
Delikatnie popukał mnie pięścią w głowę. Odsunęłam twarz, a wtedy założył ręce na piersi.
– Jamie twierdzi, że z nią rozmawia. – Przewrócił oczami. – To naprawdę nie fair, wykorzystywać go w ten sposób. No, ale rozumiem, że odwołując się do moralności, grzeszę naiwnością.
Otoczyłam się ramionami.
– Tylko że Jeb ma trochę racji – i to mi nie daje spokoju! O co ci właściwie chodzi? Łowcy nie bardzo wiedzieli, gdzie cię szukać, ani nawet nie wyglądali zbyt… podejrzliwie. Wyglądało to tak, jakby szukali tylko ciebie, a nie nas. Więc może rzeczywiście nic nie wiedzieli o twoich planach. Może jesteś wolnym strzelcem? Może to jakaś tajna misja. Albo…
Kiedy wygadywał bzdury, łatwiej mi było go ignorować. Skupiłam wzrok na kolanach. Jak zwykle były umazane, fioletowe i czarne.
– Może mają rację… Przynajmniej co do tego, żeby cię nie zabijać.
Poczułam całkiem niespodziewane muśnięcie jego palców na skórze, a raczej na gęsiej skórce, o jaką przyprawiły mnie te słowa. Kiedy odezwał się znowu, jego głos zabrzmiał łagodniej.
– Nikt ci nie zrobi krzywdy. Jeżeli tylko nie będziesz sprawiała kłopotów… – Westchnął. – Nawet rozumiem, o co im chodzi, i może w jakimś chorym sensie to rzeczywiście byłoby złe. Może faktycznie nie ma wystarczającego powodu, żeby… Nie licząc tego, że Jamie…
Podniosłam głowę. Przyglądał mi się bacznie, badając moją reakcję. Pożałowałam, że okazałam zainteresowanie, i utkwiłam wzrok z powrotem w kolanach.
– Przeraża mnie to, jak bardzo się przywiązuje – wymamrotał Jared. – Nie powinienem był go zostawiać samego. Nie przyszło mi do głowy… A teraz nie wiem, co robić. On myśli, że Mel żyje. Jak on to zniesie, gdy…
Nie uszło mojej uwadze, że powiedział „gdy”, a nie „jeżeli”. Wcześniej obiecał, że jestem bezpieczna, ale na dłuższą metę nie dawał mi szans.
– Nie mogę uwierzyć, że urobiłaś sobie Jeba – rzekł, zmieniając temat. – To stary lis. Potrafił przejrzeć każdego. Aż do teraz.
Zamyślił się na chwilę.
– Nie jesteś w nastroju do rozmowy, co?
Nastała kolejna długa cisza.
Kiedy odezwał się ponownie, mówił szybko i bez zająknienia.
– Jedno mnie męczy: co, jeśli oni mają rację? Skąd u diabła ja mam to wiedzieć? Wkurza mnie, że wszystko, co mówią, trzyma się kupy. Musi być jakieś inne wytłumaczenie.
Melanie znów próbowała odezwać się na głos, choć tym razem mniej zaciekle, bez wiary w sukces. I bez skutku.
Jared odsunął plecy od ściany, zwracając się całym ciałem w moją stronę. Przyglądałam się temu kątem oka.
– Co ty tu robisz? – szepnął.
Spojrzałam ukradkiem na jego twarz. Była łagodna, dobra, prawie taka jak we wspomnieniach. Poczułam, że tracę panowanie, że drżą mi usta. Mnóstwo wysiłku kosztowało mnie utrzymanie rąk na wodzy. Pragnęłam dotknąć jego twarzy. Ja, Wanda. Melanie była zła.
Skoro nie pozwalasz mi się odezwać, to chociaż trzymaj ręce przy sobie , syknęła.
Staram się. Przepraszam . Naprawdę było mi przykro. Sprawiałam jej ból. Obie cierpiałyśmy, każda inaczej. Trudno było powiedzieć, która bardziej.
Znowu miałam łzy w oczach. Jared przyglądał mi się uważnie.
– Powiesz mi? – zapytał łagodnie. – Wiesz, Jeb sobie ubzdurał, że przyszłaś tu dla mnie i Jamiego. Czy to nie chore?
Poczułam, jak otwierają mi się usta. Zagryzłam szybko wargę.
Читать дальше