Nie mogłam wyjść ze zdumienia.
– A jeśli po mnie przyjdą, kiedy tu będzie? Przyszło ci do głowy, co się może stać? To nie są żarty! Zrobią mu krzywdę, byle tylko mnie dopaść.
Jeb zachowywał spokój.
– Nie sądzę, żeby były dzisiaj jakieś kłopoty – odparł łagodnie. – Nie martwiłbym się.
– Ale ja owszem! – krzyknęłam znowu. Mój głos odbijał się echem od ścian korytarza – ktoś na pewno mnie usłyszał, ale mało mnie to obchodziło. Nawet lepiej, żeby przyszli, dopóki jest z nami Jeb. – Skoro nie mam czego się bać, to zostaw mnie tu samą. Niech się dzieje, co ma się dziać. Ale nie ryzykuj jego życia!
– Boisz się o niego, czy może raczej jego? – zapytał Jeb niemalże ospale.
Zamrugałam, całkiem zbita z tropu. Coś takiego nie przeszło mi nawet przez myśl. Popatrzyłam tępym wzrokiem na Jamiego i napotkałam jego zdziwione spojrzenie. Był tak samo zdezorientowany jak ja.
Potrzebowałam chwili, żeby się pozbierać. Tymczasem twarz Jeba przybrała nowy wyraz. Oczy miał teraz skupione, usta zaciśnięte – jak gdyby miał lada chwila dopasować ostatni element frustrującej układanki.
– Daj broń Ianowi albo komukolwiek. Wszystko mi jedno – powiedziałam powoli i spokojnie. – Tylko nie mieszaj w to Jamiego.
Uśmiechnął się wówczas szeroko. Nie wiedzieć czemu, przypominał mi teraz polującego kota w chwili skoku.
– To mój dom, drogie dziecko, i zrobię to, co uznam za słuszne. Tak jak zawsze.
Odwrócił się i ruszył z wolna korytarzem, pogwizdując. Spoglądałam za nim z rozdziawionymi ustami. Kiedy zniknął, zwróciłam twarz w stronę Jamiego. Patrzył na mnie spochmurniały.
– Nie jestem dzieckiem – odezwał się cicho głosem głębszym niż zwykle, wystawiając zadziornie podbródek. – A teraz lepiej wracaj… wracaj do pokoju.
Rozkaz nie zabrzmiał może zbyt stanowczo, ale i tak nie miałam innego wyjścia. Tę bitwę przegrałam z kretesem.
Usiadłam w środku i oparłam się o ścianę obok wejścia – w ten sposób mogłam się schować za na wpół odsuniętym parawanem, nie tracąc Jamiego z oczu. Objęłam nogi rękoma i zaczęłam robić jedyną rzecz, która mi pozostała, czyli się martwić.
Oprócz tego wytężałam wzrok i słuch, wyczekując kroków. Nie powinnam dać się zaskoczyć. Jeb mógł sobie mówić, co chciał, ale postanowiłam nie dopuścić, by Jamie musiał stanąć w mojej obronie. Zamierzałam oddać się w ręce napastników, nim sami zaczną się tego domagać.
Tak , poparła mnie Melanie.
Jamie przez kilka minut stał na korytarzu z bronią w ręku, nie do końca wiedząc, jak się zachowywać. Potem zaczął chodzić przed wejściem w tę i z powrotem, ale po paru takich rundach poczuł się chyba nieswojo. W końcu usiadł na ziemi obok parawanu. Położył broń na skrzyżowanych nogach i oparł brodę na dłoniach. Po paru chwilach westchnął. Stanie na straży okazało się nudniejsze, niż przypuszczał.
Za to ja mogłabym się w niego wpatrywać bez końca.
Po godzinie lub dwóch zaczął spoglądać w moją stronę, posyłając mi co jakiś czas ukradkowe spojrzenia. Kilka razy otworzył nawet usta, ale rozmyślił się i nic nie powiedział.
Oparłam brodę na kolanach i czekałam. W końcu moja cierpliwość została wynagrodzona.
– Ta planeta, na której byłaś wcześniej – odezwał się. – Jaka ona była? Taka jak ta?
Zaskoczył mnie wyborem tematu.
– Nie – odparłam. Teraz, gdy byłam z nim sama, nie miałam oporów przed mówieniem normalnym głosem. – Nie, była zupełnie inna.
– Opowiesz mi o niej? – zapytał, nadstawiając ucha, tak jak zwykł to robić, kiedy Melanie mówiła mu na dobranoc szczególnie ciekawą historię.
Opowiedziałam.
O Wodorostach i ich podwodnym świecie. O dwóch słońcach, orbicie w kształcie elipsy, szarych wodach, nieruchomych korzeniach, tysiącu oczu i wspaniałych widokach; o długich rozmowach pomiędzy milionem bezgłośnych istot.
Słuchał tego wszystkiego zafascynowany, z szeroko otwartymi oczami i rozmarzonym uśmiechem.
– Są jeszcze jakieś planety? – odezwał się, gdy umilkłam. Usilnie zastanawiał się, o co by jeszcze zapytać. – Czy Wodorosty to jedyna obca rasa?
Zaśmiałam się.
– O nie, wierz mi, że nie.
– Opowiedz.
Więc opowiedziałam o Nietoperzach na Planecie Śpiewu – o tym, jak to jest żyć w zupełnych ciemnościach i fruwać wśród dźwięków muzyki. Później mówiłam o Planecie Mgieł – o tym, jak się czułam, mając grube białe futerko i cztery serca, dzięki którym było mi ciepło, i o tym, jak omijałam szerokim łukiem szponowce.
Zaczynałam opowiadać o Planecie Kwiatów, o tamtejszym świetle i kolorach, gdy przerwał mi kolejnym pytaniem.
– A te zielone ludki z trójkątnymi głowami i wielkimi czarnymi oczami? No wiesz, te, co się kiedyś rozbiły w Roswell – to byliście wy?
– Nie, to nie my.
– Czyli to wszystko ściema?
– Nie wiem, może tak, a może nie. Wszechświat jest duży i ma wielu mieszkańców.
– W takim razie, jak tu przylecieliście? Skoro nie byliście zielonymi ludkami, to kim? Musieliście mieć jakieś ciała, żeby móc się poruszać i w ogóle, prawda?
– To prawda – przyznałam. Byłam pod wrażeniem tego, z jaką łatwością kojarzy fakty. Nie powinno mnie to dziwić – wiedziałam przecież, że jest bystry, że jego umysł chłonie wiedzę jak gąbka.
– Na początku korzystaliśmy z ciał Pająków.
– Pająków?
Opowiedziałam o Pająkach – były to naprawdę fascynujące istoty. Ich umysły nie miały sobie równych, a każdy Pająk miał aż trzy. Trzy mózgi, po jednym w każdym segmencie wieloczłonowego ciała. Rozwiązywały dla nas najbardziej skomplikowane problemy. Zarazem jednak były tak chłodne, tak analityczne, że prawie nigdy nie stawiały same nowych pytań. Ze wszystkich żywicieli to właśnie Pająki najlepiej znosiły naszą obecność. Prawie nie dostrzegały różnicy, a nawet jeśli dostrzegały, zdawały się wdzięczne. Niewiele dusz miało okazję spojrzeć na tę planetę oczyma innego gatunku, ale te, które tego doświadczyły, mówiły, że jest szara i zimna – nic więc dziwnego, że Pająki widziały wszystko w czerni i bieli, jak również miały bardzo ograniczone poczucie temperatury. Żyły krótko, ale młode dziedziczyły po rodzicach całą wiedzę, więc mądrzały z pokolenia na pokolenie.
Mieszkałam tam krótko, a gdy mój żywiciel umarł, zmieniłam planetę i wiedziałam, że raczej nigdy tam nie wrócę. Niesamowita jasność myśli, natychmiastowe odpowiedzi na skomplikowane pytania, marsz i taniec ciągów liczb – wszystko to nie było w stanie wynagrodzić mi braku kolorów i uczuć, o których Pająki miały bardzo ograniczone pojęcie. Dziwiłam się, jak ktokolwiek może tam być zadowolony z życia, niemniej planeta przez tysiące ziemskich lat była samowystarczalna. Kolonizacja jeszcze się tam nie zakończyła, a to dlatego, że Pająki bardzo szybko się rozmnażały – znosiły mnóstwo jaj.
Zaczęłam opowiadać Jamiemu o tym, jak rozpoczynano kolonizację Ziemi. Pająki były naszymi najlepszymi inżynierami – na zbudowanych przez nich statkach kosmicznych mogliśmy śmigać niezauważeni wśród gwiazd. Ciała Pająków były niemal tak użyteczne jak ich umysły: każdy segment poruszał się na czterech długich nogach – stąd właśnie taka ziemska nazwa tych istot – a każda noga była zakończona dwunastoma palcami. Palce miały po sześć stawów, były wąskie oraz mocne jak stal i można było nimi wykonywać zadania wymagające największej precyzji. Pająki ważyły mniej więcej tyle co krowa, ale były niskie i chude. Pierwsze wszczepienia przebiegły bezproblemowo. Pająki były silniejsze i inteligentniejsze od ludzi, no i przygotowane…
Читать дальше