Dostałam na ramionach gęsiej skórki, ale starałam się o tym nie myśleć. Gdybym wpadała w panikę za każdym razem, gdy się zastanawiał, czy mnie zabić, nie miałabym ani chwili spokoju. Obróciłam się na brzuch, żeby wygiąć kręgosłup w przeciwną stronę, i usłyszałam, jak znowu się poderwał, by po chwili położyć się w ciszy. Zasypiając, byłam pewna, że nadał rozmyśla.
*
Kiedy się obudziłam, ujrzałam go siedzącego na macie z łokciami na kolanach i głową wspartą na pięści.
Spałam pewnie nie dłużej niż godzinę lub dwie, ale byłam zbyt obolała, by od razu położyć się z powrotem. Zaczęłam więc rozmyślać o wizycie Iana i martwić się, że teraz Jared będzie się starał jeszcze bardziej mnie izolować. Czy Ian musiał się wygadać, że ma wyrzuty sumienia? Skoro w ogóle ma sumienie, to dlaczego o tym nie pomyślał, kiedy próbował mnie udusić? Melanie również była poirytowana jego zachowaniem i obawiała się skutków.
I pewnie zamartwiałybyśmy się dalej, ale nagle zjawił się Jeb.
– To tylko ja! – zawołał. – Nic się nie bój.
Jared chwycił za strzelbę.
– No śmiało, synu, strzelaj. Na co czekasz? – Z każdym słowem głos Jeba rozbrzmiewał coraz bliżej.
Jared westchnął i odłożył broń.
– Proszę, idź sobie.
– Muszę z tobą porozmawiać – rzekł Jeb, siadając zdyszany naprzeciw niego. – Serwus, maleńka – rzucił w moją stronę, skinąwszy głową.
– Wiesz, że tego nie znoszę – wymamrotał Jared.
– Mhm.
– Ian powiedział mi o Łowcach…
– Wiem, przed chwilą z nim o tym rozmawiałem.
– Świetnie. W takim razie czego chcesz?
– Wiesz, tu nie idzie o to, czego ja chcę, tylko o to, czego wszyscy potrzebujemy. Kończą nam się zapasy. Musimy się porządnie zaopatrzyć.
– Aha – powiedział pod nosem Jared. Nie tego tematu się spodziewał. – Wyślij Kyle’a – dodał po chwili.
– No dobra – odrzekł Jeb, powoli zaczynając wstawać.
Jared westchnął. Chyba nie mówił serio. Widząc, że Jeb wcale nie protestuje, natychmiast się z tego wycofał. – Nie, Kyle nie. Jest zbyt…
Jeb zachichotał.
– Ostatnim razem, gdy pojechał sam, o mały włos nie napytał nam biedy, co? Temu chłopakowi brakuje pomyślunku. No to Ian?
– Ian myśli z a d u ż o.
– Brandt?
– Nie nadaje się na dłuższe wyprawy. Po paru tygodniach puszczają mu nerwy i zaczyna popełniać błędy.
– No to ty mi powiedz kto.
Mijały sekundy. Jared co jakiś czas nabierał gwałtowniej powietrza, jak gdyby już miał coś powiedzieć, po czym wydychał je w milczeniu.
– Ian i Kyle razem? – zasugerował Jeb. – Może w parze spiszą się lepiej?
Jared jęknął.
– Tak jak ostatnio? No dobra, wiem, że to muszę być ja.
– Jesteś najlepszy – przyznał Jeb. – Spadłeś nam z nieba, bo kiedy się tu zjawiłeś.
Melanie i ja pokiwałyśmy sobie nawzajem ze zrozumieniem, ani trochę nas te słowa nie dziwiły.
Jared jest niesamowity. Przy nim zawsze czuliśmy się z Jamiem bezpieczni. Nigdy nie mieliśmy żadnych nerwowych sytuacji. Gdyby to Jared pojechał do Chicago, na pewno nic by mu się nie stało.
Jared skinął ramieniem w moją stronę.
– A co z?…
– Postaram się mieć na nią oko. A ty weź ze sobą Kyle’a. To powinno pomóc.
– To nie wystarczy – to że Kyle pojedzie ze mną, a ty postarasz się mieć na nią oko. Długo nie pożyje.
Jeb wzruszył ramionami.
– Zrobię, co będę mógł. Więcej ci nie mogę obiecać.
Jared zaczął powoli kiwać głową w przód i w tył.
– Ile czasu może ci to zająć?
– Nie wiem – odszepnął Jared.
Nastało długie milczenie. Po paru minutach Jeb zaczął gwizdać fałszywą melodię.
W końcu Jared odetchnął głośno. Musiał od dłuższego czasu wstrzymywać powietrze, choć nie zwróciłam na to uwagi.
– Jadę wieczorem – wypowiedział te słowa wolno, tonem zrezygnowania, ale też ulgi. Głos nieco mu złagodniał. Można było odnieść wrażenie, że przemienia się z powrotem w człowieka, którym był, zanim się zjawiłam. Zdjęto mu z barków jedną odpowiedzialność i nałożono drugą, o wiele mniej przykrą.
Postanowił nie chronić mnie dłużej przed innymi i pozwolić, by natura – a raczej sprawiedliwość plemienna – robiła swoje. Gdy wróci i zastanie mnie martwą, nie będzie nikogo winić. Nie będzie mnie opłakiwać. Wszystko to zawarł w dwóch słowach: „Jadę wieczorem“.
Wiedziałam, że ludzie, gdy mają na myśli wielki smutek, mówią o „złamanym sercu”. Wiedziałam też ze wspomnień Melanie, że jej samej zdarzyło się kiedyś użyć tego określenia. Zawsze jednak myślałam, że to zwykła przenośnia, utarte powiedzenie nie mające żadnego pokrycia w ludzkiej fizjologii, coś jak „błękitna krew”. Dlatego ból w piersi zupełnie mnie zaskoczył. Mdłości – owszem, gula w gardle – jak najbardziej, i tak, oczywiście, łzy i pieczenie w oczach. Ale to rozdzierające uczucie w piersi? Nie mogłam tego pojąć.
Zresztą czułam nie tylko, że coś rozdziera mi serce, lecz również że szarpie je i rozciąga w różne strony. Działo się tak, ponieważ Melanie także pękło serce i było to osobne doznanie, tak jakby wyrosło nam drugie serce, oddające bliźniaczość naszych umysłów. Podwójna świadomość, podwójne serce. Podwójny ból.
Odchodzi , zanosiła się płaczem Melanie. Już nigdy go nie zobaczymy . Nie miała wątpliwości, że wkrótce zginiemy.
Chętnie zapłakałabym wraz z nią, ale jedna z nas musiała zachować zimną krew. Zacisnęłam zęby na dłoni, powstrzymując jęk.
– Tak będzie chyba najlepiej – powiedział Jeb.
– Muszę zadbać o parę spraw… – Jared był już myślami daleko stąd.
– Posiedzę tu za ciebie. Uważajcie na siebie.
– Dzięki, Jeb. To co, do zobaczenia kiedyś tam.
– Ano.
Jared oddał Jebowi broń, wstał, machinalnie otrzepał się z kurzu i ruszył znajomym, spiesznym krokiem w głąb tunelu, rozmyślając już o innych rzeczach. Nawet nie spojrzał na mnie ostatni raz, ani na chwilę nie przejął się moim losem.
Wsłuchiwałam się w cichnące kroki. Gdy już całkiem zamilkły, schowałam twarz w dłoniach i nie zważając na obecność Jeba, wybuchnęłam szlochem.
Wolność
Jeb siedział spokojnie, pozwalając mi się wypłakać. Nie odzywał się też, kiedy już przestałam i tylko co jakiś czas pociągałam nosem. Dopiero gdy całkiem się uspokoiłam i przez dobre pół godziny nie wydałam z siebie żadnego dźwięku, przemówił:
– Nie śpisz jeszcze?
Nie odpowiedziałam. Za bardzo przyzwyczaiłam się do milczenia.
– Może wyjdź stamtąd, tu ci będzie wygodniej – zasugerował. – Na sam widok tej dziury bolą mnie plecy.
Co dziwne, biorąc pod uwagę, że ostatni tydzień upłynął mi w nieznośnej ciszy, w ogóle nie byłam w nastroju do rozmów. Padła jednak propozycja, której nie potrafiłam odrzucić. Nie zdążyłam nawet pomyśleć, a już moje dłonie chwytały się krawędzi wyjścia.
Jeb siedział na macie z założonymi nogami. Rozciągałam na stojąco kończyny i kręciłam barkami, czekając, aż coś powie, lecz miał zamknięte oczy. Wyglądał, jakby spał, tak jak wtedy, gdy rozmawiałam z Jamiem.
Ile czasu minęło, od kiedy widziałam się z Jamiem? Jak się teraz czuł? Poczułam lekkie szarpnięcie w i tak już obolałym sercu.
– I co, lepiej? – zapytał Jeb, otwierając oczy.
Wzruszyłam tylko ramionami.
Читать дальше