Przed moją celą coś drgnęło. Dojrzałam kawałek stopy cicho wstającego Jareda.
– O, tutaj jesteś – odezwał się męski głos. Po długiej ciszy słowa te zabrzmiały tak głośno, że aż zadrżałam. Znałam ten głos. Należał do jednego z braci, którzy byli na pustyni, tego z maczetą – Kyle’a.
Jared milczał.
– Nie możemy na to pozwolić, Jared – powiedział ktoś inny spokojniejszym tonem. Zapewne młodszy brat, Ian. Mieli bardzo podobne głosy; a raczej mieliby, gdyby nie to, że Kyle prawie za każdym razem krzyczał, a w jego tonie zawsze pobrzmiewała złość. – Każdy z nas kogoś stracił. Każdy z nas cierpi. Ale to jest przecież jakiś absurd.
– Skoro nie chcesz oddać go Doktorowi, musi zginąć! – ryknął Kyle.
– Nie możesz go tu trzymać – ciągnął Ian. – Prędzej czy później ucieknie i nas wyda.
Jared nadal milczał, ale zrobił krok w bok, zagradzając tym samym wejście do mojej celi.
W miarę jak docierało do mnie znaczenie ich słów, serce łomotało mi coraz szybciej i głośniej. A zatem Jared wziął górę. Ustalono, że nie będę torturowana. Że mnie nie zabiją – przynajmniej nie od razu. Jared trzymał mnie jako więźnia.
W tych okolicznościach słowo to wydało mi się piękne.
Mówiłam ci, że będzie nas bronił .
– Nie utrudniaj nam tego, Jared – odezwał się nowy, nieznany męski glos. – To po prostu trzeba zrobić.
Jared milczał.
– Nie chcemy zrobić ci krzywdy. Jesteśmy tu wszyscy braćmi. Nie zmuszaj nas do tego. – Słychać było, że Kyle wcale nie blefuje. – Odsuń się.
Jared stał niewzruszony jak skała.
Serce zaczęło mi walić jeszcze szybciej, uderzając o żebra z taką siłą, że zakłócało oddech. Melanie opanował strach, nie była w stanie spójnie myśleć.
Chcieli mu zrobić krzywdę. Ci obłąkani ludzie chcieli zaatakować swojego.
– Jared… proszę – powiedział Ian.
Jared nie odpowiadał.
Rozległy się szybkie kroki – odgłosy natarcia – po czym coś ciężkiego uderzyło w coś twardego. Usłyszałam sapanie, ktoś się krztusił…
– Nie! – wykrzyknęłam i rzuciłam się w stronę wyjścia.
Strzelba
Krawędź włazu była wytarta, ale przeciskając się przezeń, zdarłam sobie skórę z dłoni i łydek. Prostując się, poczułam ból w zesztywniałych mięśniach i na moment straciłam oddech. Krew odpłynęła mi z głowy, przyprawiając mnie niemal o omdlenie.
Chciałam wiedzieć tylko jedno – gdzie jest Jared. Wtedy mogłabym stanąć pomiędzy nim a napastnikami.
Wszyscy stali jak wryci i patrzyli na mnie. Jared plecami do ściany, na ugiętych nogach, z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Naprzeciw niego Kyle, skurczony, trzymający się za brzuch. Ian i trzeci napastnik stali nieco z tyłu, po bokach, z rozdziawionymi ustami. Wykorzystałam ich zaskoczenie i dwoma długimi, chwiejnymi krokami zajęłam miejsce między Kyle’em a Jaredem.
Kyle ocknął się pierwszy. Stałam teraz tuż przed nim, więc jego pierwszym odruchem było odepchnąć mnie na bok. Chwycił mnie za bark i pchnął na ziemię. Nim zdążyłam upaść, coś złapało mnie za nadgarstek i podniosło z powrotem na nogi.
Gdy tylko Jared uświadomił sobie, co zrobił, natychmiast mnie puścił, jak gdyby moja skóra ociekała żrącym kwasem.
– Wracaj tam! – ryknął i popchnął mnie do tyłu, jednak lżej niż Kyle. Zachwiałam się i cofnęłam nieco w stronę ziejącego czernią włazu.
Otwór znajdował się na końcu wąskiego korytarza, łudząco podobnego do mojej klitki, tyle że wyższego i dłuższego. Jedynym źródłem światła była stojąca na ziemi niewielka lampa, zasilana w nieznany mi sposób. Rzucała na twarze walczących dziwne cienie, nadając im wygląd dzikich bestii.
Ponownie zrobiłam krok w ich stronę, stając plecami do Jareda.
– To po mnie przyszliście – zwróciłam się do Kyle’a. – Zostawcie go.
Przez długą sekundę nikt nic nie powiedział.
– Przebiegły ten robal – wymamrotał w końcu Ian z oczami wytrzeszczonymi z przerażenia.
– Powiedziałem, wracaj tam – syknął za moimi plecami Jared.
Zwróciłam się do niego bokiem, nie tracąc Kyle’a z pola widzenia.
– Nie musisz się dla mnie narażać.
Jared skrzywił się i wyciągnął rękę, chcąc wepchnąć mnie z powrotem do celi.
Uskoczyłam w bok, przez co zbliżyłam się jeszcze do ludzi, którzy chcieli mnie zabić.
Ian chwycił mnie za ręce i skrzyżował je z tyłu. Instynktownie stawiłam mu opór, ale był zbyt silny. Wygiął mi stawy do tyłu tak mocno, że straciłam dech.
– Puść ją! – krzyknął Jared, ruszając do natarcia.
Kyle złapał go i obrócił, zakładając mu zapaśniczy chwyt i zginając kark do przodu. Nieznajomy doskoczył do nich i pochwycił Jareda za wymachującą rękę.
– Zostawcie go! – krzyknęłam przerażona, daremnie napinając mięśnie. Ian trzymał mnie bardzo mocno.
Jared zaskoczył Kyle’a ciosem łokcia w brzuch i wyswobodził się z uścisku, wyrwał się drugiemu napastnikowi, po czym przyłożył Kyle’owi pięścią w nos. Trysnęła ciemna krew, ochlapując ścianę i lampę.
– Ian, wykończ go! – zawołał Kyle, po czym pochylił głowę i zaatakował Jareda, popychając go na trzeciego napastnika.
– Nie! – krzyknęliśmy z Jaredem.
Ian puścił moje ręce i zacisnął mi dłonie na szyi. Wbiłam w nie palce, ale moje krótkie paznokcie nie zdały się na wiele. Wówczas ścisnął mnie jeszcze mocniej i uniósł.
Uścisk na szyi, nagły brak powietrza w płucach – wszystko to bolało. Cierpiałam męki. Rozpaczliwie próbowałam uwolnić się nie tyle nawet ze śmiercionośnego chwytu, co od bólu.
Coś szczęknęło. Dwa razy.
Słyszałam ten odgłos dopiero drugi raz w życiu, ale od razu go rozpoznałam. Nie tylko ja. Wszyscy zamarli, nawet dłonie Iana zastygły na mojej szyi.
– Kyle, Ian, Brandt – wara! – warknął Jeb.
Nikt nawet nie drgnął, jedynie moje dłonie wciąż ślizgały się gorączkowo, a stopy podrygiwały w powietrzu.
Wtedy Jared przemknął Kyle’owi pod ramieniem i rzucił się ku mnie. Ujrzałam jego pięść pędzącą w moją stronę i zamknęłam oczy.
Tuż koło mojego ucha rozległo się głośne praśniecie. Ian zawył i upuścił mnie na ziemię. Ległam zgięta u jego stóp, łapiąc oddech. Jared posłał mi krótkie, gniewne spojrzenie, po czym stanął u boku Jeba.
– Chyba zapominacie, chłopcy, że jesteście tutaj gośćmi – warknął Jeb. – Zabroniłem wam jej szukać. Ona też jest moim gościem, przynajmniej na razie, i bardzo mi to nie w smak, że w moim domu jedni urządzają sobie polowania na innych.
– Jeb – jęknął Ian stłumionym głosem, trzymając się za usta. – Jeb, przecież to szaleństwo.
– Jaki masz plan? – domagał się odpowiedzi Kyle. Jego umazana krwią twarz wyglądała makabrycznie. W głosie jednak nie było ani śladu bólu, jedynie wrzenie. – Mamy prawo wiedzieć. Musimy wiedzieć, czy jesteśmy tu nadal bezpieczni, czy może powinniśmy szukać innej kryjówki. Jak długo masz zamiar go tu trzymać? To twoje nowe zwierzątko? Co z nim zrobisz, gdy już ci się znudzi zabawa w boga? Mamy prawo wiedzieć.
Jego słowa dzwoniły mi w głowie echem przy akompaniamencie pulsującej krwi. Miałam tu zostać? Jeb nazwał mnie swoim gościem… może raczej więźniem? Czy to możliwe, że istniało dwóch ludzi, którzy nie chcieli mnie zabić ani torturować? Jeżeli tak, to prawdziwy cud.
– Ja sam nie wiem, Kyle – odparł Jeb. – To nie ja mam w tej sprawie decydujący głos.
Читать дальше