Usłyszał strach w moim głosie i zinterpretował go w jedyny sensowny dla siebie sposób.
– Nie ma na to dowodów, Liście o Zmroku. Nikt ich nie widział. Proszę się nie martwić. Ale powinna pani od razu ruszyć w dalszą drogę do Phoenix.
– Oczywiście. A może do Tucson? To bliżej.
– Nie ma takiej potrzeby. Nie musi pani zmieniać planów.
– Jeżeli jest pan pewien…
– Jestem o tym przekonany. Proszę się tylko nie zapuszczać w głąb pustyni. – Uśmiechnął się. Jego twarz wydawała się teraz cieplejsza, serdeczniejsza. Taka jak u wszystkich innych dusz, z jakimi miałam tu kontakt. Nie bał się mnie, lecz o mnie. Nie nasłuchiwał kłamstw, a nawet gdyby to robił, pewnie i tak by ich nie rozpoznał. Był taki jak inne dusze.
– Nie miałam tego w planach. – Odwzajemniłam uśmiech. – Będę bardziej uważać. Teraz już na pewno nie zasnę. – Zerknęłam przez okno po stronie Jareda, żeby Łowca pomyślał, że strach spędził mi sen z powiek. W bocznym lusterku pojawiła się para świateł. Twarz zastygła mi w twardą maskę.
Jednocześnie Jaredowi zesztywniały plecy, ale trwał w niezmienionej pozycji. Nie było mu chyba zbyt wygodnie.
Przeniosłam prędko wzrok z powrotem na Łowcę.
– Mam coś, co pomoże – powiedział, nadał uśmiechnięty, choć spoglądał teraz w dół, szukając czegoś w kieszeni.
Nie zauważył zmiany na mojej twarzy. Starałam się zapanować nad mięśniami i je rozluźnić, ale nie potrafiłam się wystarczająco skupić. Spojrzałam w lusterko. Światła były coraz bliżej.
– Nie powinna pani tego używać zbyt często – ciągnął Łowca, przeszukując drugą kieszeń. – Oczywiście to nic szkodliwego, inaczej Uzdrowiciele nie kazaliby nam tego rozdawać. Ale jeżeli będzie go pani stosować regularnie, może przestawić pani zegar biologiczny. O, jest… Proszę. Nazywa się Przebudzenie.
Światła za nami nieco zwolniły.
Niech przejadą obok , modliłam się w myślach. Nie zatrzymujcie się, nie zatrzymujcie, nie zatrzymujcie.
Oby to Kyle prowadził , dodała błagalnie Melanie.
– Proszę pani?
Zamrugałam.
– Uhm. Przebudzenie?
– Wystarczy wciągnąć do płuc.
Trzymał w dłoni wąską puszkę aerozolu. Rozpylił lek w powietrzu, a ja posłusznie wychyliłam się i wzięłam głęboki wdech, jednocześnie zerkając w lusterko.
– O zapachu grejpfruta – powiedział Łowca. – Ładny, prawda?
– O tak, bardzo. – Umysł natychmiast mi się rozjaśnił. Ciężarówka zwolniła, po czym zatrzymała się za nami.
Nie! – krzyknęłyśmy razem w myślach. Rozglądałam się przez sekundę po podłodze w nadziei, że może uda mi się w ciemnościach dojrzeć kapsułkę. Nie widziałam jednak nawet własnych stóp.
Łowca spojrzał z roztargnieniem na ciężarówkę, po czym pokazał ręką, żeby jechała dalej.
Ja również spojrzałam do tyłu. Nie widziałam jednak, kto prowadzi. Moje oczy odbijały blask reflektorów i rzucały własny snop światła.
Kierowca ciężarówki wahał się. Łowca ponownie dał znak do przejazdu, tym razem bardziej zamaszyście.
– Jedź – powiedział pod nosem.
Jedź! Jedź! Jedź!
Zauważyłam, że Jared ma zaciśniętą pięść.
Ciężarówka zatrzęsła się lekko, ruszyła powoli z miejsca i przejechała pomiędzy furgonetką a samochodem Łowcy. Kiedy nas mijała, na tle światła zamajaczyły dwie sylwetki, dwa ciemne profile twarzy zapatrzonych w dal. Kierowca pojazdu miał krzywy nos.
Mel i ja odetchnęłyśmy z ulgą.
– I jak się pani czuje?
– Bardzo przytomnie – odparłam Łowcy.
– Przestanie działać za jakieś cztery godziny.
– Dziękuję.
Łowca zaśmiał się cicho.
– To ja dziękuję, Liście o Zmroku. Kiedy zobaczyliśmy pani pędzące auto, pomyśleliśmy, że to może ludzie. Trochę się spociłem, i to wcale nie od upału!
Przeszedł mnie dreszcz.
– Proszę się nie martwić. Nic pani nie grozi. Możemy nawet jechać za panią aż do Phoenix.
– Dziękuję, ale naprawdę nie trzeba. Proszę się nie kłopotać.
– Miło było panią poznać. Nie mogę się doczekać, aż wrócę do domu i powiem partnerce, że spotkałem kogoś z Planety Kwiatów. Na pewno się ucieszy.
– Uhm… proszę jej ode mnie powiedzieć „słońce jasne, dzień długi” – odrzekłam, tłumacząc na język Ziemian powszechnie używane wśród Kwiatów pozdrowienie.
– Z przyjemnością. Życzę miłej podróży.
– Ja panu dobrej nocy.
Obrócił się i znów uderzyło mnie po twarzy światło punktowego reflektora. Zamrugałam gwałtownie.
– Wyłącz to, Hank – powiedział Łowca, zasłaniając oczy, i po chwili znowu zrobiło się ciemno. Posłałam kolejny wymuszony uśmiech, tym razem niewidocznemu Łowcy imieniem Hank.
Drżącymi dłońmi odpaliłam silnik.
Łowcy byli ode mnie szybsi. Ich niepozorny, czarny samochód, wyglądający nieco dziwacznie z alarmem na dachu, ruszył z warkotem z miejsca. Zatoczył ostry łuk i po chwili widać było jedynie tylne światła. Niedługo potem zniknęły w mrokach nocy.
Wjechałam z powrotem na szosę. Serce pompowało mi krew silnymi, krótkimi pchnięciami. Czułam ten gwałtowny puls nawet w czubkach palców.
– Pojechali – szepnęłam przez szczękające zęby.
Usłyszałam, jak Jared przełyka ślinę.
– Niewiele brakowało – odparł.
– Myślałam, że Kyle się zatrzyma.
– Ja też.
Oboje mówiliśmy szeptem.
– Łowca wszystko łyknął. – Jared wciąż nerwowo zaciskał zęby.
– Tak.
– Ja na jego miejscu nie dałbym się nabrać. Ciągle nie umiesz udawać.
Przebiegł mnie dreszcz. Ciało miałam tak zesztywniałe, że wszystkie jego części zadrżały jednocześnie.
– Nie mogą mi nie wierzyć. Jestem… jestem czymś, co nie ma prawa istnieć. Czymś niemożliwym.
– Czymś niewiarygodnym – przyznał. – Wspaniałym.
Moja zmrożona krew i żołądek odtajały nieco pod wpływem tych ciepłych słów.
– Tak naprawdę Łowcy są tacy sami jak reszta – powiedziałam pod nosem. – Nie ma co się ich bać.
Pokiwał wolno głową.
– Właściwie to możesz wszystko, prawda?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– Teraz, kiedy mamy cię do pomocy, wszystko się zmieni – mówił dalej szeptem, teraz już sam do siebie.
Poczułam, że Melanie posmutniała, słysząc te słowa, lecz tym razem nie wpadła w złość. Była zrezygnowana.
Potrafisz im pomóc. Możesz ich chronić lepiej niż ja . Westchnęła.
Nie przestraszyłam się, gdy zobaczyłam w dali parę tylnych świateł. Byt to znajomy, kojący widok. Przyspieszyłam – tylko trochę, uważając, by znowu nie przekroczyć dozwolonej prędkości.
Jared wyjął ze schowka latarkę. Wiedziałam po co – żeby ich uspokoić.
Kiedy zrównaliśmy się z kabiną ciężarówki, poświecił sobie w oczy. Pochyliłam się, by spojrzeć przez okno po jego stronie. Kyle kiwnął głową i odetchnął. Ian wyglądał zza niego i patrzył na mnie. Gdy mu pomachałam, skrzywił twarz.
Zbliżaliśmy się do naszego sekretnego zjazdu.
– Mam jechać do Phoenix?
Jared zastanowił się chwilę.
– Nie. Mogliby nas znowu zatrzymać w drodze powrotnej. Nie sądzę, żeby za nami jechali. Raczej tylko patrolują autostradę.
– Nie śledzą nas. – Byłam o tym przekonana.
– W takim razie jedźmy do domu.
Do domu – przytaknęłam ochoczo.
Wyłączyliśmy światła, podobnie uczynił Kyle.
Jechaliśmy do jaskiń, żeby dokonać szybkiego rozładunku i do rana ze wszystkim zdążyć. Niewielki skalny nawis nad wejściem nie stanowił bowiem wystarczającej osłony.
Читать дальше