– Nombre de Dios, Susannah – burknął Jesse. – Maria nie jest moją dziewczyną.
– No, ale z pewnością była. A co z tym, tak przy okazji? Ta dziewczyna to łajdaczka, Jesse. Nie mogę uwierzyć, że w ogóle kiedyś zgodziłeś się ją poślubić. Co ty sobie myślałeś? Nie widziałeś, jaka była pod tą masą koronek?
– Wtedy – wycedził Jesse przez zaciśnięte zęby – wszystko wyglądało inaczej.
– Ach tak? Tak inaczej, że nie widziałeś, że dziewczyna, z którą miałeś się ożenić, jest zwykłą…
– Ledwie ją znałem. – Jesse zatrzymał się i popatrzył na mnie gniewnie. – W porządku?
– Dobre sobie – parsknęłam. – Byliście kuzynami. Ta z kolei sprawa też jest, jak dla mnie, zupełnie nie do przyjęcia…
– Tak, byliśmy kuzynami – przerwał mi Jesse, potrząsając moje ramię – ale, jak już powiedziałem, wtedy wszystko było inaczej. Gdybyśmy mieli więcej czasu, powiedziałbym ci…
– Och, nie, nadal mamy… – spojrzałam na zegarek ojca D -…dwanaście minut. Powiedz mi teraz.
– Susannah…
– Teraz, Jesse, albo przysięgam, że się stąd nie ruszę.
Jęknął z rozpaczą i wymamrotał coś, co, jak sądzę, musiało być jakimś straszliwym przekleństwem, chociaż nie wiem na pewno, bo powiedział to po hiszpańsku. W szkole nie uczą nas hiszpańskich przekleństw.
– Świetnie. – Puścił moje ramię. – Chcesz wiedzieć? Chcesz wiedzieć, jak było wtedy? Było inaczej, rozumiesz? Kalifornia była inna. Zupełnie inna. Nie było żadnego mieszania się pici. Chłopcy i dziewczęta nie bawili się razem, nie siedzieli obok siebie w klasie. Z Marią bywałem w tym samym pokoju wyłącznie w porze posiłków, czasami podczas tańców. A wtedy otaczali nas inni ludzie. Wątpię, żeby zamieniła ze mną więcej niż parę słów…
– No, to musiały te słowa wywrzeć na tobie silne wrażenie, skoro zgodziłeś się z nią ożenić.
Jesse przesunął palcami po włosach i wydał kolejny okrzyk po hiszpańsku.
– Oczywiście, że zgodziłem się z nią ożenić! Jej ojciec sobie tego życzył, mój ojciec sobie tego życzył. Jak mógłbym się nie zgodzić? Nie chciałem powiedzieć „nie”. Nie wiedziałem, nie wtedy, jaka ona jest. Dopiero później, kiedy dostałem jej listy, uświadomiłem sobie, że…
– Ze nie zna ortografii? – Puścił tę uwagę mimo uszu.
– …że my dwoje nie mamy nic ze sobą wspólnego i nigdy nie będziemy mieli. Ale nawet wówczas nie zniesławiłbym własnej rodziny, zrywając z nią. Nie z takiego powodu.
– Tylko kiedy się dowiedziałeś, że nie jest czysta jak świeżo spadły śnieg? – Skrzyżowałam ręce na piersi i patrzyłam potępiająco na ten seksistowski wytwór XIX wieku, jakim był. – Wtedy uznałeś, że nie nadaje się na żonę?
– Kiedy usłyszałem plotki o Marii i Feliksie Diego – burknął niecierpliwie – byłem nieszczęśliwy. Znałem Diego. To nie był dobry człowiek. Był okrutny i… zawsze myślał tylko o pieniądzach. A Maria miała dużo pieniędzy. Chciał się z nią ożenić, możesz się domyślić dlaczego. Więc kiedy się o tym dowiedziałem, zdecydowałem, że lepiej będzie z tym skończyć, tak…
– Ale Diego znalazł cię pierwszy – powiedziałam, czując drapanie w gardle.
– Susannah. – Spojrzał na mnie uważnie. – Przez półtora wieku przyzwyczaiłem się do tego, że nie żyję. Nie ma już dla mnie znaczenia, kto mnie zabił i dlaczego. Teraz liczy się dla mnie to, żebyś nie skończyła tak jak ja. A teraz ruszysz się czy mam cię nieść?
– Dobrze – powiedziałam, pozwalając znowu się prowadzić. – Chcę tylko wyjaśnić jedno. Nie zrobiłam tego, wiesz, nie wyegzorcyzmowałam się i nie przyszłam tutaj, i w ogóle, bo jestem w tobie zakochana czy coś w tym stylu.
– Nie będę, jak to ujęłaś, sobie pochlebiał – zapewnił ponuro.
– I dobrze. – Zastanawiałam się, czy wciąż jestem niekobieca. Przyszło mi też do głowy, że może jestem za bardzo kobieca. Antypatyczna, oto, jaka byłam. – Bo nie jestem. Przyszłam z powodu kota. Kot naprawdę za tobą tęskni.
– W ogóle nie powinnaś była przychodzić – szepnął Jesse. Jednak go usłyszałam. Hałasu tam nie było. Wyszliśmy z korytarza, który zniknął, jak tylko zostawiliśmy go za plecami, i ponownie znaleźliśmy się we mgle, idąc wzdłuż liny, o której szczęśliwie pamiętał Jack. – Nie mogę uwierzyć, że ojciec Dominik na to pozwolił.
– Hej, ojca Dominika zostaw w spokoju. To tylko twoja wina. W ogóle by do tego nie doszło, gdybyś od początku był ze mną otwarty i szczery co do swojej śmierci. Mogłabym przynajmniej powiedzieć Andy'emu, żeby kopał gdzie indziej. I wiedziałabym, jak postępować z Marią i jej mężem bandytą. Nie wiem, dlaczego tak im zależy, żeby ludzie nie odkryli, że są parą morderców, ale wyraźnie są gotowi na wszystko, żeby zachować to, co się stało z tobą, w wielkiej tajem…
– To dlatego – wpadł mi w słowo Jesse – że dla nich czas w ogóle nie płynął, odkąd umarli. Spoczywali w uśpieniu, dopóki nie stało się jasne, że wkrótce zostanie odnalezione moje ciało, co nieuchronnie pobudzi spekulacje na temat mojej śmierci. Oni nie rozumieją, że od tamtej pory minęło więcej niż stulecie. Usiłują zachować w społeczeństwie miejsce szanowanych obywateli, jakimi kiedyś byli.
– Mów do mnie jeszcze – mruknęłam, dotykając guza. – Wciąż myślą, że jest 1850, i boją się, że sąsiedzi się dowiedzą, że cię zabili. Cóż, za dzień czy dwa dostaną za swoje. Prawda wyjdzie na jaw dzięki „Carmelowej Sosnowej Szyszce”…
Jesse obrócił mnie twarzą do siebie. Wyglądał na bardziej rozgniewanego niż przedtem.
– Susannah, o czym ty mówisz?
– Opowiedziałam całą tę historię Cee Cee – wyjaśniłam, nie zdoławszy stłumić nuty samozadowolenia w głosie. – Odbywa letnią praktykę w gazecie. Powiedziała, że zamieszczą historię, prawdziwą historię o tym, co się z tobą stało w niedzielnym wydaniu.
Widząc, że jego twarz spochmurniała jeszcze bardziej, dodałam:
– Jesse, musiałam. Maria zabiła człowieka w Towarzystwie Historycznym, tego, któremu ukradła twój portrecik, żeby cię wyegzorcyzmować. Jestem pewna, że zabiła również jego dziadka. Maria i ten jej mąż zabijają każdego, kto usiłuje wyjawić prawdę o tym, co się zdarzyło tamtej nocy. Ale już nie będzie tego robiła. Tę historię przeczyta trzydzieści pięć tysięcy ludzi. Nawet więcej, bo zamieszczą ją na stronie internetowej gazety. Maria nie zdoła zabić każdego, kto ją przeczyta. Jesse pokręcił głową.
– Nie, Susannah, ona tylko będzie próbowała zabić ciebie. – Jesse, ona nie może mnie zabić. Już próbowała. Zdziwisz się: bardzo, ale to bardzo trudno mnie zabić.
– Może nie będzie musiała – powiedział Jesse powoli. Trzymał coś w ręku. Ku swojemu zdumieniu stwierdziłam, że to lina, za którą podążaliśmy.
Tylko że jej koniec nie znikał w otworze, przez który się tutaj dostałam. Zwisał z dłoni Jesse'a. Był postrzępiony, jakby ktoś go obciął.
Nożem.
Patrzyłam ze zgrozą na koniec liny. Zabawne. Wiecie, jaka była pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy?
– Ale ojciec Dom mówił – zawołałam – że Feliks i Maria byli dobrymi katolikami. To co oni robią w tym kościele?
Jesse zachował nieco większą przytomność umysłu. Złapał mnie za nadgarstek, przekręcając go tak, żeby móc spojrzeć na tarczę zegarka.
– Ile masz jeszcze czasu? – zapytał. – Ile minut zostało? Przełknęłam ślinę.
– Osiem. Ojciec Dominik poświęcił mój dom, żeby oni nie próbowali tam wejść, a potem popatrz, co robią. Przychodzą do kościoła i…
Читать дальше