Jenny Carroll - Najczarniejsza Godzina
Здесь есть возможность читать онлайн «Jenny Carroll - Najczarniejsza Godzina» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Najczarniejsza Godzina
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Najczarniejsza Godzina: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Najczarniejsza Godzina»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Najczarniejsza Godzina — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Najczarniejsza Godzina», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Słowo daję, może pośrednictwo nie jest wcale moim powołaniem? Może powinnam zostać nauczycielką albo psychologiem dziecięcym czy kimś takim. Poważnie.
Jack nie był jednak specjalnie podniecony, kiedy po dotarciu do miasta skierowaliśmy się do budynku mieszczącego siedzibę Towarzystwa Historycznego Carmelu. Chciał iść na plażę, ale kiedy oznajmiłam mu, że chodzi o pomoc dla ducha i że na plażę pójdziemy później, nie miał nic przeciwko temu.
Nie jestem wielką miłośniczką historii, ale nawet ja muszę przyznać, że te wszystkie stare fotografie na ścianach robiły wrażenie – fotografie Carmelu i hrabstwa Salinas sprzed stu lat, zanim otwarto supermarkety i Safewaye, kiedy wokół rozciągały się pola znaczone cyprysami, jak w tej książce, którą kazali nam czytać w ósmej klasie – Czerwony kucyk. Były tam ciekawe rzeczy – nie za wiele z czasów Jesse'a, ale mnóstwo z późniejszego okresu, po wojnie domowej. Oboje z Jackiem podziwialiśmy urządzenie zwane stereoprzeglądarką, które służyło rozrywce, zanim pojawiły się filmy, kiedy z biura wychynął łysy pan o niechlujnym wyglądzie i gapiąc się na nas przez szkła okularów grube jak denka butelek od coli, zapytał:
– Przyszliście do mnie?
Powiedziałam, że chcielibyśmy się zobaczyć z jakimś kierownikiem. Oświadczył, że to on, i przedstawił się jako doktor Clive Clemmings. Powiedziałam więc doktorowi Clive'owi Clemmingsowi, kim jestem i gdzie mieszkam, wyjęłam pudełko po cygarach z plecaka Jansport (rzeczy marki Kate Spade nie pasują do szortów khaki z zakładkami) i pokazałam mu listy…
A jemu w tym momencie odbiło.
Nie przesadzam. Tak się podniecił, że nakazał starszej pani w recepcji nie przełączać rozmów telefonicznych (podniosła głowę znad romansu, który właśnie czytała; wydawało się oczywiste, że do doktora Clive'a Clemmingsa nie dzwoni zbyt wiele osób) i zaprosił mnie i Jacka do swojego gabinetu…
Gdzie o mało nie dostałam zawału. Ponieważ na ścianie nad biurkiem Clive'a Clemmingsa wisiał portret Marii de Silvy, ten sam, który widziałam w książce pożyczonej przez Profesora z biblioteki.
Malarz wykonał, jak stwierdziłam, świetną robotę. Oddał podobieństwo znakomicie, włącznie ze zwiniętymi w pierścienie włosami i złotym naszyjnikiem z rubinem na jej wdzięcznie wygiętej szyi, nie wspominając o pełnym wyższości wyrazie twarzy…
– To ona! – wrzasnęłam mimo woli, celując palcem w portret.
Jack spojrzał na mnie, jakbym zwariowała – chyba chwilowo tak było – ale Clive Clemmings tylko zerknął przez ramię, mówiąc:
– Tak, Maria Diego. Prawdziwy klejnot w koronie naszej kolekcji. Uratowałem ten obraz z wyprzedaży garażowej, gdzie jeden z jej wnuków chciał go sprzedać! Możecie to sobie wyobrazić? Niezbyt mu się wiedzie, biedakowi. Co za szkoda, jak tak się zastanowić. Żaden z Diegów wiele nie osiągnął. Wiecie, co powiadają o złej krwi. A Feliks Diego…
Doktor Clive otworzył pudełko po cygarach i za pomocą specjalnych szczypiec rozwinął pierwszy list.
– O Boże – szepnął.
– Zgadza się – powiedziałam. – To od niej. – Skinęłam głową w kierunku portretu. – Od Marii de Silvy. To kupa listów, które napisała do Jesse'a – to jest do Hektora de Silvy, swojego kuzyna, który miał się z nią ożenić, tylko…
– Zniknął. – Clive Clemmings spojrzał na mnie zdumiony. Musiał być chyba po trzydziestce – mimo rozległej łysiny na czubku głowy – i jakkolwiek nie wydawał się ani trochę atrakcyjny, nie wyglądał tak odstręczająco jak przed chwilą. Wyraz zadziwienia, z którym niewielu jest do twarzy, w jego wypadku zdziałał cuda.
– Mój Boże, gdzie je znalazłaś?
Opowiedziałam mu całą historię od początku, a on podniecił się jeszcze bardziej i poprosił, żebyśmy poczekali w biurze, a on pójdzie coś przynieść.
No więc czekaliśmy. Jack zachowywał się bardzo grzecznie. Zapytał: „Kiedy wreszcie pójdziemy na plażę?” tylko dwa razy.
Doktor Clive Clemmings wrócił, niosąc tacę i stosik lateksowych rękawiczek, które kazał nam włożyć, gdybyśmy mieli czegoś dotykać. Jack nudził się j u ż na całego, postanowił więc wrócić do głównego pomieszczenia i pobawić się stereoprzeglądarką. Tylko ja włożyłam rękawice.
Nie miałam jednak czego żałować. Ponieważ to, czego Clive Clemmings pozwolił mi w tych rękawiczkach dotykać, to były wszystkie pamiątki związane z Marią de Silva, jakie towarzystwo historyczne zdołało zgromadzić w ciągu wielu lat.
A było tego sporo.
W tej kolekcji najbardziej zainteresowała mnie miniaturka, jak to nazwał Clive Clemmings, przedstawiająca Jesse'a (albo Hektora de Silve, jak mówił o nim doktor Clive; widocznie tylko najbliższa rodzina Jesse'a używała tego imienia… Jego rodzina oraz, oczywiście, ja) a także pięć listów – w znacznie lepszym stanie niż te z pudełka po cygarach.
Miniaturka była doskonała, zupełnie jak małe zdjęcie. Ludzie naprawdę potrafili w tamtych czasach malować. To był cały Jesse. Artysta świetnie uchwycił podobieństwo. Na twarzy miał taki wyraz, jak wtedy, kiedy mówię mu, jakiego niesamowitego farta miałam na wyprzedaży – no wiecie, że udało mi się kupić Pradę z pięćdziesięcioprocentowa zniżką czy coś podobnego. Jakby mniej już nie mogło go to obchodzić.
Na obrazku, który przedstawiał tylko jego głowę i ramiona, nosił coś, co Clive Clemmings określił jako fular, a co zdaje się stanowiło wówczas nieodłączną część męskiego stroju – białe, lekkie, owinięte wokół szyi parę razy. Na Przyćmionym, Śpiącym czy nawet Clivie Clemmingsie, mimo doktoratu, wyglądałoby to śmiesznie.
Na Jessie jednak, rzecz jasna, wyglądało cudownie.
Rany, a co by nie wyglądało?
Listy były jeszcze lepsze od obrazka. A to dlatego, że wszystkie adresowano do Marii de Silvy… i podpisane przez kogoś o imieniu Hektor.
Zagłębiłam się w nie łapczywie, a nie mogę powiedzieć, żebym miała z tego powodu poczucie winy. Były znacznie bardziej interesujące niż listy Marii – chociaż tak samo jak jej ani trochę romantyczne. Nie, Jesse pisał po prostu – mogę dodać, że z dużym poczuciem humoru – o wydarzeniach na rodzinnym ranczo i o różnych zabawnych rzeczach, które wyprawiały jego siostry. (Okazuje się, że miał ich pięć. Wszystkie młodsze, w roku śmierci Jesse'a w wieku od sześciu do szesnastu lat. Ale czy choć raz o tym wspomniał? Ależ skąd). Pisał też o polityce lokalnej i o tym, jak trudno utrzymać dobrych parobków na ranczo przy panującej gorączce złota i powszechnym pędzie do znalezienia sobie działki.
Jesse pisał tak, że niemal słyszałam, jak to wszystko mówi. Przyjaznym, gawędziarskim tonem, na swój miły sposób. Jego listy bardzo się różniły od pełnych samouwielbienia listów Marii.
Nie było w nich także błędów ortograficznych.
Podczas gdy ja czytałam listy Jesse'a, doktor Clive paplał o tym, jak to teraz, mając listy Marii do Hektora, włączy je do zaplanowanej na jesień wystawy poświęconej klanowi de Silvów oraz istotnej roli, jaką odegrali w rozwoju hrabstwa Salinas.
– Gdyby tak – powiedział smętnie – któryś z nich jeszcze żył… To znaczy, z rodziny de Silva. Byłoby cudownie móc poprosić go o wygłoszenie prelekcji na otwarcie wystawy.
To mnie zastanowiło.
– Musieli jacyś zostać. Czy Maria i Diego nie mieli trzydzieściorga siedmiorga dzieci, czy coś koło tego?
Clive Clemmings nasrożył się. Jako historyk, a zwłaszcza doktor nauk, nie znosił przesady.
– Mieli jedenaścioro dzieci – sprostował. – I nie byli to, ściśle mówiąc, de Silvowie, ale Diego. W rodzinie de Silva przeważały niestety córki. Obawiam się, że Hektor de Silva był ostatnim męskim przedstawicielem rodu. Oczywiście nigdy nie dowiemy się, czy nie zostawił męskiego potomka. Jeśli tak, to z całą pewnością nie w Kalifornii.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Najczarniejsza Godzina»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Najczarniejsza Godzina» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Najczarniejsza Godzina» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.