Chyba tak. To samolubne, wiem, ale taka jest prawda. Wiedziałam teraz tylko, w jakim stroju Maria de Silva wystąpiła na pewnym przyjęciu w domu hiszpańskiego ambasadora. Wielkie rzeczy. Dlaczego ktoś wpakował listy tak niewinne jak te do pudełka po cygarach i jeszcze je zakopał? To nie trzymało się kupy.
– Interesujące, co? – powiedziała mama, kiedy wstałam z fotela.
Podskoczyłam. Zapomniałam, że jest w pokoju. Leżała już w łóżku, czytając książkę o tym, jak lepiej gospodarować czasem.
– Owszem – odparłam, odkładając listy na komodę. – Naprawdę ciekawe. Tak się cieszę, że wiem, jak syn ambasadora zareagował na widok nowej, srebrzystej, koronkowej, balowej sukni Marii de Silvy.
Mama spojrzała na mnie zaintrygowana znad okularów do czytania.
– Och, wymieniła gdzieś swoje nazwisko? Oboje z Andym byliśmy ciekawi. Nie znaleźliśmy go. De Silva, powiadasz?
Zamrugałam szybko.
– Eee – mruknęłam. – Nie. Cóż, nie wymieniła. Ale Profesor i ja… to jest David, opowiedział mi o tej rodzinie de Silva, która mieszkała w Salinas w tym czasie, i mieli córkę o imieniu Maria i po prostu… – Głos mi zamarł, kiedy do pokoju wszedł Andy.
– Hej, Suze – powiedział zaskoczony moją obecnością w swoim pokoju, jako że nigdy przedtem moja stopa w nim nie postała. – Widziałaś listy? Słodkie, co?
Słodkie. O mój Boże. Słodkie!
– Taak – powiedziałam. – To ja już pójdę. Dobranoc.
Nie mogłam się doczekać, żeby stamtąd zniknąć. Nie wiem, jak radzą sobie dzieciaki, których rodzice wiele razy zmieniają partnera. Moja matka wyszła za mąż dopiero drugi raz i to za bardzo miłego człowieka. Ale i tak dziwnie się z tym czuję.
Jeśli jednak sądziłam, że będę mogła wycofać się do swojego pokoju, żeby przemyśleć pewne sprawy w samotności, myliłam się. Jesse siedział na ławie pod oknem.
Wyglądał jak zawsze: cudownie. W białej rozpiętej pod szyją koszuli i czarnych spodniach torreadora, które zwykle nosi – po śmierci nie tak łatwo się przebrać – z ciemnymi, krótkimi włosami wijącymi się na karku i lśniącymi, czarnymi oczami spoglądającymi spod równie smolistych brwi, z których jedną przecina cienka biała blizna…
Blizna, po której częściej niż mam ochotę się do tego przyznać, pragnęłabym przesunąć palcami.
Kiedy weszłam, podniósł głowę. Na kolanach trzymał Szatana, mojego kota.
– Tę książkę strasznie trudno zrozumieć – powiedział. Czytał Rambo. Pierwszą krew Davida Morrella, na której oparto scenariusz filmu.
Zamrugałam energicznie, usiłując otrząsnąć się ze stanu dziwnego oszołomienia, w które jego widok zawsze wydawał się mnie wprawiać na jakąś minutę czy coś koło tego.
– Skoro Sylvester Stallone ją zrozumiał – stwierdziłam – to ty chyba też powinieneś.
Jesse puścił tę uwagę mimo uszu.
– Marks przewidział, że sprzeczności i słabości w łonie systemu kapitalistycznego spowodują wzrastający kryzys ekonomiczny oraz zubożenie klas pracujących – powiedział – które ostatecznie podniosą rewoltę i przejmą kontrolę nad środkami produkcji… jak to zdarzyło się w Wietnamie. Co skłoniło rząd Stanów Zjednoczonych do przekonania, że ma prawo mieszać się w walkę tego rozwijającego się narodu o osiągniecie niezależności ekonomicznej?
Aż mnie przygięło do ziemi. Doprawdy czy zbyt wiele wymagam, mając ochotę na relaks po powrocie do domu po dniu pracy? O nie. Muszę wrócić do domu, żeby przeczytać stos listów zaadresowanych do miłości mojego życia przez jego narzeczoną, która, o ile się nie mylę, kazała go zabić sto pięćdziesiąt lat temu.
A potem, jakby tego było mało, on każe mi wyjaśniać zawiłości wojny w Wietnamie.
Naprawdę muszę zacząć chować przed nim podręczniki. Rzecz polega na tym, że on je czyta i zapamiętuje, co w nich piszą, a potem łączy z tym, co znajdzie w innych książkach wyszperanych w domu.
Dlaczego nie może po prostu oglądać telewizji jak każdy normalny człowiek, tego nie rozumiem.
Podeszłam do łóżka i rzuciłam się na nie, chowając twarz w poduszkach. Pozwolę sobie wspomnieć, że wciąż miałam na sobie te koszmarne hotelowe szorty. Nie byłam jednak w stanie przejmować się w tym konkretnym momencie tym, co Jesse sądzi o rozmiarach mojego tyłka.
Myślę, że to było widać. Nie chodzi mi o tyłek, ale o to, jak bardzo jestem nieszczęśliwa, spędzając wakacje w taki a nie inny sposób.
– Dobrze się czujesz? – zapytał Jesse.
– Tak – burknęłam w poduszkę.
Po minucie Jesse odezwał się ponownie:
– Cóż, nie sprawiasz takiego wrażenia. Jesteś pewna, że wszystko w porządku?
Nie wszystko jest w porządku, miałam ochotę krzyknąć mu w twarz. Właśnie spędziłam dwadzieścia minut, czytając korespondencję od twojej byłej narzeczonej i czy wolno mi powiedzieć, że uważam ją za wyjątkowo nudną osobę? Jak mogłeś okazać się kiedyś na tyle głupi, żeby chcieć ją poślubić? Ją i jej głupi czepek?
Problem jednak polega na tym, że wcale nie chciałam mówić Jesse'emu, że czytałam jego pocztę. No, jesteśmy współlokatorami i w ogóle, ale są pewne rzeczy, których się nie robi. Na przykład Jesse taktownie nie pojawia się nigdy, kiedy się przebieram czy kąpię. A ja zawsze dbam o żywność i żwirek dla Szatana, który w przeciwieństwie do normalnych zwierzaków, wydaje się przedkładać towarzystwo duchów nad towarzystwo ludzi. Toleruje mnie tylko dlatego, że go karmię.
Oczywiście Jesse nie wykazywał jednak żadnych oporów przed materializowaniem się na tylnych siedzeniach samochodów, w których przypadkiem zdarzało mi się z kimś całować.
Wiem jednak, że nigdy nie dobrałby się do mojej poczty, której dostaję zresztą niewiele, głównie w postaci listów od mojej najlepszej przyjaciółki Giny z Brooklynu. Przyznaję, czytając jego korespondencję, czułam się winna, mimo że pochodziła sprzed prawie dwustu lat i z pewnością w żaden sposób nie mogła mnie dotyczyć.
Co mnie zaskoczyło to fakt, że Jesse, który jest przecież duchem i może pojawiać się wszędzie, nie będąc widzianym – chyba że przeze mnie i ojca Dominika naturalnie, a teraz jeszcze Jacka – nie wiedział o tych listach. Poważnie, wydawał się nie mieć pojęcia, że, po pierwsze, zostały odnalezione, a po drugie, że jeszcze przed chwilą siedziałam na dole, czytając je.
No, ale Pierwsza krew jest dość wciągającą lekturą.
Zamiast więc powiedzieć mu, co naprawdę jest ze mną nie tak – wiecie, o tych listach, a zwłaszcza: „Kocham cię, ale do czego to może doprowadzić? Bo ty nawet nie jesteś żywy, a tylko ja mogę cię widzieć, a poza tym jest jasne, że ty nie czujesz tego samego w stosunku do mnie. Prawda? No, prawda?” – powiedziałam po prostu:
– Cóż, spotkałam dzisiaj innego pośrednika i to wytrąciło mnie trochę z równowagi.
A potem odwróciłam się i opowiedziałam mu o Jacku.
Jesse bardzo się tym zainteresował i namawiał mnie, żebym zadzwoniła do ojca Dominika. Oczywiście, chciałam to zrobić i powiedzieć mu o listach, ale nie w obecności Jesse'a, bo dowiedziałby się, że wściubiałam nos w jego prywatne sprawy, czym, zważywszy jego niechęć do poruszania kwestii własnej śmierci, nie byłby pewnie zachwycony.
Przyznałam więc:
– Dobry pomysł. – I podniosłam słuchawkę, wykręcając numer ojca Dominika.
Tylko że ojciec Dominik nie odebrał telefonu. Zrobiła to jakaś kobieta. Najpierw mną rzuciło, bo pomyślałam, że ojciec Dominik mieszka z kimś na kocią łapę. Potem przypomniałam sobie, że na probostwie jest jeszcze gromadka innych osób.
Читать дальше