Soll słuchał z uwagą. Tantala garbiła się, zagłębiając w fotelu, jakby nagle źle się poczuła. Jakby powstrzymywała kichnięcie. Trochę mi jej zachowanie przeszkadzało. Niech sobie kicha na zdrowie albo wyjdzie za drzwi i użyje chusteczki do nosa…
– I powtarzam z dumą: taki właśnie był mój przodek, Wielki Mag Damir.
Nastała chwila ciszy. Dosyć znów efektowna, lecz trochę przydługa, jak na mój gust.
– Gratuluję – rzekł ostrożnie Soll. – Takim przodkiem może się pochlubić nie każdy… hm… arystokrata.
– Mój ród godzien jest związać się z rodem Sollów! – stwierdziłem z przekonaniem. – Jego pradawną, lecz wciąż żywą tradycją jest pojąć za żonę uratowaną z opresji pannę. Dlatego mam honor prosić pana, pułkowniku Soll, o rękę pańskiej córki, młodej Alany!
Kątem oka widziałem szeroko otwarte usta panienki. Kąciki ust rozszerzyły się od ucha do ucha, toteż szybko zakryła je dłonią. Jak widać, nie nauczyła się jeszcze panować nad uczuciami.
Soll patrzył mi prosto w oczy. Tak długo, że zdążyłem skonstatować, że owe piękne, szaroniebieskie oczy musiały uwieść niejedną damę. Oczywiście dawno temu, za młodu.
W tym momencie Tantala wybuchła śmiechem.
Nie potrzebowała chusteczki, gdyż nie miała kataru. Parszywy los! Ze łzami w oczach zwijała się ze śmiechu, prawie się nim dławiła. Nie patrzyła na mnie, lecz miałem wrażenie, jakbym dostał w twarz zimnym, mokrym ręcznikiem.
– Tantalo? – spytał zdziwiony Soll.
Otarła łzy.
– Muszę wyjść… Wody…
To nie był śmiech histeryczny. Raczej wesoły. Tak śmieją się widzowie, oglądając zabawną farsę.
– Powiedziałem coś śmiesznego? – zasyczałem nieswoim głosem.
– Nie, co też pan…
Spojrzała wprost na mnie. Na dnie jej oczu czaiła się jawna drwina.
– Nic takiego, to mi się zdarza…
Gdyby była mężczyzną, wymierzyłbym jej policzek i wyzwał na pojedynek.
– Wielki Mag Damir – wykrztusiła w końcu, z trudem powstrzymując chichot – wspomniany jest w historii magów tylko dwa razy. Pierwszy raz, kiedy Lart Legiar połamał na jego grzbiecie magiczną różdżkę za obiad nie podany na czas… I drugi, gdy tenże Legiar wybrał się w podróż w towarzystwie przebranego sługi. Przebranego za swego pana. Stąd zapewne wzięły się pańskie informacje.
Nie zdążyłem zareagować. W ciągu paru sekund Alana przemierzyła salon długim susem i wczepiła się we włosy bluźnierczyni.
Tawerna zwała się „Pod Ryjówką". Była to już chyba czwarta lub piąta karczma na mojej drodze. Nie byłem pijany, tylko w głowie odzywały się ciche, lodowate dzwoneczki, a świat przed oczami wypełniony był detalami: drobne kamyki, szczeliny w spękanym drewnie, zapodziany grosik pod stołem, mucha poszukująca nieczystości…
Wierzyłem jako dziecko, że krew Maga z Magów Damira odezwie się we mnie i w końcu objawię czarodziejskie umiejętności. Czas pokazał, że nadzieja była próżna. Nigdy nie żałowałem tego tak bardzo, jak owego deszczowego wieczoru, rozciągającego się brudną płachtą między knajpami.
Gdybym był magiem… Czy stałbym się igraszką Czarno Tak Skoro? Czy wplątałbym się w małżeńską aferę? Czas ucieka sekunda po sekundzie i aby ratować swoje życie zmuszony byłem zrobić z siebie głupca. Miałem ich wszystkich dosyć: Solla, Alany i starej histeryczki Tantali!
Żadna z odwiedzonych wcześniej tawern mi się nie spodobała. Dopiero ta nie wywoływała we mnie odrazy. Zasiadłem za ciężkim stołem i zażądałem wina.
Zachowałem dobry wygląd, skoro pospieszył obsłużyć mnie sam właściciel. Patrząc jak ten dość młody jeszcze, żylasty człek napełniał mą szklanicę, zamamrotałem od niechcenia:
– Przyjacielu, czy znajdę w tym mieście maga? Takiego prawdziwego, a nie szarlatana?
„Ryjówka" była piąta, może jednak szósta z kolei.
Oberżysta starannie postawił dzban na pociemniałym ze starości blacie. Był chyba niewzruszony z natury, a może co drugi gość o to go wypytywał.
– Wie pan co, szanowny panie. Ci dzisiejsi, to żadni magowie. Dawno temu, kiedy mój tatuś był jeszcze młodzikiem, w mieście był jeden czarownik pracujący na uniwersytecie, dziekan Łujan…
Uśmiechnął się, jakby wspominał coś przyjemnego.
– Był także inny człowiek, bez rodziny, bez nazwiska, którego zwali Tułaczem. Przy tamtym stole…
Wskazał ciemny kąt, zakryty parawanem.
– Siadywał tam co roku w Dzień Wszelkiej Radości. Pamiętam go z dzieciństwa. Był prawdziwym magiem i pułkownik Soll spotykał się z nim tutaj za każdym razem. Ojciec zabronił mi o tym gadać, bo dostałbym pasem. Od dawna się tu jednak Tułacz nie zjawiał. Chyba już dziesięć lat. Tatko żył jeszcze…
Być może poczciwy oberżysta obdarzony był zdolnością widzenia wielu rzeczy, jak ja. A może po prostu poczuł do mnie sympatię, skoro wizyty w czterech tawernach uczyniły moją twarz tak urzekającą. Nie pokazałem po sobie wrażenia, jakie zrobiło na mnie nazwisko Soll.
W końcu do naszej rozmowy dołączyli inni tutejsi bywalcy. Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko kiwać głową i słuchać, a także od czasu do czasu gryźć się w język.
Popełniłem gruby błąd, wdzierając się zwycięsko do domu Sollów, nie zebrawszy najpierw informacji o tej rodzinie. Dostałem za to nauczkę. Tantala, w obecności której tak źle wyrażałem się o komediantach, była przed laty wędrowną aktorką. Zapewne dlatego postanowiła się na mnie zemścić, może głupio, lecz wystarczająco boleśnie.
Kto jednak mógł przewidzieć, że w porządnym domu mieszka pod bokiem prawdziwej damy była komediantka? Słomiana wdowa, była narzeczona owego tajemniczego Luara, który zaginął dziesięć lat temu, przy czym wszyscy wierzą, że nie zginął gdzieś przypadkowo, lecz stanął na straży u jakichś Wrót…
Dziesięć lat bez przerwy. Nawet strach na wróble tyle by nie wystał.
Skąd mam wytrzasnąć kolejnego maga?! Kto mnie wyzwoli od wyroku Sędziego, abym mógł posiać do diabła pana Czarno z jego intrygami?
– Tak, oczywiście – odpowiedziałem machinalnie.
– A swoją drogą, ten pan Łujan, o którym tyle słyszałem, podobno pisał też jakieś książki?
Rozmowa się ożywiła. Wszyscy obecni znali Łujana. Ku memu niezadowoleniu, wspominali jego imię z niesłychanym respektem. Był mądry, sprawiedliwy, powstrzymał Czarny Mór. Wielkie nieba, w swym życiu spotkałem co najmniej pół setki szarlatanów, z których każdy przysięgał, że powstrzymał zarazę. Dziwne, że ktoś jeszcze gdzieś na to umierał…
– Napisał tylko jedno dzieło – odparł pryszczaty mieszczanin w ciemnym, porządnym kaftanie. – Jedno, lecz bardzo cenne. Mówią, że jest w nim zawarta prawda o wszystkich magach, wszystko, jak było, aż strach czytać, powiadają… Ja sam kiepsko znam litery, ale mam krewniaka na uniwersytecie, studenta. Dali mu poczytać, nową kopię zrobili, tak…
Westchnąłem. Jeśli Tantala nie skłamała, to księga nieszczęsnego Łujana jest od początku do końca wydumana. Jakże miałbym wierzyć dalej w mój Certyfikat, gdyby zawierała prawdę? Skoro jednak jestem na świecie, to kto ożenił się z moją prababką? Jakiś nieuchwytny duch?
– A pani Toria już od trzech lat nie wychodzi z domu – opowiadał tym razem inny mieszczuch ze znakiem cechowym aptekarzy, wytatuowanym między wielkim a wskazującym palcem lewej dłoni. – Mówią, że chora… Inni gadają: rozum postradała!
Zadrżałem. Matka Alany?!
Wola łajdaka Czarno złączyła mnie z niezłą rodzinką. Do czego mu potrzebna ta kłamliwa książeczka?! Na co mi ta rozpuszczona pannica?!
Читать дальше