Bardziej aktywny z klientów pochylił się nad mym uchem. Pachniał jak cała perfumeria i zarazem mokra, zaniedbana psiarnia.
– Dodałbym parę monet, spryciaro – zaoferował figlarnym szeptem. – Cacko jest tego warte…
Na potwierdzenie swych dwuznacznych chęci uszczypnął mnie dosyć boleśnie.
– Sprzedaję w cenie wyznaczonej przez pana Luara – odparłam głośno i bardzo chłodno.
Klient cofnął dłoń.
Kupiec, powracający z zaplecza z pękatym mieszkiem, wyszczerzył się złowrogo.
– Nieładnie, panowie… Licytacja zakończona, trzeba respektować zasady…
Masz je wypisane na swojej gębie, pomyślałam, przeliczając uważnie, powoli, pieniądze. W życiu nie widziałam tylu złociszów.
Klient obraził się na kupca, na mnie i cały świat. Wyszłam z hardo zadartą głową, pozostawiając za sobą niemiłą, jarmarczną awanturę.
Przekazałam Luarowi kuferek i pieniądze, dodając od siebie, że może szkoda sprzedawać tak piękną rzecz… Luar słuchał z roztargnieniem, nie zwracając uwagi na me narzekania.
– Jest jeszcze jedna sprawa – wymamrotał, kiedy wygrzewaliśmy się u kominka po obfitej kolacji. – Muszę jak najszybciej wyjechać.
Nieomal się zakrztusiłam.
– Wyjechać? Dokąd?
Długo milczał ponuro, z głową przechyloną na ramię.
– Muszę odzyskać pewną rzecz, która należy do mnie. Jest mi potrzebna.
Jego głos zadrżał niemile przy słowie „potrzebna”. Tak zacina się pijak, próbujący wyłudzić od karczmarza kolejny kieliszek na kredyt. Wszystkie moje kontrargumenty umarły, nim się zdążyły narodzić. Oczywiście, miałam mnóstwo pytań na końcu języka. Powstrzymałam się jednak dzielnie, pamiętając, że zaufanie Luara jest kapryśne jak kot. Może i podejdzie do ciebie, pod warunkiem, że siedzisz cicho i udajesz obojętną.
Patrzyłam więc obojętnie w ogień. Płomienie pochłaniały moje nadzieje, by żyć długo i szczęśliwie z Luarem.
– Wkrótce wyjadę – mówił dalej takim tonem, jakby się usprawiedliwiał. – Muszę…
Milczałam.
– Mam prośbę do ciebie – zaczął znowu ostrożnie. – To trudna sprawa. Delikatna…
Prychnęłam z urazą. Trudne sprawy i delikatne zadania to moja specjalność.
– Moja siostra… – Westchnął. – Przecież jest nadal moją siostrą, prawda? Chcę ją zobaczyć… przed wyjazdem.
– A jej niańka? – spytałam rzeczowo. – Ile jej trzeba zapłacić?
Poderwał się.
– Nawet nie próbuj! Urazisz ją… Jest oddana naszej rodzinie nie dla pieniędzy… Trzeba jej wyjaśnić sytuację…
Skinęłam głową. Jakiś czas milczeliśmy, patrząc w ogień.
– Luarze – szepnęłam – mogę pojechać z tobą?
Jego ramiona opadły, jakby przygniecione wielkim ciężarem.
– Nie rozumiesz. Muszę sam… tę rzecz znaleźć.
– Co to za cudo? – krzyknęłam, nie bacząc na pozory.
– Co za cudo, którego trzeba szukać?! Czy może przywrócić wszystko tak, jak było?
– Co było, nie wróci – odparł głosem doświadczonego, zmęczonego życiem starca. – Nigdy nie wróci. Ale ja muszę… Potrzebuję tego jak wody, jedzenia, snu… i całowania…
Usnęłam wtulona w jego szczupłe, nagie ramię.
Dziewczynce nie powiedziano dokąd i po co idą. Rozkapryszona, nadąsana, z usteczkami w podkówkę, Alana co chwila próbowała wyrwać dłoń z dłoni niani. Mamrocząc coś pod noskiem, co jakiś czas próbowała kopnąć sople, które spadły z dachu. Nie chciała słuchać łagodnych napomnień piastunki. Gospoda „Miedziana Brama” zaciekawiła ją tylko na chwilę.
– Dokąd mnie zaciągnęłaś? – zapytała z przekornym grymasem. – Będzie tu jakiś teatrzyk, czy co?
W jej małej główce mój widok kojarzył się przede wszystkim ze słowem „teatrzyk”.
Sapiąc i potykając się, wspinała się w ślad za mną po wysokich stopniach. Zapukałam trzy razy do drzwi, jak było umówione. Minęła krótka chwila. Alana stała obok mnie. Widziałam policzek pod ciepłą chustką, gniewnie wygiętą brew i odęte usteczka.
Drzwi się otworzyły.
Wydaje się, że w pierwszej chwili nie poznała brata.
Zaraz potem nastąpił rwetes, pełen śmiechu i płaczu, czyniony przez machającą w powietrzu nóżkami dziewczynkę, uwieszoną na szyi Luara. Niania za mymi plecami rzewnie pochlipywała. Zakręcił ją wokół siebie. Fruwały stopy i poły szubki, chusta przekrzywiła się na głowie. Alana chichotała, odchylając głowę. Na jej zaróżowionej twarzyczce nie zostało ani śladu ponurego rozdrażnienia, które od rana mnie tak denerwowało.
Pomyślałam, że przy tak znaczącej różnicy wieku, Luar stał się dla niej kimś w rodzaju trzeciego rodzica. Na pewno tak właśnie było. Można sobie wyobrazić, kim był dla dziewczynki starszy brat, już dorosły, będący symbolem wszelkiej przewagi, a zarazem opiekunem i przewodnikiem.
Usiedli w kącie, Alana wdzięcznie usadowiona na kolanach brata. Wczepiona dłońmi w jego kołnierz, pożerająca rozkochanymi oczyma, szeptała mu coś poważnie o skarbie, jaki chłopcy z sąsiedztwa wykopali spod krzewu bzu, on zaś równie poważnie pocieszał ją, że nowy skarb można ukryć tak, że nikt go nie odnajdzie…
Potem poszli we dwójkę na spacer. Luar odsunął niańkę i sam pomógł Alanie doprowadzić do porządku chustkę i szubkę. Poczciwa niewiasta długo wzdychała, patrząc za nimi, potem zwróciła się do mnie.
– Może ty coś wiesz, moje dziecko… Co się z nimi dzieje, byli przecież taką zgodną rodziną… Może pan Egert przeżywa, jak to mówią, drugą młodość, czy coś takiego?…
Pokręciłam głową w milczeniu. Przestańcie podejrzewać Egerta… zresztą, on sobie z tego na pewno niewiele robi.
Hulanka przeciągnęła się do świtu. Wciąż tak bywało. Każda nowa popijawa okazywała się wstępem do następnej. Ta ostatnia jednak okazała się zbyt niepohamowana.
Egert uśmiechnął się. Parę dni temu kapitan gwardzistów zainteresował się jakby mimochodem, kiedy Soll zamierza wyjechać? W całym Kawarrenie mężatki ciężko narzekały. Oczywiście, wypitka ze starym przyjacielem z wojska jest rzeczą godziwą i naturalną, ale trzydzieści hulanek, jedna za drugą?! Wielkie nieba, nie każdy ma tak żelazne zdrowie, jak pułkownik Egert…
Nie był w stanie się upić. Skonstatował to ze smutkiem i rozdrażnieniem. Żadnej ulgi, żadnego ukojenia, tylko trzeźwy umysł do końca i tępy ból głowy nad ranem…
Mijały dni. Służący padali z nóg, próbując doprowadzić do porządku jadalnię. Pijani biesiadnicy wypadali z siodeł i zaniepokojeni domownicy przysyłali po nich karety. Egert wiedział, że miasto trzęsie się od plotek. Wśród nich pojawiła się i taka, że sławny bohater zalewa robaka wywołanego zdradą pięknej żony. Inni znowu bajali, że Soll zawarł pakt ze złym czarodziejem i odzyska utraconą moc, jeśli obróci w ruinę dziedzictwo swoich przodków.
Egert potarł skroń. Do tej „ruiny” jeszcze daleko, ale gdyby się postarać…
Na szczęście nie był jedynym tematem plotek w spokojnym, bezpiecznym Kawarrenie. Ostatnimi czasy dużo mówiło się o rozbójnikach, krwawych napadach, niebezpieczeństwie podróżowania głównymi traktami… Weterani nieraz chwytali za szpadę, słysząc o tym, a krew w nich wrzała niczym kipiąca smoła.
Oficer uśmiechnął się kwaśno. Kawarren nigdy nie przeżył oblężenia. Jego mieszkańcy nie wiedzieli, co to znaczy codziennie rozdzielać między zgłodniałych resztki jedzenia, czuwać na murach, wieszać grasantów i każdej nocy oczekiwać na szturm.
A zresztą, skoro horda raz już się zjawiła, dlaczego nie miałaby przybyć znowu?
Читать дальше