– Panienko! – zawołał Will, nieco ostrzej, niż zamierzał.
Ślepia otworzyły się, suka przybrała czujną postawę. Will wskazał miejsce na ganku, tuż obok siebie.
– Chodź tutaj.
Podniosła się, otrząsnęła, z ociąganiem ruszyła w jego stronę. Will spojrzał na Trobara. Zniekształcona twarz wyrażała wielki smutek.
– Och, dobrze, już dobrze – mruknął do psa. – Zostań, gdzie jesteś.
Zobaczył, że uśmiech rozświetla twarz olbrzyma, bo pies znowu pozwolił się głaskać. Will zamknął znużone oczy. Zastanawiał się, jak najlepiej postąpić.
Coś działo się na dziedzińcu. Najpierw Alyss usłyszała krzyki, później końskie kopyta zadudniły po bruku. Podbiegła do okna komnaty na piętrze stołpu. W samą porę. Ujrzała trzech jeźdźców. Galopowali co koń wyskoczy ku zamkowej bramie.
Natychmiast dostrzegła Willa. Celnym strzałem strącił z zamkowych murów kusznika. Za nim gnali dwaj mężczyźni Jeden z nich kolebał się w siodle, jakby za moment miał stracić przytomność. Ze zdumieniem rozpoznała Ormana.
Co tam się wyprawia, na niebiosa? Sądząc po reakcji strażników, lord najwyraźniej uciekał. Z własnego zamku! Kompletny absurd!
W dodatku Ormanowi towarzyszył Will. Alyss zmarszczyła czoło. Nic nie wskazywało na to, że zwiadowca działa pod przymusem. Chyba zresztą właśnie on prowadził grupkę. Przez chwilę zaświtała jej w głowie dziwaczna myśl. Orman naprawdę okazał się magiem. Rzucił na Willa czar, zmuszając zwiadowcę do posłuszeństwa. Jednak natychmiast dała spokój tym bredniom. Podobnie jak większość wykształconych ludzi, w gruncie rzeczy nie wierzyła w czarnoksięskie sztuki ani w magię.
Tylko jak to inaczej wytłumaczyć? '
Tętent ścichł, krzyki umilkły. Trzej jeźdźcy zniknęli. Mury zasłoniły uciekinierów. Lecz Alyss pozostała przy oknie. Kilka minut później konna grupa zbrojnych pod przywództwem wysokiego mężczyzny ruszyła w pościg. Dostrzegłszy przywódcę, zmarszczyła czoło. Nie potrafiła określić, co w nim było znajomego. Podeszła do sofy, usiadła. Najpierw chciała się ubrać i od razu zbiec na dół. Trzeba rozpoznać sytuację. Uznała, że najlepiej zapytać sir Kerena. Jednak zawahała się. Lady Gwendolyn nie postąpiłaby w ten sposób. Lady Gwendolyn, niemądra pannica, skupiona wyłącznie na sobie. Ona nie okazałaby najmniejszego zainteresowania czymkolwiek, co nie dotyczy nowych fryzur, butów albo sukien.
Zresztą, nie należało okazywać zbyt wielkiego zainteresowania tym, co porabia minstrel, Will Barton. W społecznej hierarchii stał nieporównanie niżej od arystokratki.
– Do licha! – mruknęła, palnąwszy dłonią o blat stolika w sposób najzupełniej nie licujący z godnością wielkiej damy. I wtedy wpadł jej do głowy pewien pomysł. Tak, jej osobiście nie uchodziło okazywanie zbytniego zaciekawienia. Lecz dysponuje służbą. Zdecydowała się działać. Stanęła przy drzwiach, prowadzących do przedpokojów apartamentu lady Gwendolyn.
Obie pokojówki składały stertę świeżo upranych rzeczy. Gawędziły bez cienia niepokoju. Maks w kącie marszczył czoło nad jakimś manuskryptem. Przedpokój nie miał okien, więc żadne z nich nic jeszcze nie wiedziało o wydarzeniach, które właśnie rozegrały się na dziedzińcu. Wszyscy troje poderwali się w jednej chwili, zaskoczeni jej nagłym wtargnięciem.
Niecierpliwie dała znak, nakazując spokój.
– Siadajcie, proszę – poleciła. Sama też przycupnęła na poręczy krzesła.
– Lord Orman wyjechał przed chwilką z zamku w towarzystwie minstrela Bartona. Wyglądało, jakby uciekali. – Zamyśliła się. – Straż na zamkowych murach usiłowała ich zatrzymać. Parę minut później wysłano pogoń.
Role służących należały do podrzędnych. Ale i tak przez ostatnich kilka dni ekipa kurierki zyskała sporą wiedzę na niejeden temat podnoszony w rozmowach między Alyss i Willem. Nie byli zwykłymi służącymi. Ludzi do pracy w Służbie Dyplomatycznej dobierano również pod kątem bystrości.
– Dlaczego lord Orman miałby umykać z własnego zamku? – zapytał Maks.
– Dlaczego Barton miałby mu w tym pomagać? – dodała Victoria, starsza z pokojówek.
Wszyscy tutaj rozumieli wagę konspiracji. Nigdy nie należało posługiwać się prawdziwym nazwiskiem Willa. Oraz nigdy, przenigdy nie wspominać, że chodzi o zwiadowcę. Alyss potrząsnęła głową.
– No, właśnie… Sprawy przedstawiają się bardzo dziwnie. Maks, zejdziesz na dół, do wielkiej sali. Przewąchasz, w czym rzecz. Staraj się zachować dyskrecję. Zerknij tu i tam, nadstaw ucha.
– Oczywiście. – Maks ruszył ku drzwiom. Po drodze ściągnął ze stołu swoją czapkę z piórkiem.
– Maks! – zawołała.
Zastygł.
– Tak, pani?
– Proszę o dyskrecję.
Przytaknął. Wyszedł, cicho zamykając drzwi. Alyss miała świadomość, że Victoria oraz Sandra, druga pokojówka, aż palą się, żeby omówić dziwny obrót spraw. Alyss wszelako nie widziała takiej potrzeby. Po co międlić ozorami, skoro nie ma się żadnych nowych informacji. Bez sensu. Skinęła im i wróciła do komnaty.
Krążyła samotnie po pokoju. Tam i z powrotem, tam i z powrotem. Nie potrafiła porzucić rozmyślań, choć bardzo się starała. Próbowała budować najbardziej prawdopodobne scenariusze. Może Will udawał sojusznika Ormana, starając się dzięki temu uzyskać więcej informacji i lepszy wgląd w knowania lorda? Prawie z miejsca odrzuciła tę myśl. Will, opowiadając Alyss, co dzieje się w zamku, od samego początku podkreślał, że od pierwszej chwili pomiędzy nim a Ormanem zapanowała niechęć. Mało więc prawdopodobne, by raptem wślizgnął się w łaski pana zamku i zdobył jego zaufanie.
A może lord odurzył Willa? Alyss wiedziała, że Orman studiuje księgi, poświęcone praktykom czarnoksięskim oraz truciznom. Will sam to potwierdził. Odrzuciła i ten pomysł. Will nie sprawiał wrażenia odurzonego. Przecież zauważyła, obserwując dziedziniec, kto prowadził uciekinierów.
Zdenerwowana, zaprzestała rozwiązywania łamigłówek. Stolik obok jej krzesła zajmowała robótka. Czyli coś w sam raz dla lady Gwendolyn. Alyss podniosła tamborek, wzięła się do przewlekania igły przez siatkową tkaninę. Tam i z powrotem, tam i z powrotem. Niestety, Alyss nie podzielała upodobania lady Gwendolyn do haftu. Kilka niezbyt entuzjastycznych prób wszycia ozdóbek w skrzydełko motyla skończyło się wbiciem igły w palec. Łączniczka cisnęła robótkę w kąt.
***
Czas płynął powoli. Okrutnie powoli. Maks wrócił mniej więcej po godzinie. Nie podsłuchał nic ponad to, co Alyss już wiedziała. Zamek aż się trząsł od plotek. Z jakiegoś powodu lord Orman, jego sekretarz oraz minstrel Barton umknęli. Wyglądało, że nikt nie wie, co ich zmusiło do podjęcia takiego kroku. Nikt nie potrafił również zgadnąć, dlaczego zbiegów usiłowano zatrzymać. W trakcie ucieczki minstrel postrzelił jednego z żołnierzy Kerena, trzymających straż na murach. Mężczyzna odniósł poważne obrażenia. Trafił do zamkowej infirmerii.
– Wszyscy są chyba równie zdumieni jak my – relacjonował rozwój sytuacji Maks. Alyss niecierpliwie potrząsnęła głową. Znowu rozpoczęła wędrówkę po komnacie. Maks, który nie wiedział, czy życzy sobie czegoś jeszcze, niepewnie chrząknął.
– Czy to wszystko, pani? – Odwróciła się do niego z przepraszającą miną.
– Oczywiście, Maksie. Dzięki. Możesz odejść.
Ledwie Maks zniknął, kiedy znów rozległo się pukanie.
– Wejść – zawołała. Kurierka sądziła, że wraca Maks, by coś dopowiedzieć. Bardzo ją więc zdziwiło, że w drzwiach stoi nie Maks, lecz sir Keren. Minęło kilka sekund, nim wskoczyła w skórę lady Gwendolyn. Nie była pewna, czy Keren to zauważył.
Читать дальше