***
Will dołączył do pozostałych jakieś sto metrów dalej, w miejscu, w którym polecił Xanderowi czekać. Orman coraz głębiej pogrążał się w śpiączkę, tak jak zresztą sam uprzednio przewidział. Już prawie nieprzytomny, kołysał się w siodle. Bezgłośnie szeptał niezrozumiałe wyrazy. Jakby skamlał.
– Co z nim? – Will zwrócił się do Xandera, chociaż pytanie nie miało większego sensu.
Sekretarz zmarszczył brwi.
– Czas upływa. Mało go – odpowiedział. – Wiesz, gdzie przebywa Malkalłam?
Will przecząco pokręcił głową.
– Myślę, że kryje się w samym środku lasu – odparł. – Ale gdzie dokładnie, możemy tylko zgadywać.
Xander z obawą zerknął na swojego pana.
– Trzeba działać szybko. – W głosie sekretarza wyczuwało się troskę.
Will bezradnie rozglądał się wokoło. Szukał jakiegoś pomysłu. Wiedział, że w tym przypadku nie wystarczą normalne umiejętności zwiadowcy. Jeśli nie wpadnie na jakiś koncept, mogą błąkać się przez wiele dni po gęstym lesie, poprzecinanym plątaniną krzyżujących się ścieżek. Wiedział także, że nikt im nie ofiaruje owych wielu dni. Pozostało co najwyżej kilka godzin. Może nawet mniej.
Spojrzenie zwiadowcy padło na psa. Siedział cierpliwie, przechylając łeb. Oczekiwał od pana, by ten wskazał, dokąd trzeba biec. Will zrozumiał. Jednak otrzymali szansę.
– Jedźmy – rzucił. Poderwał Wyrwija. Ruszyli ścieżką, którą on z Alyss szli poprzedniego dnia.
Tyle się wydarzyło w tak krótkim czasie, pomyślał.
Okrążyli złowrogie czarne jeziorko. Dojechali do miejsca, gdzie Alyss natknęła się na spopielała trawę. Will zatrzymał się, zsiadł z konia. Xander, po chwili wahania, poszedł w jego ślady. Obejrzał wypaloną darń.
– Co to? – spytał.
Will przedstawił teorię Alyss na temat wykorzystania olbrzymiej latarni magicznej. Xander uniósł brwi. Po namyśle przytaknął.
– Ona może mieć rację – powiedział. – Zważ jednak, że takie sztuczki wymagają niemal idealnej soczewki.
– Soczewki? – powtórzył pytająco Will.
– Chodzi o przyrząd służący do skupiania światła w wąski promień. Nigdy nie widziałem żadnej soczewki, która spełniałaby wymogi konieczne do czegoś takiego jak tu. Lecz wyobrażam sobie, że dałoby się ją wykonać.
– Potrzeba także piekielnie silnego źródła światła – ocenił Will.
Mały człowieczek tylko wzruszył ramionami. Nie widział problemu.
– Och, istnieje mnóstwo sposobów, żeby uzyskać, co należy – odparł. – Białoskał, na przykład.
– Białoskał? – zapytał Will. Nie znał tego słowa. Xander znów przytaknął.
– To porowata skała, która uwalnia łatwopalny gaz, kiedy polejesz ją wodą. Gaz płonie intensywnym białym płomieniem. Jest także bardzo gorący… zupełnie jak to coś, co zostawiło wypalone ślady. – Kilkakrotnie pokiwał głową. – Tak, mniemam, że białoskał by się nadał. Ale dlaczego nas tu przywiodłeś? – spytał.
Will pstryknął palcami. Pies podszedł, utkwiwszy w swym panu spojrzenie. – Przyszło mi do głowy, że skoro ktoś używał jakiejś lampy, musieli ją obsługiwać ludzie. Ludzie zaś pozostawiają zapach. Może pies zdoła ich wytropić. Zakładam, że jeśli ich znajdziemy, to istnieje szansa, byśmy znaleźli też kryjówkę maga.
Podrapał psa za uszami, wskazał na ziemię.
– Szukaj – polecił.
Czarno-biały łeb pochylił się i suka wzięła się do przeczesywania gruntu nad brzegiem. Po chwili poczęła zataczać koła, coraz większe i większe. Aż raptem przystanęła, uniosła lekko łapę. Nos pozostał tuż przy trawie. Powęszyła jeszcze trochę, następnie wydała pojedyncze szczeknięcie, ostre i naglące.
– Grzeczna dziewczynka! – szepnął Will.
Xander nie wyglądał na przekonanego.
– Skąd wiesz, że nie znalazła tropu jelenia czy borsuka? – spytał ironicznie.
Will spoglądał na niego przez chwilę.
– Jeżeli masz lepszy pomysł, to właśnie nadeszła pora, by o nim wspomnieć.
Xander przepraszająco zamachał obiema rękami.
– Nie, nie. Proszę bardzo – łagodził.
Will odwrócił się do suki. Jak zwykle, obserwowała go, czekała na nowe polecenia. Podszedł, wskazał na ziemię w miejscu, gdzie znalazła trop. Nakazał:
– Szukaj.
Szczeknęła raz, poderwała się. Przebiegła kilka metrów, następnie przystanęła, odwróciła się, spojrzała na Willa. Znów zaszczekała, przekazując jasny komunikat: „Ruszże się, skoro mamy iść. Nie traćmy całego dnia".
Will z Xanderem wymienili przelotne spojrzenia. Pospiesznie dosiedli koni. Xander ponownie chwycił wodze wierzchowca Ormana. Ruszyli w drogę, trop w trop za czarno-białym kształtem.
Szlak zakręcał, wił się, zdawało się nawet, że zawraca. Od ścieżki odchodziły boczne odnogi i rozwidlenia. Will zaczął się zastanawiać, czy pies naprawdę wie, co robi. Może tylko gna, gdzie go oczy poniosą? Wydawało się, że jest tak wiele możliwości, tak wiele różnych dróg. Potem jednak spostrzegł, jak bardzo suka skupiła się na zadaniu. Z całą pewnością podążała jakimś tropem. Pozostawało jednak pytanie: czyim tropem? Will zdawał sobie sprawę, że wątpliwości Xandera nie wolno lekceważyć. Przecież trudno wykluczyć, że ścigają borsuka lub jakieś inne zwierzę, uganiając się po lesie.
Will miał znakomitą orientację w terenie leśnym, a mimo to pogubił się zupełnie. Wiedział, że w razie konieczności niełatwo byłoby mu wrócić tą samą drogą. Miał świadomość, że życie Ormana naprawdę całkowicie zależy teraz od psa. Bezustanne, pełne troski spojrzenia Xandera świadczyły, że sekretarz również zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Milczeli. Po co wypowiadać obawy głośno? Zresztą, złowieszcza atmosfera mrocznego lasu zniechęcała do błahych pogawędek. Wydawało się, że Las Grimsdell ma własną osobowość, charakter. Był ciemny, przygnębiający i złowrogi. Przytłaczał. Oddychali lżej tylko wtedy, kiedy, od czasu do czasu, wyjeżdżali na kolejną polankę. Tylko tam udawało się dojrzeć skrawek nieba.
Will oszacował, że jadą już od godziny, kiedy dotarli do rozstajów. Szlak rozchodził się w trzy strony. Pierwszy raz od chwili, gdy wyruszyli, suka się zawahała. Podbiegła kawałek ścieżką odchodzącą w prawo, przystanęła. Uniosła z wahaniem łapę, nos przytknęła do ziemi. Wycofała się, sprawdziła lewą odnogę.
– Boże – jęknął cicho Xander. – Zgubiła trop. – Z przestrachem spojrzał na lorda. Orman kolebał się w siodle. Oczy zamknięte, zwieszona głowa. Na końskim grzbiecie przytrzymywał go jedynie sznur, przymocowany do rąk i uwiązany do przedniego łęku. Xander wiedział, że gdyby przyszło im błąkać się po lesie, nie mając pojęcia, gdzie są, i nie znając drogi, Ormana czeka niechybna śmierć.
Pies zerknął, jak gdyby z wyrzutem, szczeknął krótko. Ruszył lewą odnogą, nagle pewny swego. Will z sekretarzem poderwali konie i pokłusowali za owczarkiem. Ujechali nie więcej niż pięćdziesiąt metrów drogą tak krętą, że w linii prostej pokonali najwyżej dwadzieścia metrów. Wtedy Will usłyszał okrzyk Xandera.
Dotąd koncentrował całą swą uwagę na psie. Teraz podniósł oczy. Natychmiast zauważył, co wywołało przestrach zamkowego urzędnika. Przed nimi, z boku ścieżki, umieszczono zatkniętą na pal czaszkę. Poniżej czaszki ktoś przybił koślawą, omszałą deskę. Słów, zapisanych starożytnymi runami, nie dawało się odczytać. Ale trudno się było pomylić.
– Ostrzeżenie – stwierdził Xander.
Читать дальше