Talaban uniósł wzrok.
– W taki sam sposób, jak ty byś to zrobił, Cas-Coatlu – odparł.
– Ach, rozumiem. Awatarowie rzeczywiście są podobni do mojego ludu. Niestety, oznacza to, że będę się musiał uciec do tortur. – Zwrócił się w stronę dwóch strażników. – Zamknijcie go i wyślijcie po Lan-Roasa. Powiedzcie mu, żeby przyniósł wszystkie… narzędzia.
Dwaj mężczyźni chwycili Talabana za ramiona i unieśli z klęczek.
– Torturami nic nie wskórasz, Almeku – zapowiedział Awatar.
– Podejrzewam, że masz rację – zgodził się Cas-Coatl. – Niestety, będziemy musieli to sprawdzić. Lan-Roas jest bardzo uzdolniony. Zacznie od wypalenia ci prawego oka. Potem utnie palce prawej dłoni. Później całą dłoń. A to, przyjacielu, będzie dopiero początek. Będziesz zdumiony, jak wielki ból potrafi zadać swym ofiarom.
Talaban nie odpowiedział. Strażnicy odprowadzili go i rzucili na ziemię w spichrzu. Gdy zatrzasnęli drzwi, znowu otoczyła go nieprzenikniona ciemność. Przetoczył się z wysiłkiem na kolana, a potem zaczął szarpać krępujące nadgarstki więzy. Rzemienie nie chciały jednak ustąpić. Awatar wstał i ruszył ostrożnie przed siebie, aż wreszcie dotarł do ściany. Odwrócił się do niej plecami i zaczął posuwać się ostrożnie wzdłuż niej, szukając ostrych krawędzi, o które mógłby przeciąć więzy. Nic nie znalazł.
Ile czasu zostało mu do przybycia oprawcy, który go okaleczy?
Nie myśl o tym, rozkazał sobie stanowczo.
W końcu dotarł do drzwi spichrza. Belki były wprawione w kamień i tu również nie znalazł żadnych ostrych krawędzi, które mogłyby mu pomóc. Na koniec zaczął chodzić po pomieszczeniu, przesuwając nogą po klepisku w poszukiwaniu kamieni, które mogłyby tu leżeć. Również bez powodzenia. Awatar poczuł dotknięcie lodowatego palca rozpaczy. Wznowił poszukiwania, tym razem poruszając się jeszcze ostrożniej. Nagle dotknął stopą jakiegoś małego przedmiotu. Usiadł i wyciągnął się, muskając klepisko koniuszkami palców. Z początku nie był w stanie zlokalizować przedmiotu, ale w końcu jego palce natrafiły na coś twardego. Obiekt był płaski, nieregularny i miał nie więcej niż cal średnicy. Uniósł go ostrożnie i przesunął po nim kciukiem. To był kawałek potłuczonego garnka.
Ostry.
Zaczął nim piłować rzemienie. Po kilku minutach udało mu się dotknąć ich palcem. Zagłębienie było bardzo płytkie. Wiedział, że potrwa to kilka godzin.
Nie miał tak wiele czasu.
Wrócił do drzwi i wsunął odprysk w szczelinę. Potem wbił jego krawędź w swój lewy nadgarstek, tuż nad więzami. Ze skaleczenia popłynęła krew, która zwilżyła suchy rzemień. Pozwolił, by wyciekała przez kilka minut, aż wreszcie poczuł, że skapuje po palcach na klepisko. Potem napiął mięśnie i pociągnął z całej siły.
Więzy wytrzymały. Talaban zaczerpnął trzy szybkie oddechy i spróbował raz jeszcze. Tym razem nie wykonywał gwałtownych ruchów. Oparł się mocno i wykręcił lewy nadgarstek, by szarpnąć pod innym kątem. Więzy nieco się rozciągnęły.
Usłyszał kroki. Ten dźwięk dodał mu sił i znowu pociągnął za rzemienie. Skaleczenie na jego nadgarstku było teraz jeszcze większe, a krew płynęła obficiej, mocniej zwilżając rzemień. Gdy kroki zatrzymały się przed drzwiami, więzy puściły. Talaban zachwiał się, a potem ruszył chwiejnie ku wejściu.
Usłyszał stukot odsuwanego skobla. Potem drzwi otworzyły się do środka. Do spichrza wszedł wysoki mężczyzna. Na plecach niósł worek, a w ręku trzymał małą piłę. Znieruchomiał na widok czekającego nań Talabana. Awatar rzucił się do ataku, wyciągając przed siebie prawą rękę z wyprostowanymi palcami. Ich koniuszki uderzyły w gardło Almeka, miażdżąc kości. Mężczyzna osunął się na ścianę. Wydał z siebie bulgoczący dźwięk, usiłując zaczerpnąć oddechu, który nigdy już nie miał nadejść. Talaban odepchnął go na bok. Za drzwiami stało trzech strażników.
Nie miał szans pokonać ich wszystkich.
W tej samej chwili z niskiego dachu spichrza zeskoczyła jakaś ciemna postać. Błysnął toporek, przecinając gardło pierwszego strażnika. Talaban rzucił się na drugiego, uderzając go zakrzywionymi palcami lewej dłoni poniżej podbródka. Trzeci Almek wyciągnął miecz i zaatakował Awatara. Ostrze wbiło się pod żebra po lewej stronie, rozpruwając ciało. Talaban złapał przeciwnika za rękę i pociągnął go ku sobie – prosto na swój lewy łokieć. Strażnik zachwiał się. Gdy się wyprostował, w głowę wbił mu się toporek Probierza.
– Spiesz się – warknął dzikus. – Konie są za wioską.
Nagle za ich plecami rozległ się krzyk. Talaban obejrzał się i zobaczył Cas-Coatla oraz kilkunastu żołnierzy biegnących w ich stronę.
– A teraz pędźmy! – zawołał Probierz i pognał przed siebie. Talaban ruszył za nim. Gdy dotarł do skraju wioski, dzikus był już daleko z przodu. Zniknął w płytkim, suchym parowie. Awatar był krańcowo wyczerpany i nie mógł już dłużej biec.
Odważył się zerknąć za siebie i zobaczył, że Almekowie się zbliżają. Usłyszał tętent. Probierz wypadł z parowu, prowadząc za sobą drugiego konia. Gdy przejeżdżał obok, Talaban złapał za łęk i wskoczył na siodło. Zagrzmiały ogniste pałki, ale żaden z pocisków nie przeleciał blisko.
Dwaj mężczyźni popędzili cwałem na zachód, między wzgórza, kierując się ku odległemu Luanowi. Po chwili Talaban dostrzegł sylwetkę Węża.
Pół godziny później siedział już w swej dawnej kajucie, a Probierz zszywał mu ranę nad biodrem. Methras spoczął na krześle naprzeciwko niego.
– Nie spodziewałem się, że jeszcze cię zobaczę – oznajmił Talabanowi.
– Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt rozczarowany.
Methras wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Probierz zagroził, że poderżnie mi gardło, jeśli nie dam mu szansy odnalezienia cię.
Talaban skrzywił się z bólu.
– Zabrali mój kryształ – oznajmił.
– Skorzystaj z mojego – zaproponował Methras, rozsznurowując mieszek, który miał u pasa. Talaban spojrzał w jego niebieskie oczy. Jeszcze przed tygodniem Vagara posiadającego podobne kryształy natychmiast skazano by na śmierć.
– Potrafisz się nim posługiwać? – zapytał Awatar.
– Trochę. Ale się nauczę.
Talaban ujął klejnot w dłoń i przystawił go sobie do rany na biodrze, która natychmiast zaczęła się goić.
– Zapoznam cię z rytuałami – zaproponował.
– Znam je. Ale przeszkadza mi vagarska krew – wyjaśnił z uśmiechem Methras.
– Jak długo siedziałeś na tym dachu? – zapytał Probierza Talaban.
– Długo. Za dużo żołnierzy w pobliżu.
– A jak udało ci się dostać tam niepostrzeżenie?
– Dużo potrafię. Na pewno się ucieszyłeś na mój widok.
– Ucieszyłem się, że dałem ci ten toporek. – Awatar przeniósł spojrzenie z powrotem na Methrasa. – Musimy jak najszybciej wrócić do Egaru. Almecka armia ma wymaszerować jutro. Dotrze do miasta w niespełna pięć dni.
– Kwestor generalny już o tym wie. Maszerują na nas trzy armie. Blisko osiem tysięcy ludzi.
– Bardzo dużo – stwierdził Probierz. – Możemy przegrać.
Talaban wstał z łóżka ze stęknięciem.
– Muszę odpocząć – oznajmił. – Gdzie jest moja kajuta?
– To jest twoja kajuta – odparł Methras.
– Nie, już nie.
– I tak większą część nocy spędzę w sterowni – wyjaśnił z uśmiechem Vagar. – Odpocznij tutaj. Obudzę cię, kiedy dopłyniemy do Egaru.
Talaban wyciągnął się na znajomej koi. Był zbyt zmęczony, żeby się spierać.
Читать дальше