W każdym razie, po dwóch cappuccino dla niego i dwóch gorących jabłecznikach dla mnie, wyszliśmy i Tad odwiózł mnie do domu. Nie zrobił na mnie wrażenia szczególnie błyskotliwego. Gadał mnóstwo o koszykówce. Kiedy nie gadał o koszykówce, mówił o żeglarstwie, a kiedy nie mówił o żeglarstwie, opowiadał o nartach wodnych.
Czyż muszę dodawać, że nie mam pojęcia o koszykówce, żeglarstwie i nartach wodnych?
Ale poza tym robił dobre wrażenie. W przeciwieństwie do ojca zdecydowanie nie był stuknięty. No i był, oczywiście, nieziemsko przystojny, więc biorąc to wszystko pod uwagę, oceniłabym wieczór na siedem do ośmiu punktów w skali od jeden do dziesięciu, gdzie jeden oznacza beznadziejny, a dziesięć wspaniały.
A potem, kiedy odpinałam pas i życzyłam mu dobrej nocy, Tad pochylił się nagle, wziął mnie pod brodę, odwrócił moją twarz w swoją stronę i pocałował mnie.
Mój pierwszy pocałunek. W życiu.
Wiem, że trudno w to uwierzyć. Jestem tak żywiołowa i tryskająca energią, że chłopcy powinni do mnie ciągnąć jak pszczoły do miodu.
To niezupełnie tak. Często powołuję się na fakt, że jestem biologicznym odmieńcem – rozmawiam z umarłymi, i w ogóle – tytułem wyjaśnienia, dlaczego, jak dotąd, nie byłam na żadnej randce. Wiem jednak, że tak naprawdę nie w tym rzecz. Nie jestem tego typu dziewczyną, z którą chłopcy mieliby ochotę się umówić. No, może mają, ale zawsze znajdują jakiś powód, żeby tego nie zrobić. Może podejrzewają, że dołożę im pięścią, gdy będą czegoś próbowali, a może onieśmiela ich moja wybujała inteligencja i zachwycająca uroda (cha, cha) W końcu tracą zainteresowanie.
Dopóki nie pojawił się Tad. Tad był zainteresowany. Tad byt bardzo zainteresowany moją osobą.
Wyrażał swoje zainteresowanie, pogłębiając pocałunek od skromnego muśnięcia na „dobranoc” po dogłębny „francuski – ku mojemu szczeremu zachwytowi, bez względu na łańcuszek i jedwabną koszulę – kiedy zauważyłam… No, dobra. Przyznaję. Miałam otwarte oczy. Rany, to był mój pierwszy pocałunek. Nie chciałam niczego przegapić, jasne? Zauważyłam, że ktoś siedzi na tylnym siedzeniu porsche.
Cofnęłam głowę i krzyknęłam cicho.
Tad zamrugał, zdezorientowany.
– Coś nie tak? – zapytał.
– Och, proszę – odezwała się uprzejmym głosem osoba na tylnym siedzeniu. – Nie przerywaj sobie z mojego powodu.
Spojrzałam na Tada.
– Muszę iść – powiedziałam. – Przepraszam. Wyskoczyłam z samochodu.
Gnałam podjazdem w stronę domu, z policzkami płonącymi ze wstydu, kiedy dogonił mnie Jesse. Nie szedł nawet specjalnie szybko. Po prostu spacerował.
I do tego miał czelność stwierdzić:
– To twoja wina.
– Jak to „moja wina”? – zapytałam, podczas gdy Tad, po chwili wahania, zaczął wycofywać samochód z podjazdu.
– Nie powinnaś była – oświadczył Jesse spokojnie – posuwać się tak daleko.
– Daleko? O czym ty mówisz? Daleko? O co ci chodzi?
– Prawie go nie znasz, pozwoliłaś mu…
Odwróciłam się, stając z nim twarzą w twarz. Na szczęście Tad już odjechał. Inaczej zobaczyłby w świetle reflektorów, jak miotam się po podjeździe, krzycząc na księżyc, który zdołał się właśnie przebić przez chmury.
' – Och, nie – powiedziałam dobitnie. – Nawet tam nie chodź, Jesse.
– Dobrze – odparł Jesse. W świetle księżyca widziałam wyraz uporu i zdecydowania na jego twarzy. Upór mnie nie zaskoczył, bo Jesse należy do najbardziej upartych osób, jakie znam, ale czego dotyczyło zdecydowanie poza, być może, chęcią zrujnowania mi życia, nie miałam pojęcia. – Pozwoliłaś mu na to.
– Tylko powiedzieliśmy sobie „dobranoc” – syknęłam.
– Mogę być martwy od stu pięćdziesięciu lat, Susannah, ale to nie znaczy, że nie wiem, jak ludzie mówią sobie „dobranoc”. Na ogół, kiedy to robią, trzymają języki za zębami.
– O mój Boże. – Odwróciłam się i ruszyłam w stronę domu. – O mój Boże. On tego nie powiedział.
– Owszem, właśnie to powiedziałem. – Jesse nie odstępował mnie. – Wiem, co widziałem, Susannah.
– Wiesz, jakie robisz wrażenie? – zapytałam, stając u podnóża schodów prowadzących na ganek. – Robisz wrażenie, jakbyś był zazdrosny.
– Nombre de Dios! Nie jestem – parsknął śmiechem Jesse – zazdrosny o tego…
– Och, naprawdę? No to skąd ta wrogość? Tad nie zrobił ci nic złego.
– Tad – odparł Jesse – jest…
Powiedział jakieś słowo, którego nie zrozumiałam, ponieważ było po hiszpańsku. Otworzyłam szeroko oczy.
– Co takiego? Powtórzył.
– Słuchaj, mów po angielsku.
– W angielskim nie ma odpowiednika tego słowa – oświadczył Jesse, zaciskając szczęki.
– Cóż, wobec tego zatrzymaj je dla siebie.
– Nie jest dla ciebie odpowiedni – orzekł Jesse, jakby to wyjaśniało wszystko.
– Nawet go nie znasz.
– Znam go na tyle, że to wystarczy. Wiem również, że nie posłuchałaś mnie ani swojego ojca i poszłaś sama do domu tego człowieka.
– Zgadza się. Przyznaję, jest okropny. Ale Tad odwiózł mnie do domu. Tad nie ma nic do tego. To jego ojciec jest stuknięty, nie Tad.
– To ty – stwierdził Jesse, kręcąc głową – stanowisz problem, Susannah. Wydaje ci się, że nikogo nie potrzebujesz, że ze wszystkim dasz sobie radę sama.
– Z przykrością muszę ci uświadomić, Jesse, że doskonale jestem w stanie dać sobie radę sama. – Przypomniałam sobie Heather, ducha dziewczyny, który omal mnie nie zabił w zeszłym tygodniu. – Prawie zawsze – sprecyzowałam.
– Widzisz? Sama przyznajesz. Susannah, w tym wypadku musisz poprosić o pomoc księdza.
– Świetnie, zrobię to.
– Świetnie. Dobrze ci radzę.
Byliśmy tak wściekli i staliśmy, wrzeszcząc, tak blisko, że nasze twarze znalazły się w odległości zaledwie paru centymetrów od siebie. Przez ułamek sekundy, patrząc na niego, mimo że pieniłam się ze złości, nie myślałam, jakim jest nadętym, pewnym swojej racji bubkiem.
Myślałam o filmie, który kiedyś widziałam, w którym główny bohater przyłapał główną bohaterkę, jak całuje się z innym. Chwycił ją i patrząc na nią namiętnym wzrokiem, powiedział: Jeśli pragnęłaś pocałunków, ty wariatko, dlaczego nie przyszłaś z tym do mnie?”
A potem zaniósł się złym śmiechem i zaczął ją całować.
Może, przyszło mi do głowy, Jesse tak się właśnie zachowa, tylko że nazwie mnie querida, tak jak czasem mu się zdarza, kiedy nie jest na mnie wściekły, że całuję się z chłopakami w samochodzie.
No, więc przymknęłam oczy i rozluźniłam usta na wypadek, gdyby chciał wsunąć w nie język.
Usłyszałam jednak tylko trzask zamykanych drzwi, a kiedy otworzyłam oczy, Jesse'a nie było.
Za to na ganku stał Profesor i zajadając lody w waflu, przyglądał mi się z góry.
– Cześć – powiedział między jednym a drugim liźnięciem. – Co tam robisz? I na kogo krzyczałaś? Słyszałem cię w środku. Wiesz, usiłuję oglądać telewizję.
Wściekła, bardziej na siebie niż na kogokolwiek innego, powiedziałam:
– Na nikogo. – I wbiegłam po schodach do domu. Właśnie dlatego następnego dnia z samego rana udałam się do gabinetu ojca Dominika i wyłożyłam kawę na ławę. Jesse nie będzie mnie oskarżał o to, że wydaje mi się, że nikogo nie potrzebuję. Potrzebuję mnóstwa ludzi.
Chłopak, z którym mogłabym się umówić, zajmuje pierwsze miejsce na tej liście, wielkie dzięki.
– Wrażliwy na światło – powtórzył ojciec Dominik, budząc się z zamyślenia. – Ma przezwisko Rudy, choć nie jest rudy. Przyglądał się twojej szyi. – Otworzył górną szufladę biurka i wyciągnął pogniecioną, nieotwartą paczkę papierosów. – Nie rozumiesz, Susannah? – zapytał.
Читать дальше