– Czy może pan to otworzyć, żebym mogła wrócić do domu? – Szarpnęłam za gałkę, starając się ukryć strach. – Moja mama jest naprawdę surowa i jeśli przyjdę później, niż mi kazała, to… to może mnie pobić.
Wiem, że to było szyte trochę grubymi nićmi, zwłaszcza jeśli zdarzyło mu się kiedyś oglądać lokalne wiadomości i widział moją mamę w roli sprawozdawcy. Absolutnie nie sprawia wrażenia osoby porywczej. Jednak w tym człowieku było coś tak niepokojącego, że koniecznie chciałam się stamtąd wydostać, wszystko jedno jak. Byłabym w stanie powiedzieć cokolwiek, byle wyjść.
– Czy sądzisz – drążył pan Beaumont – że gdybym zachowywał się bardzo cicho, zdołałabyś wezwać ducha tej kobiety, żebym mógł z nią zamienić słowo?
– Nie – odparłam. – Czy może pan otworzyć te drzwi?
– Czy nie jesteś ciekawa, co ona miała na myśli? – dopytywał się. – To znaczy, kazała ci przekazać, żebym nie obwiniał się o jej śmierć. Jakbym ja, w jakiś sposób, był odpowiedzialny za to, że zginęła. Czy to cię nie zastanowiło, panno Simon? To jest, czy mogę być…
Akurat wtedy, ku mojej radości, gałka od windy obróciła się w mojej dłoni. Nie dlatego jednak, że pan Beaumont zwolnił blokadę. Nie, okazało się, że ktoś wysiadał z windy.
, – Witam – powiedział jasnowłosy, dużo młodszy od pana Beaumonta, mężczyzna w marynarce z krawatem. – Co my tutaj mamy?
– To jest panna Simon, Marcusie – wyjaśnił uszczęśliwiony pan Beaumont. – Ona jest medium.
Nie wiadomo dlaczego, Marcus również wpatrywał się w mój wisiorek. Nie tylko wisiorek, ale w ogóle gardło.
– Medium, hm? – mruknął, omiatając wzrokiem mój dekolt. – Czy właśnie o tym dyskutowaliście? Yoshi wspomniał o jakimś artykule…
– Och, nie. – Pan Beaumont machnął ręką, jakby zamykając temat artykułu. – To był tylko pretekst, który wymyśliła, żeby się ze mną spotkać i opowiedzieć mi o swoim śnie. To doprawdy niezwykły sen, Marcusie. Śniło jej się, że jakaś kobieta powiedziała, że jej nie zabiłem. Nie zabiłem. Czy to nie interesujące?
– Z pewnością – zgodził się Marcus i złapał mnie za ramię. – Cóż, cieszę się, że odbyliście przyjemną pogawędkę. Teraz, obawiam się, że panna Simon musi już iść.
– Och, nie. – Pan Beaumont po raz pierwszy wstał zza biurka. Stwierdziłam, że jest bardzo wysoki. Miał zielone sztruksowe spodnie. Zielone!
Słowo, jakby mnie kto pytał, to było w tym wszystkim najdziwniejsze.
– Zaczęliśmy właśnie bliżej się poznawać – oznajmił pan Beaumont ponuro.
– Powiedziałam mamie, że będę w domu koło dziewiątej – wtrąciłam bardzo szybko, zwracając się do Marcusa.
Marcus nie był idiotą. Skierował mnie prosto do windy, mówiąc do pana Beaumonta:
– Wkrótce zaprosimy pannę Simon ponownie.
– Poczekaj. – Pan Beaumont zaczął obchodzić biurko. – Nie miałem okazji, żeby…
Ale Marcus wskoczył już do windy wraz ze mną i puszczając moje ramię, zatrzasnął drzwi.
Chwilę później winda ruszyła. Czy jechała w górę, czy w dół, nie byłam w stanie stwierdzić. Ale to nie miało, w gruncie rzeczy, znaczenia. Jechaliśmy, oddalając się od pana Beaumonta, a tylko to mnie na razie obchodziło.
– Rany – nie mogłam się powstrzymać, kiedy tylko poczułam się bezpiecznie. – Co się dzieje z tym człowiekiem?
Marcus spojrzał na mnie z góry.
– Czy pan Beaumont zranił cię w jakiś sposób, panno Simon?
Zatrzepotałam powiekami.
– Nic.
– Miło mi to słyszeć. – Wydaje się, że przyjął to zapewnienie z ulgą, ale starał się to ukryć. – Pan Beaumont – ciągnął rzeczowym chłodnym tonem – jest dzisiaj odrobinę zmęczony. To bardzo ważny, bardzo zajęty człowiek.
– Przykro mi, że ja to mówię, ale to coś więcej niż zmęczenie.
– Być może. Pan Beaumont nie ma czasu dla małych dziewczynek, które mają ochotę stroić sobie żarty.
– Żarty? – powtórzyłam, oburzona do głębi. – Niech pan posłucha, ja naprawdę… – Co ja takiego chciałam powiedzieć? – Ja naprawdę… eee… miałam taki sen i jest mi przykro, że…
Marcus spojrzał na mnie z wyrazem zmęczenia na twarzy.
– Panno Simon – odezwał się znudzonym tonem – naprawdę nie chcę poczuć się zmuszony do wezwania twoich rodziców. Jeśli przyrzekniesz, że już nigdy nie będziesz zawracała panu Beaumontowi głowy tymi historyjkami o medium, nie zrobię tego.
O mało nie parsknęłam śmiechem. Moich rodziców? Bałam się, że wezwie policję. Z rodzicami dam sobie radę. Policja to zupełnie inna sprawa.
– W porządku – odezwałam się, kiedy winda stanęła, a Marcus otworzył drzwi i wypuścił mnie do małego holu przy dziedzińcu, gdzie znajdował się basen. Starałam się mówić tonem nadąsanej rozczarowanej dziewczynki. – Przyrzekam.
– Dziękuję – odparł Marcus.
Skinął głową i zaczął prowadzić mnie w stronę drzwi wejściowych.
Pewnie wyrzuciłby mnie, nie zastanawiając się dłużej, gdyby nie fakt, że kiedy mijaliśmy basen, zwróciłam przypadkiem uwagę, że ktoś w nim pływa. Z początku nie mogłam dostrzec, kto to taki. Było bardzo ciemno, gęste chmury zasłaniały i księżyc, i gwiazdy, jedyne światło dawały okrągłe reflektory pod Wodą. Postać w wodzie wydawała się zniekształcona – podobnie jak twarz pana Beaumonta w świetle padającym od akwarium.
Pływak akurat dotarł do krawędzi basenu i skończywszy widocznie na dzisiaj zajęcia sportowe, wyśliznął się z wody i sięgnął po ręcznik zawieszony na leżaku.
Zamarłam.
Nie tylko dlatego, że go poznałam. Zamarłam, ponieważ naprawdę nie codziennie można spotkać greckiego boga tutaj, na ziemi.
Mówię poważnie. Tad Beaumont w kąpielówkach to był piękny widok. W błękitnawej poświacie bijącej od basenu, z kroplami wody lśniącymi na ciemnych włosach pokrywających jego pierś i nogi, wyglądał jak Adonis. Nawet jeśli mięśnie jego brzucha nie robiły aż takiego wrażenia jak u Jesse'a, to cóż, nadrabiał ten brak z nawiązką pięknymi bicepsami.
– Cześć, Tad – odezwałam się.
Tad podniósł głowę. Wycierał się właśnie ręcznikiem. Teraz przerwał, żeby mi się przyjrzeć.
– Och, cześć – powiedział, rozpoznając mnie. Na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech. – To ty.
Cee Cee miała rację. Nie wiedział nawet, jak mi na imię.
– Tak – odparłam. – Suze Simon. Z imprezy u Kelly Prescott.
– Jasne, pamiętam. – Tad zbliżył się do nas z ręcznikiem niedbale zarzuconym na ramię. – Jak się masz?
Jego uśmiech to coś, co warto było zobaczyć. Jego tata musiał za to zapłacić niezłą sumkę jakiemuś ortodoncie, ale te pieniądze nie poszły na marne.
– Znasz tę młodą damę, Tad? – W głosie Marcusa brzmiało niedowierzanie.
– Och, pewnie. Tad stał obok mnie, krople wody, jak diamenty, spływały z jego ciemnych włosów. – Znamy się od dawna.
– Cóż… – mruknął Marcus. Wyraźnie nie wiedział, co by tu jeszcze dodać, bo znowu to powtórzył.
– Cóż…
Po chwili niezręcznego milczenia powtórzył to po raz trzeci, ale potem powiedział:
– Chyba was zostawię. Tad, odprowadzisz pannę Simon do wyjścia?
– Pewnie – odparł Tad. Kiedy Marcus zniknął za szklanymi drzwiami, szepnął: – Przepraszam cię za niego. Marcus to wspaniały facet, ale niepokoi się byle czym.
Po spotkaniu z jego szefem nie miałam tego Marcusowi za złe. Nie mogłam jednak podzielić się swoim spostrzeżeniem z Tadem.
Читать дальше