Marcie Millar zajęła pozycję miotacza. Kiedy wyciągała piłkę przed siebie, spostrzegłam, że celuje we mnie serdecznym palcem. Częstując towarzystwo kolejnym jadowitym uśmiechem, zalobowala piłkę we mnie.
Trafiła mnie i piłka zaryła w piachu po niewłaściwej stronie linii faulu.
– To się nazywa uderzenie! – wykrzyknęła pani Sully z pozycji między pierwszą i drugą bazą.
Elliot wrzasnął z boksu:
– Przesadziłaś ze spinem! Poślij jej czysty rzut! Dopiero po chwili uzmysłowiłam sobie, że nie mówi do mnie, tylko do Marcie.
Marcie znów cisnęła piłkę, która przemknęła łukiem przez ponure niebo. Wykonałam zamach i znowu chybiłam.
– Druga nieudana – spod maski łapacza odezwał się Anthony Arnowitz.
Spojrzałam na niego surowo.
Odsuwając się od bazy domowej, zrobiłam jeszcze kilka zamachów dla wprawy. Elliot, który podszedł od tyłu, o mało nie dostał w głowę. Otoczywszy mnie ramionami, położył dłonie na kiju równo z moimi.
– Pokażę ci – szepnął mi do ucha. – O tak. Czujesz? Wy-luzuj. A teraz skręć biodra, wszystko polega na ruchu wokół osi bioder.
Zaczerwieniłam się, widząc, że jesteśmy pod obserwacją całej klasy.
– Chyba rozumiem, dzięki.
– Znajdźcie sobie ustronniejsze miejsce! – zawołała do nas Marcie.
Zawodnicy stojący w kwadracie wybuchnęli śmiechem.
– Gdybyś rzucała przyzwoicie – odkrzyknął Elliot – Nora trafiłaby w piłkę.
– Jestem gotowa.
– Nora też. – Elliot ściszył glos, mówiąc już tylko do mnie: – Odpuść kontakt wzrokowy, gdy tylko ciśnie piłkę. Jej rzuty są nieczyste, więc musisz się postarać.
– Wstrzymujecie rozgrywkę! – ryknęła pani Sully.
W tej samej chwili rozproszył mnie odgłos z parkingu za boksem. Tak jakby ktoś wolał mnie po imieniu. Odwracając się, poczułam, że to jednak nie wołanie. Wypowiedziano je bezgłośnie – w mojej głowie.
– Noro
Patch miał na sobie wypłowiałą czapkę baseballową. Wczepiony palcami w siatkę ogrodzenia, opierał się o nią. Mimo zimna był bez płaszcza. Od stóp do głów na czarno. Przyglądał mi się nieprzeniknionym wzrokiem, ale stwierdziłam, że to pozory.
W głowę wkradły się kolejne słowa:
– Lekcja wywijania kijem? Niezłe… wyczucie.
By jakoś się uspokoić, wzięłam wdech i powiedziałam sobie, że to tylko wyobraźnia. W przeciwnym razie musiałabym uznać, że Patch posiada moc przelewania we mnie myśli, co byłoby niedorzeczne. Po prostu niemożliwe. Chyba że miałam majaki – co przeraziło mnie jeszcze bardziej niż myśl, że Patch przekracza granice normalnej komunikacji i zależnie od swojego widzimisię potrafi przemawiać do mnie, nawet nie otwierając ust.
– Grey! Skup się wreszcie!
Zamrugałam oczami, ożywając dokładnie w chwili, gdy piłka ruszyła przez mgłę w moim kierunku. Już miałam wziąć zamach, kiedy usłyszałam:
– Jeszcze… nie.
Wstrzymałam się, czekając na piłkę. Kiedy się zniżyła, wystąpiłam naprzód, do brzegu bazy domowej. Zamachnęłam się ze wszystkich sil.
Rozległ się potworny trzask i kij zadrżał mi w rękach. Piłka trafiła w Marcie, która przewróciła się na plecy. Przemykając między drugim bazowym i drugą bazą. piłka wpadła w podskokach na trawę najdalszej części boiska.
– Nora, biegnij! – wydarli się z boksu moi zawodnicy. -Biegnij!!!
Pognałam.
– Rzuć kij! – wrzasnęli. Cisnęłam go na bok.
– Zostań w pierwszej bazie! Nie zostałam.
Wbiegłszy na narożnik pierwszej bazy, okrążyłam go i popędziłam w stronę drugiego. Piłkę miał teraz lewy polowy, przygotowany, żeby mnie wyrzucić. Z pochyloną głową napięłam ramiona, starając się sobie przypomnieć, jak wchodzą na bazę zawodowcy w ESPN. Do przodu stopami czy głową? Przystanąć, paść i potoczyć się po ziemi?
Piłka pożeglowała do drugiego bazowego, wirując mi biało przed oczyma. W boksie rozległo się radosne skandowanie: „Wchodź!", ale wciąż nie byłam pewna, czy na ziemi mają się najpierw znaleźć moje buty, czy ręce.
Drugi bazowy złapał piłkę w locie. Z rozpostartymi ramionami dałam nura naprzód. Nagle znikąd pojawiła się rękawica i spikowała na mnie. Zderzyła się z moją twarzą. Poczułam ostry zapach skóry… Zwinęłam się na ziemi, z ustami pełnymi żwiru i piaskiem pod językiem.
– Faul! – zawołała pani Sully.
Powlokłam się na bok, sprawdzając, co mam uszkodzone. Biodra przeszywał dziwny, jednocześnie palący i zimny ból. Podwinąwszy spodenki, stwierdziłam, że nogi wyglądają, jak po ataku pięciu kotów. Pokuśtykałam do boksu i padłam na ławkę.
– Słodkie – odezwał się Elliot.
– Chodzi ci o moje przedstawienie czy rozdarcie na nodze? – odparłam i podkulając kolano, delikatnie otarłam je z piasku.
Elliot pochylił się i podmuchał mi kolano. Co większe kawałki żwiru pospadały na ziemię. Na chwilę zapadła krępująca cisza.
– Dasz radę chodzić? – spytał.
Wstając, pokazałam mu, że choć noga jest zadrapana i cala utytłana, to nadal mi służy.
– Jak chcesz, pójdziemy do gabinetu lekarskiego. Zabandażują cię – powiedział.
– Nie trzeba, nic mi nie jest. – Zerknęłam na siatkę, za którą stał Patch, ale zdążył się już ulotnić.
– Tamten przy ogrodzeniu to twój chłopak? – zapytał Elliot.
Zdziwiłam się, że go zauważył. Bo przecież był odwrócony plecami.
– Nie – odpowiedziałam. – Kolega. W sumie nawet nic kolega. Siedzimy razem na biologii.
– Czerwienisz się.
– To pewnie rumieńce od wiatru.
W głowie wciąż rozbrzmiewał mi głos Patcha. Serce biło szybciej, co dziwne jednak, nie byłam rozpalona. Czyżby przemawiał wprost do moich myśli? Czy umożliwiała mu to jakaś niewytłumaczalna więź pomiędzy nami? A może zwariowałam?
Elliot najwyraźniej mi nie dowierzał.
– Jesteś pewna, że nic was nie łączy? Nie chciałbym się uganiać za zajętą dziewczyną.
– Nic – odparłam. A już na pewno nic takiego, nad czym nie miałabym kontroli. Zaraz! Co Elliot powiedział?
– Słucham?
Uśmiechnął się.
– W sobotę wieczór na nowo otwierają Delphic Sea-port i chciałbym się tam wybrać z Julesem. Zapowiada się ładna pogodna. Może wpadłybyście z Vee, co ty na to?
Musiałam chwilę pomyśleć nad tą propozycją. Byłam pewna, że jeśli mu odmówię, Vee mnie zamorduje. Poza tym randka z Elliotem mogłaby mi pomóc uporać się z niewygodnym pociągiem do Patcha.
– Z chęcią – odpowiedziałam.
W sobotni wieczór urzędowałam w kuchni z Dorotheą, która wsunąwszy zapiekankę do piekarnika, po raz koleiny odczytała sobie przymocowana, do lodówki magnesem listę poleceń od mamy.
– Dzwoniła mama. Przyjedzie dopiero w poniedziałek, późno w nocy – powiedziała, szorując ajaksem zlewozmywak tak energicznie, że aż zabolał mnie łokieć. – Zostawiła wiadomość na sekretarce. Prosi cię o telefon. Dzwonisz codziennie przed snem, tak?
Siedziałam na taborecie i jadłam bajgla z masłem. Dorothea spojrzała na mnie, domagając się odpowiedzi, akurat gdy ugryzłam potężny kęs.
– Mhm – odparłam i skinęłam głową.
– Przyszedł dzisiaj list ze szkoły. – Wskazała brodą stos poczty na blacie. – Może wiesz, w jakiej sprawie?
– Nie mam pojęcia. – Wzruszyłam ramionami najniewinniej jak się dało, choć doskonale wiedziałam, o co chodzi. Pewnego dnia rok temu do drzwi zapukali policjanci. „Mam złe wieści", usłyszałam. Tydzień później pochowałyśmy tatę.
Читать дальше