Było też coś jeszcze. Coś niesamowitego, nieprzeznaczonego dla zwykłego człowieka. Coś przypominającego wspomnienia, ale z innym znakiem. Mieszanka barw, dźwięków, zapachów, smaków, wrażeń.
…Niech mi pan powie, Dmitrij, jak jest u was przyjęte… rozgarniam rękami szarą zasłonę, macam na oślep, jakbym płynął w galarecie… ciężki metaliczny krok, dźwięczące kroki… nieznośna gorycz na wargach… straszliwy ciężar, nie sposób go utrzymać…
Świat stał się nieznośne jaskrawy i maleńki. A potem ścisnął się w jeden punkt – we mnie. Ciało zrobiło się strasznie ciężkie, zachwiałem się.
Trudno ponownie stać się człowiekiem. Prawie tak trudno jak za pierwszym razem. Odrywając się od przytulnego, bezpiecznego wnętrza macicy, nieważkiego lewitowania w ciemnej i ciepłej wilgoci – wciągnąć w płuca pierwszy raz gorzki zapach, w pełnej mierze poczuć przyciąganie ziemskie i krzyknąć z urazy i zdziwienia.
Wszystkie moje siły funkcyjnego, wszystkie moje umiejętności i zdolności zniknęły.
Wieża się zakołysała. Ostatnim szarpnięciem przewód elektryczny wciągnął Natalię w dziurę pośrodku sufitu i betonowe płyty się zjechały.
Rozległ się chrzęst – ohydny, wilgotny.
Nogi w tanich tureckich dżinsach zadygotały ostatni raz, spodnie szybko nasiąkały, stawały się ciemne, czerwone.
Wieża zaczęła się walić.
Wyskoczyłem przez ostatnie okno, które nie było zasnute szarą mgłą międzyświatów. Bez zastanowienia wyciągnąłem ręce przed siebie, jakbym szykował się do skoku z trampoliny na basenie. Za moimi plecami sypały się cegły, waliły płyty, syczała bijąca z rur woda, chrzęściły pękające deski.
Skoczyłem.
Zaśnieżona, twarda jak kamień ziemia pomknęła w moją stronę. Zamknąłem oczy.
* * *
Dół miał głębokość półtora metra. Z wierzchu przyprószony śniegiem, zasypany nie zwykłymi śmieciami, lecz starymi liśćmi, mokrą trawą, ściętymi gałązkami. Co to było? Kompostownik miejscowego dozorcy? Dlaczego nie zauważyłem go wcześniej? Jakim cudem znalazł się akurat pod tym oknem, przez które wyskoczyłem?
Cuda się nie zdarzają!
Byłem trochę poobijany, rękę podrapała ostra gałąź, za kołnierz wsypały się śmieci. Miałem na sobie koszulę i letnie spodnie, byłem zmarznięty, przemoczony, ale żyłem. Żyłem, na przekór wszystkiemu.
Nastia umarła.
A Natalia Iwanowa, akuszerka funkcyjna, zdechła.
Za drugim razem mimo wszystko udało mi się ją zabić.
Ślizgając się na śniegu, wydostałem się z dołu. Popatrzyłem na niego podejrzliwie i pobiegłem do wieży.
Wieża nadal stała w pewnej odległości od torów i wyglądała zupełnie tak samo – jak porzucona wieża wodociągowa. Tylko daty nad drzwiami („1978”) teraz już nie było. A przecież to rok mojego urodzenia. Że też wcześniej na to nie wpadłem!
I żadnych śladów zniszczenia. Okienko na wysokości trzech metrów od ziemi rozbite. Nic dziwnego, w porzuconych budynkach okna zwykle są powybijane.
Pociągnąłem zardzewiałe drzwi, otworzyły się, skrzypiąc. W środku było ciemno, dostrzegłem jedynie wąski promień światła z okna i przyćmione światło z uchylonych drzwi. Rzecz jasna, nie było żadnych pięter. Wysoka przestrzeń, przywalona przerdzewiałym dnem cysterny. Na podłodze kawałki cegieł, szkła, zwykłych śmieci. Tylko najgorszy żul zgodziłby się tu mieszkać.
Nastia leżała tuż przy drzwiach.
Usiadłem obok niej, przycisnąłem ucho do piersi, poszukałem pulsu.
Cudów nie ma.
Może gdyby była funkcyjną? Jeśli naprawdę po śmierci Natalii wszyscy, których przemieniła w funkcyjnych, stali się ludźmi… Nie, to i tak by nic nie dało. Życie to życie, a śmierć to śmierć. Funkcyjny może się z nią bawić w ciuciubabkę, zwłaszcza gdy ciemność jest gęsta, a pokój przestronny. Ale kiedy już cię złapała i poklepała po ramieniu kościstą dłonią, nie ma drogi powrotnej.
– Wybacz – powiedziałem. – Powinnaś była zostać w Nirwanie. Wybacz, Nastiu.
Oczywiście nie odpowiedziała. I nie miałem się co pocieszać, że najprawdopodobniej by mi wybaczyła.
Okazałem się głupcem. Nieco ostrożniejszym i bardziej przewidującym od Nastii, ale głupcem. Zachowywałem się jak… Jak? Jak funkcyjny. Działałem w tych ramkach, które mi wyznaczono.
Nie powinienem był latać ze świata do świata. Nie należało dumnie odrzucać aliansów i zarozumiale rzucać się do walki. Dopóty, dopóki nie stało się to, co nieodwracalne, dopóki nie zginęła Nastia, dopóki nie chcieli mnie rzucić na kolana, miałem możliwość lawirowania. Nie skorzystałem z niej.
Gdyby na moim miejscu znalazł się polityk, na pewno lepiej by to rozegrał. Poprowadziłby długą grę… i pod koniec partii zorientował się, że od samego początku była to gra na wybitkę.
Nie, nie ma co rozdzierać szat. Przegrywasz w tej samej chwili, w której przyjmujesz ich zasady gry. To tak, jak w kasynie. Nieważne, czy stawiasz na cyfrę czy na kolor, na zero czy na parzyste lub nieparzyste, i tak jedynym wygranym jest kasyno. Gdy przyjmujesz ich reguły gry, stajesz się jednym z nich. W tym właśnie tkwi sęk. Jak w pewnej starej powieści, którą czytałem w dzieciństwie: gdy nauczysz się tajnego języka wroga, zaczynasz myśleć w tym języku. Myśleć jak wróg. Albo jak w jeszcze starszej legendzie: zabijasz smoka i stajesz się smokiem. Każdy, kto byłby wystarczająco sprytny, żeby przechytrzyć funkcyjnych z Ziemi-jeden, stałby się taki sam jak oni. Przecież marzeniem polityka Dimy było zrobienie tego, co właśnie robią z nami mieszkańcy Arkanu – stworzenie poligonu doświadczalnego. Rzecz jasna, z jak najszlachetniejszych pobudek.
Nie masz żadnych szans na zwycięstwo, jeśli wychodzisz do walki jako człowiek. A gdy zostajesz funkcyjnym, zwycięstwo przestaje ci być potrzebne.
Należałoby znaleźć trzecią drogę, ale jej nie ma.
Pogładziłem Nastię po zimnym policzku. Powinienem wezwać pogotowie. Ale jeszcze nie teraz. Najpierw muszę stąd odejść. Nie chcę się pchać w ręce milicji teraz, gdy znów jestem zwykłym człowiekiem. Długo musiałbym udowadniać, że przypadkiem wstąpiłem do porzuconej budowli, w której przypadkiem znalazłem ciało dziewczyny. Dziewczyny, z którą spałem poprzedniej nocy.
Ale nie chciałem zostawiać jej tak, na potłuczonych cegłach i kawałkach butelek. Noskiem buta oczyściłem niewielki placyk, ostrożnie podniosłem Nastię i przeniosłem na oczyszczony kawałek. Ułożyłem jej ręce wzdłuż ciała.
Prawa ręka była otwarta, lewa zaciśnięta w pięść. Po chwili wahania rozchyliłem jej palce.
Błyszczące metalowe kółeczko. Nie złote czy srebrne, chyba niklowana stal. Gdybym był celnikiem, natychmiast podałbym skład chemiczny, wartość i rodzaj cła.
Obrączka…
Podniosłem, obróciłem w palcach. I nagle poczułem, że to bardzo ważne, żebym zrozumiał, skąd ono się tu wzięło. Nastia stała przy kuchence… Chciała podnieść jajecznicę z patelni… No tak, przecież to kółeczko z rączki metalowej łopatki! Tam na wszystkich sztućcach były takie kółeczka.
Ale dlaczego to kółeczko, będące częścią wieży, ocalało?
Dlatego że ściskała je ręka martwej dziewczyny? Ludzka ręka, nienależąca do świata funkcyjnych?
Przymierzyłem – kółeczko idealnie pasowało na środkowy palec, zupełnie jakbym kupił je u jubilera.
Niech i tak będzie.
Jeszcze raz popatrzyłem na martwą twarz i wstałem.
I wtedy usłyszałem kroki za drzwiami.
– Kirył? Co się stało? Ale numer! – Kotia stał w drzwiach, patrząc na zaśmiecone wnętrze wieży. – Jak po ataku machnowców… Walczyłeś? Zaatakowali cię z Arkanu?
Читать дальше