Po drodze minęłam kelnerkę z tacą z przystawkami. Dalej głodna, przypatrzyłam się im podejrzanie, ale nie zauważyłam niczego wyglądającego jak foie gras (pasztet strasburski) z innego dnia. Wskazałam na coś, co wyglądało jak jakiś rodzaj duszonego, krwistego mięsa.
– Czy to gęsia wątróbka? – zapytałam.
Pokręciła głową.
– Sweetbread. (potrawa z trzustki jagnięcej lub cielęcej- przyp. tłum.)
Nie brzmiało źle. Sięgnęłam po to.
– To jest Trzustka. – usłyszałam za sobą. Szarpnęłam się do tyłu.
– Co? – pisnęłam. Kelnerka wzięła mój szok za odmowę i poszła dalej.
Adrian Iwaszkov wszedł w moje pole widzenia, wyglądając na ogromnie zadowolonego z siebie.
– Zadzierasz ze mną? – Zapytałam. – 'Sweetbread' to trzustka?
Nie wiem czemu mnie to aż tak szokowało. Moroje żywili się krwią. Czemu nie organy wewnętrzne? Dalej powstrzymywałam dreszcze.
Adrian wzruszył ramionami.
– To naprawdę dobre.
Pokręciłam głową zniesmaczona.
– O rany. Bogaci ludzie są do dupy.
Dalej był rozbawiony.
– Co tu robisz, Little dampir? Chodzisz za mną?
– Oczywiście że nie. – szydziłam. Był ubrany perfekcyjnie, jak zawsze. – Zwłaszcza nie po tych wszystkich kłopotach, jakich nam przysporzyłeś.
Błysnął jednym ze swoich prowokacyjnych uśmiechów, i pomimo tego jak bardzo mnie irytował, znowu czułam to przytłaczające pragnienie bycia blisko niego.
Co się ze mną działo?
– Nie wiem, – drażnił się.
Wyglądał teraz na idealnie świętego, nie pokazując ani śladu dziwnego zachowania, którego byłam świadkiem w jego pokoju. I taak, wyglądał dużo lepiej w smokingu niż ten facet, którego widziałam tutaj do tej pory.
– Biorąc pod uwagę jak często się spotykamy? To znaczy, to już jakiś piąty raz? To zaczyna wyglądać podejrzanie. Nie przejmuj się jednak. Nie powiem twojemu chłopakowi. Żadnemu z nich.
Otworzyłam usta żeby zaprotestować, ale wtedy przypomniałam sobie że widział mnie wcześniej z Dymitrem. Odrzuciłam rumieniec.
– Mam tylko jednego chłopaka. Coś w tym stylu. Może już nie. Tak czy inaczej, nie ma o czym mówić. Nawet cię nie lubię.
– Nie? – zapytał Adrian, ciągle się uśmiechając. Pochylił się do mnie, jakby miał jakiś sekret do podzielenia się. – Więc dlaczego używasz moich perfum?
Tym razem, zarumieniłam się. Zrobiłam krok do tyłu.
– Nie używam.
Zaśmiał się.
– Oczywiście że używasz. Policzyłem pudełka jak wyszłaś. Poza tym, mogę je wyczuć na tobie. Ładne. Ostre… ale ciągle słodkie – dokładnie takie – jak jestem pewien – jaka jesteś w środku. I miałaś prawo, wiesz. Właśnie wystarczająco żeby doprowadzić do krawędzi… ale nie wystarczająco żeby pochłonąć twój własny zapach.
Sposób, w jaki powiedział 'zapach', sprawił że brzmiało jak brzydkie słowo.
Moroje z arystokracji mogli sprawić, że czułam się, niekomfortowo, ale startujące do mnie dupki nie. Z zasady radziłam sobie z takimi. Zrzuciłam swoją nieśmiałość i przypomniałam, kim byłam.
– Hej – powiedziałam, zarzucając włosy do tyłu. – Miałam każde prawo żeby zabrać jedno. Zaoferowałeś je. Twoim błędem jest to, że zakładasz, że to coś znaczy, że wzięłam jedno. To nic nie znaczy. Oprócz tego, że może ty powinieneś być bardziej ostrożny z tym, na co wyrzucasz wszystkie swoje pieniądze.
– Ooh, Rose Hathaway jest tu dla zabawy, moi drodzy – Przerwał i wziął kieliszek z czymś, co wyglądało jak szampan, od przechodzącego obok kelnera. – Chcesz jeden?
– Nie piję.
– Racja. – Adrian i tak podał mi kieliszek, potem przegonił kelnera i napił się szampana. Miałam przeczucie, że to nie był jego pierwszy tej nocy. – Więc. Wygląda na to, że nasza Wazylisa pokazała mojemu tacie gdzie jego miejsce.
– Twojemu… – zerknęłam do tyłu na grupkę, którą właśnie opuściłam. Białogłowy ciągle tam stał, wściekle gestykulując. – Ten facet to twój tata?
– Tak twierdzi moja matka.
– Zgadzasz się z nim? Co do tego, że walczący moroje to samobójstwo?
Adrian wzruszył ramionami i wziął kolejny łyk.
– Naprawdę nie mam opinii na ten temat.
– To niemożliwe. Jak możesz nie czuć nic do żadnej ze stron?
– Nie wiem. Po prostu to nie jest coś, nad czym się zastanawiam. Mam lepsze rzeczy do roboty.
– Jak śledzenie mnie. – zasugerowałam. – I Lissę.
Ciągle chciałam wiedzieć, czemu była w jego pokoju.
Znowu się uśmiechnął. – Mówiłem ci, to ty chodzisz za mną.
– Tak, tak, wiem. Pięć razy… – przerwałam. – Pięć razy?
Pokiwał głową.
– Nie, były tylko cztery. – policzyłam je wolną ręką. – Była ta pierwsza noc, noc w kurorcie, wtedy, kiedy przyszłam do twojego pokoju i teraz dzisiejsza noc.
Jego uśmiech zrobił się tajemniczy.
– Skoro tak mówisz.
– Tak mówię… – Znowu moje słowa stopniowo zamierały. Rozmawiałam z Adrianem jeszcze jeden raz. Coś w tym stylu. – Chyba nie masz na myśli…
– Czego? – W jego oczach zapalił się wyraz zaciekawienia i podniecenia. To było bardziej pełne nadziei niż aroganckie.
Zachłysnęłam się, przywołując sen.
– Nic. – Starając się nie myśleć o tym, wzięłam łyk szampana. Przez pokój uderzyły we mnie uczucia Lissy, spokojne i zadowolone. Dobrze.
– Czemu się uśmiechasz? – zapytał Adrian.
– Bo Lissa dalej tam jest i radzi sobie w tym tłumie.
– Nic dziwnego. Jest jedną z tego typu ludzi, którzy mogą oczarować każdego, kogo chcą, jeśli się postarają wystarczająco. Nawet ludzi, którzy ją nienawidzą.
Rzuciłam mu krzywe spojrzenie.
– Tak samo się czuję, kiedy z tobą rozmawiam.
– Ale ty mnie nie nienawidzisz. – powiedział, kończąc szampana. – Nie naprawdę.
– Ale też cię nie lubię.
– Skoro tak mówisz. – Zrobił krok w moja stronę, niezagrażający, po prostu tworzył między nami przestrzeń bardziej intymną. – Ale mogę z tym żyć.
– Rose!
Ostry głos mojej mamy przeszył powietrze. Kilku ludzi w zasięgu słuchu spojrzało na nas. Moja matka – całe pięć stóp żywej złości – przedzierała się do nas.
– Co ty sobie wyobrażasz będąc tutaj? – domagała się wyjaśnienia.
Jej głos był zbyt głośny donośny, jak na mój gust.
– Nic, ja…
– Wybacz nam, Lordzie Iwaszkov – warknęła.
I wtedy, tak jakbym miała pięć lat, złapała mnie za ramię i szarpnięciem wyciągnęła z pokoju. Szampan wylał się z mojego kieliszka i ochlapał dół mojej sukienki.
– A co niby ty sobie wyobrażasz, że robisz? – wykrzyknęłam, gdy tylko znalazłyśmy się w przedpokoju. Żałośnie spojrzałam w dół na swoja sukienkę. – To jest jedwab . Mogłaś go zniszczyć.
Zabrała mi z ręki kieliszek szampana i postawiła go na pobliskim stoliku.
– Bardzo dobrze. Może to cie oduczy ubierania się, jak tania dziwka.
– W’uala – powiedziałam w szoku – To coś po macoszemu. Gdzie nagle zwrócili ci twoje macierzyństwo? – wskazałam na sukienkę. – To nie jest wcale tanie. Uważałaś, że to miło ze strony Taszy, że mi ją podarowała.
– Tak, bo nie spodziewałam się że założysz ją na przyjęcie morojów i zrobisz z siebie widowisko.
– Nie robie z siebie widowiska. A poza tym ta sukienka wszystko zakrywa.
– Tak ciasna sukienka równie dobrze może pokazywać wszystko. – zripostowała.
Читать дальше