Poza tym, to nie tak, że nie było żadnych innych osób do rozmowy. Ta sala była w całości udekorowana na srebrno-niebiesko. Niebieskie jedwabne obrusy pokrywające stoły, były tak lśniące i gładkie, że byłam przerażona jedząc na nich. Świeczniki z miodowymi świecami wisiały wszędzie na ścianach, a kominek udekorowany barwionym szkłem, trzeszczał dalej w rogu. Efekt był spektakularny, panorama koloru i światła, dezorientowały wzrok. W rogu szczupła morojka grała łagodnie na wiolonczeli, z marzycielskim wyrazem twarzy, kiedy skupiała się na piosence. Brzdęk kryształowych kieliszków do wina dopełniały niskie, słodkie nuty smyczka.
Obiad był równie fascynujący. Jedzenie było wyszukane, ale rozpoznałam wszystko na swoim talerzu (chińszczyzna oczywiście) i wszystko mi smakowało. Nie było żadnego foie gras (pasztet strasburski). Łosoś w sosie z grzybów shiitake (twardziak japoński). Sałatka z gruszkami i kozim serem. Łagodne, wypchane migdałami ciastka (Pastries/pastry – rodzaj ciastek duńskich) na deser. Jedyne, na co narzekałam to to, że porcje były małe. Jedzenie wydawało się być tu bardziej po to, żeby po prostu dekorować talerze, i przysięgam, zjadłam wszystko w dziesięciu gryzach. Moroje mogli ciągle potrzebować jedzenia ze swoją krwią, ale nie potrzebowali jej tak dużo jak ludzie – albo, powiedzmy, dorastające dampirki-potrzebowały.
Zdecydowałam, że samo jedzenie mogłoby zmotywować mnie do przejścia przez to przedsięwzięcie. Z wyjątkiem tego, że kiedy posiłek się skończył, Lissa powiedziała mi, że nie możemy wyjść.
– Musimy wmieszać się w tłum. – wyszeptała.
Wmieszać się w tłum?
Lissa roześmiała się na mój dyskomfort.
– Ty jesteś tą towarzyską.
To była prawda. W większości sytuacji, ja byłam tą, która rzucała się w tłum i nie bała się rozmawiać z ludźmi. Lissa zazwyczaj była bardziej nieśmiała. Tylko, z tą grupą, strony się zamieniły. To był jej żywioł, nie mój, i to zdumiało mnie widząc po prostu jak dobrze teraz radzi sobie z wyższymi kręgami arystokratów. Była idealna, błyszcząca i grzeczna. Każdy żarliwie z nią rozmawiał, a ona zawsze wydawała się wiedzieć jak dobrze odpowiedzieć. Nie używała wpływu, właściwie, ale zdecydowanie dobrze funkcjonowała w tym otoczeniu, przyciągając do siebie innych. Myślę, że to może być nieświadomy efekt ducha. Nawet z lekarstwami, jej magiczna i naturalna charyzma spisywała się dobrze. Wcześniej, gdy zainteresowanie towarzystwa skupiało się na niej, stresowała się, teraz z łatwością sobie radziła. Byłam z niej dumna. Większość rozmów była całkiem lekka: moda, arystokratyczne miłości i życie, itd. Nikt zdaje się nie chciał psuć atmosfery okropną rozmową o strzygach.
Więc przyczepiłam się do jej boku na resztę nocy. Próbowałam sobie wmówić, że to tylko praktyka przed przyszłością, kiedy i tak będę chodzić za nią jak cichy cień. Prawda była taka, że po prostu czułam się zbyt niewygodnie w tej grupie i wiedziałam, że moja zwykła złośliwa obrona była tutaj bezużyteczna. Dodatkowo, byłam boleśnie świadoma, że byłam jedynym dampirem, który był gościem na obiadzie. Tak, były inne dampiry, występujące w roli oficjalnych strażników, stojących na obrzeżach sali.
Kiedy Lissa działała w tłumie, zniosło nas do małej grupy morojów, którzy podnosili głosy. Rozpoznałam jednego z nich. To był ten koleś, który walczył, któremu pomogłam przerwać, tylko że tym razem miał na sobie uderzający czarny smoking zamiast kąpielówek. Spojrzał na nasze przybycie, wyraźnie sprawdzając nas, ale widocznie mnie nie pamiętał. Ignorując nas, kontynuował swoją kłótnię. Nic zaskakującego, mówili na temat ochrony morojów. To był ten, który był za tym, aby moroje ruszyli z ofensywą na strzygi.
– Której części wyrazu 'samobójstwo' nie rozumiesz? – pytał jeden z mężczyzn stojących niedaleko. Miał białe włosy i bujne wąsy. Też miał na sobie smoking, ale ten młodszy wyglądał w nim lepiej. – Moroje trenujący jako żołnierze będą końcem naszej rasy.
– To nie jest samobójstwo. – wyjaśniał młodszy. – To jest właściwa rzecz do wykonania. Musimy zacząć uważać na siebie samych. Uczenie się walczyć i używać naszej magii jest naszą największą zaletą, inną niż strażnicy.
– Tak, ale ze strażnikami nie potrzebujemy więcej zalet. – powiedział białowłosy. – Słuchałeś nie-arystokratów. Nie mają żadnych strażników, dlatego oczywiście są przerażeni. Ale nie ma powodu żeby nas pogrążać i ryzykować nasze życia.
– Nie robią tego. – powiedziała nagle Lissa. Jej głos był łagodny, ale wszyscy w tej grupce zatrzymali się i spojrzeli na nią. – Kiedy mówisz o morojach uczących się walczyć, robisz to tak, że brzmi to jakby to była sprawa wszystko-albo-nic. Tak nie jest. Jeśli nie chcesz walczyć, to nie powinieneś. Całkowicie to rozumiem. – Mężczyzna wyglądał na nieco udobruchanego. – Ale właśnie dlatego, że możesz polegać na strażniku. Wielu morojów nie może. I jeśli chcą uczyć się samoobrony, to nie ma powodu, dla którego nie powinni tego robić na własną rękę.
Młodszy uśmiechnął się szeroko w triumfie do swojego przeciwnika.
– Teraz rozumiesz?
– To nie takie łatwe. – kontynuował białowłosy. – Gdyby to tylko zależało od was, szalonych ludzi, którzy chcą się zabić, wtedy dobrze. Idźcie to zrobić. Ale gdzie zamierzacie nauczyć się tych wszystkich tak zwanych umiejętności walki?
– Sami znajdziemy magię. Strażnicy nauczą nas prawdziwej walki fizycznej.
– Teraz rozumiesz? Wiedziałem, dokąd to zmierza. Nawet jeśli reszta z nas nie bierze udziału w waszej misji samobójczej, dalej chcecie pozbawić nas naszych strażników, żeby trenowali waszą niby armię.
Młodszy zmarszczył brwi na słowo 'niby', a ja zastanawiałam się czy więcej pięści może latać (pewnie jakiś idiom, ale nie mam pojęcia jaki).
– Nam to zawdzięczacie.
– Nie, nie zawdzięczają. – powiedziała Lissa.
Zaintrygowane spojrzenia zwróciły się w jej stronę. Tym razem, to białogłowy obserwował ją triumfując. Młodszy zaczerwienił się ze złości.
– Strażnicy są najlepszymi środkami do walki, jakie mamy.
– Są, – zgodziła się. – ale to nie daje ci prawa do zabierania ich z dala od swoich obowiązków. – Białogłowy praktycznie rozpalił się.
– Zatem jak mielibyśmy się uczyć? – zażądał inny gość.
– Tak samo jak strażnicy. – poinformowała go Lissa. – Jeśli chcecie nauczyć się walczyć, idźcie do akademii. Stwórzcie klasy i zacznijcie od początku, tak samo jak robią to nowicjusze. W ten sposób, nie będziecie zabierać strażników z daleka od czynnej ochrony. To bezpieczne środowisko, a strażnicy tam i tak specjalizują się w nauczaniu uczniów. – Troskliwie przerwała. – Moglibyście nawet zacząć tworzyć część obronną w standardowym programie dla morojów już dla obecnych uczniów.
Zaskoczeni, wszyscy gapili się na nią, ze mną włącznie. To było takie eleganckie rozwiązanie i wszyscy inni wokół nas to dostrzegli. Nie spełniało stu procent wymagań, ale było gdzieś pośrodku w drodze z innymi sposobami, które nie mogło zaszkodzić drugiej stronie. Czysty geniusz. Inni moroje badali ją z uwielbieniem i fascynacją.
Nagle wszyscy zaczęli mówić o jednym, podekscytowani pomysłem. Przyciągali Lissę, i wkrótce zaczęła się żarliwa konwersacja kontynuująca plan. Powlekłam się na skraj i stwierdziłam, że jest po prostu dobrze. Wtedy wycofałam się całkowicie i odszukałam rogu niedaleko od drzwi.
Читать дальше