Robert Jordan - Dech Zimy
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Jordan - Dech Zimy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Dech Zimy
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Dech Zimy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dech Zimy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Dech Zimy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dech Zimy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Sareitha parsknęła znowu, Elayne z całej siły nakazała sobie zignorować upór tamtej. Żałowała, że w podobny sposób nie umie przejść do porządku nad jej obecnością, ale to było najwyraźniej niemożliwe. Cele tej przejażdżki sprowadzały się nie tylko do ukazania oczom ludu. Halwin Norry, Pierwszy Urzędnik, dostarczał jej całe stronice faktów i cyfr, przy okazji usypiając prawie swym monotonnym głosem, ona jednak chciała zobaczyć wszystko na własne oczy. W ustach Norry’ego zamieszki mogły się wydawać równie pozbawione życia, co raport o stanie miejskich zbiorników na wodę albo o wydatkach ponoszonych na czyszczenie ścieków.
Wśród tłumów znajdowało się wielu przyjezdnych: Kandori z rozczesanymi widlaście brodami, Illianie golący tylko górne wargi, Arafellianie ze srebrnymi dzwoneczkami w warkoczykach, miedzianoskórzy Domani, Altaranie o oliwkowej cerze, smagli Tairnianie, Cairhienianie wyróżniający się niskim wzrostem i bladymi obliczami. W niektórych łatwo można było domniemywać kupców przyłapanych w mieście nagłym nadejściem zimy albo pragnących zdobyć przewagę nad konkurencją — mieli gładkie pyzate twarz ludzi, którzy wiedzieli, że handel jest krwiobiegiem narodów, a siebie uważali za główne jego arterie, mimo iż prawdziwy stan zdradzał kiepsko ufarbowany kaftan albo brosza z brązu i szkła. Wielu pieszych miało na sobie znoszone i obdarte kaftany, wypchane na kolanach spodnie, suknie z poszarpaną lamówką, wreszcie wyświechtane płaszcze, o ile w ogóle. To byli uchodźcy wygnani z domów przez wojnę albo popchnięci do wędrówki wiarą, że Smok Odrodzony zniszczył wszelkie krępujące ich więzi. Trwali teraz skuleni na mrozie, z twarzami wymizerowanymi i pokonanymi, nie reagując, gdy potrącali ich przechodzący mimo.
Na widok kobiety o martwym spojrzeniu, która chwiejnie szła przez ciżbę z małym dzieckiem na ręku, Elayne wysupłała monetę z sakiewki i podała Gwardzistce o rumianych policzkach i zimnych oczach. Tizgan twierdziła, że pochodzi z Ghealdan i jest córką pomniejszego szlachcica; no cóż, z Ghealdan rzeczywiście mogła pochodzić. Kiedy Gwardzistka pochyliła się, aby wręczyć jałmużnę, kobieta nie zwróciła na nią uwagi, szła dalej, kołysząc się, na nic niepomna. W mieście zbyt wielu było ludzi w takim stanie. Pałac karmił tysiące każdego dnia w kuchniach rozstawionych na różnych ulicach, nazbyt licznym brakowało jednak energii choćby na to, by pójść i odebrać chleb oraz zupę. Wsuwając z powrotem monetę do sakiewki, Elayne pomodliła się tylko za matkę i dziecko.
— Nie nakarmisz wszystkich — cicho zauważyła Sareitha.
— W Andorze dzieciom nie pozwala się głodować — odpowiedziała Elayne, jakby słowami dekretu. Jednak nie miała pojęcia, co zrobić z problemem. Choć żywności było w mieście dość, żaden rozkaz nie zmusi ludzi do jedzenia.
Niektórzy z pozostałych przyjezdnych też tacy byli po przybyciu do miasta, ale teraz nie zdradzały ich już ani łachmany, ani umęczone oblicza. Cokolwiek zmusiło ich do porzucenia domów, w końcu jednak dochodzili do wniosku, że wędrowali już dość długo, zaczynali zastanawiać się nad zajęciami, z których zrezygnowali często wraz z całym posiadanym wcześniej dobytkiem. W Caemlyn każdy dysponujący jakimiś zdolnościami czy opanowaniem rzemiosła oraz odrobiną ochoty zawsze mógł znaleźć chętnego bankiera z pieniędzmi. Ostatnimi czasy w mieście zaczynały rozkwitać nowe kunszty. Tylko tego ranka widziała trzy warsztaty zegarmistrzowskie! Gdyby się rozejrzała, zobaczyłaby dwa sklepy sprzedające dmuchane szkło, a wiedziała skądinąd, że na północ od miasta powstało ponad dziesięć manufaktur. Od tej pory więc Caemlyn miało być eksporterem nie zaś, jak dotąd, importerem szkła, podobnie rzecz miała się z kryształem. Miasto miało obecnie koronkarki, tworzące produkty równie znakomite jak przedtem Lugard i nic dziwnego, skoro większość przybyła właśnie stamtąd.
Te myśli wpłynęły nieco na poprawę jej nastroju — podatki płacone przez tych nowych rzemieślników również się przydadzą, choć minie trochę czasu, nim przyniosą poważniejszy dochód— wśród tłumu jednak wciąż kłuli jej oczy inni jeszcze przybysze. Niezależnie czy byli obcy, czy z Andoru, najemników bez trudu można było odróżnić od pozostałych — twarde oblicza, miecze przy pasach, aroganckie zachowanie, nawet w sytuacji, gdy tłum zmuszał ich do równie powolnego marszu co wszystkich. Członkowie kupieckiej ochrony również nosili broń i zdradzali się bezceremonialnym zachowaniem, odpychając na bok wszystkich, którzy weszli im w drogę, wydawali się jednak opanowani i dziwnie trzeźwi w porównaniu z tymi, co żyli ze sprzedawania usług swego miecza. I ogólnie rzecz biorąc, ich twarze były mniej pobliźnione. Najemnicy wyróżniali się w tłumie niczym rodzynki w cieście. Mając ich tak wielu pod ręką, nadto pamiętając, że zima zawsze oznacza dla nich trudne czasy, nie sądziła, by musiała drogo zapłacić. Chyba że, jak obawiała się Dyelin, ceną będzie Andor. W jakiś sposób należało umieścić dość własnych ludzi w Gwardii, by obcy nie mieli w niej liczebnej przewagi. Oraz znaleźć pieniądze.
Nagle uświadomiła sobie obecność Birgitte. Była zła — ostatnimi czasy często się to zdarzało — i szukała jej. Była wręcz wściekła, więc popędzała konia. Złowieszcze połączenie, od którego w głowie Elayne rozdzwoniły się gongi alarmowe.
Natychmiast zarządziła jak najszybszy powrót do pałacu — ta samą drogą, którą wybrała Birgitte; więź zobowiązań Strażnika wiodła ją prosto ku niej — cały orszak skręcił w najbliższą wiodąca na południe ulicę: Zaułek Iglarzy. Ulica była w istocie nawet dość szeroka, wiła się niczym strumień w górę i w dół wzgórz, iglarze mieli tu swoją siedzibę całe pokolenia temu. Teraz kilka niewielkich gospod i tawern znalazło miejsce wśród wytwórców noży krawców i wszelkiego rodzaju innych rzemieślników, prócz właśnie iglarzy.
Birgitte znalazła ich, nim zdążyli wrócić do Wewnętrznego Miasta, na Alei Ogrodników, gdzie garstka sprzedawców owoców wciąż próbowała prowadzić handel w sklepach założonych jeszcze w czasach Ishary, choć o tej porze roku doprawdy niewiele można było dostrzec na wystawach, a to co było, było przeraźliwie drogie. Mimo wszechobecnej ciżby ludzkiej Birgitte poruszała się kłusem, czerwony płaszcz powiewał za jej plecami, ludzie umykali przed nią na lewo i prawo; długonogi siwek zwolnił tempa dopiero na ich widok.
Jakby chcąc zatrzeć wrażenie pośpiechu, Birgitte najpierw wpatrywała się przez moment w Gwardzistki, potem spokojnie oddała honory Caseille, i dopiero wtedy zajęła miejsce przy boku Elayne. W przeciwieństwie do pozostałych kobiet nie nosiła ani miecza, ani zbroi. Wspomnienia z jej poprzednich żywotów powoli się zacierały — twierdziła, że z pełną jasnością nie potrafi sobie już nic przypomnieć sprzed ufundowania Tar Valon, aczkolwiek pojedyncze obrazy niekiedy stawały jej przed oczyma — jednej rzeczy wszelako pewna była całkowicie. Za każdym razem, gdy brała do ręki miecz, kończyło się na tym, że omalże nie traciła życia. Zabrała oczywiście łuk, przytroczony teraz w skórzanym futerale przy siodle, po przeciwnej stronie niż najeżony strzałami kołczan. Dusiła się wręcz od gniewu, w miarę zaś jak mówiła, mars na jej czole pogłębiał się.
— Niedawno na poły żywy od mrozu ptak dotarł do gołębnika pałacu, przynosząc słowo od Aringill. Żołnierze eskortujący Naean i Elenię wpadli w zasadzkę i zostali zabici nawet nie pięć mil od miasta. Na szczęście jeden z koni powrócił z krwią na siodle, w przeciwnym razie przez całe tygodnie mogłybyśmy nie wiedzieć, co się stało. Wątpię jednak, byśmy miały dość szczęścia i żeby się okazało, iż tamte dwie zostały pojmane dla okupu.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Dech Zimy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dech Zimy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Dech Zimy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.