— Aha — przytaknął Mühlenkampf z namysłem.
— Tak czy inaczej — ciągnął kanclerz — te pierwsze lądowania były dość niewielkie, relatywnie rzecz biorąc. To, co nas czeka za zaledwie osiem miesięcy, to pięć kolejnych inwazji, każda z nich dziesięć do piętnastu razy większa. Natura i liczebność wroga zostaną panu bardziej szczegółowo przedstawione, kiedy skończymy rozmawiać.
Mühlenkampf wzruszył ramionami. Szczegóły mogą zaczekać.
Kanclerz splótł dłonie przed twarzą.
— Mamy jednak problem. Nie będzie to wdawaniem się w szczegóły, jeśli powiem panu, że te atakujące nas istoty są wyposażone w o wiele lepszą od naszej broń; jest to głównie… swego rodzaju piechota. Będą całkowicie panować w powietrzu i kosmosie. Każda inwazja będzie liczyć od dziewięćdziesięciu do dwustu milionów walczących.
— Brzmi groźnie, Herr Kanzler . Pięć albo dziesięć tysięcy dywizji piechoty.
Kanclerz już to przerabiał. Wiedział, że Mühlenkampf liczy według ludzkich norm sił zbrojnych. Westchnął.
— Nie. Nie mają żadnych liczących się jednostek wsparcia. Milion tych stworzeń — przy okazji, nazywają się „Posleenami” — oznacza milion walczących. Dlatego nie, nie liczymy trzydziestu, czterdziestu, czy nawet pięćdziesięciu dywizji piechoty na milion. Mówimy tu o około stu tysiącach dywizji piechoty, i to rodem z koszmaru szalonego naukowca, dywizji spadających nam na głowy, oczywiście głowy nas wszystkich, w ciągu najbliższych pięciu lat. A mamy powody wierzyć, wiedząc, jak owe istoty się zachowują, że atak na Europę będzie większy niż na pozostałe, zbliżone wielkością obszary planety. Powiedzmy, dwadzieścia procent, z możliwym wyjątkiem tego, co może spaść na Stany Zjednoczone.
Mühlenkampf przemyślał jego słowa, a potem zaprotestował.
— Ależ to niemożliwe, Herr Kanzler . Żadne siły wojskowe nie mogą się tak zorganizować. Jak by się wyżywili?
Kanclerz zadrżał, przypominając sobie stosy małych ogryzionych kości w śniegu. Zadrżał, a potem nagle uznał, że przyprawienie generała o wstrząs sprawi mu przyjemność.
— Ależ generale Mühlenkampf, oczywiście zjedzą nas.
Nawet zaprawionego w bojach generała SS te ponure słowa oszołomiły.
— Pan żartuje. Pan nie może mówić poważnie. Sto tysięcy dywizji piechoty ze sprzętem lepszym niż to wszystko, co my posiadamy? Może dwadzieścia tysięcy z nich przeciwko nam? Całkowite panowanie w powietrzu i kosmosie? I zeżrą nas, zeżrą wszystkich, jeśli przegramy?
— Nie „jeśli przegramy”, Mühlenkampf. Kiedy.
Günter, dotąd siedzący w milczeniu obok kanclerza, zaczął protestować, ale kanclerz zaraz go uciszył.
— Powiedziałem „kiedy”, Günter, i miałem na myśli „kiedy”. Tylko wielka desperacja mogła mnie skłonić, by znów odziać w mundur generała Mühlenkampfa. Chociaż zgodzę się, że są różne stopnie przegranej, niektóre lepsze niż inne.
Odwrócił się z powrotem do generała.
— Bądźmy ze sobą szczerzy, Mühlenkampf. Wie pan, że komunizm upadł?
— Pamiętam, że myślałem, Kanzler , kiedy jeszcze mogłem myśleć, że chociaż komunizm może i upadł, nie umiem powiedzieć, na czym polega różnica między czerwonym Rosjaninem a zielonym Niemcem.
Günter, zdeklarowany zielony i socjaldemokrata, nastroszył się.
Partia kanclerza otrzymywała spore poparcie zielonych. Mimo to sam musiał przyznać, choćby w duchu, że w swoim czasie ta różnica rzeczywiście była niewielka, przynajmniej między skrajnymi odłamami tych ruchów. A jednak…
— Generale, my, Niemcy, tłoczymy się w tym kraju jak szczury w klatce. Chciałby pan, żeby ktoś szczał panu do wody? Powiem panu coś: każda szczyna każdego Niemca tam właśnie trafia. Chciałby pan, żeby nasze dzieci rodziły się zdeformowane i niedorozwinięte od tego, co nasz przemysł spuszcza albo spuszczałby do rzek, gdybyśmy mu pozwolili? Nie sądzi pan, że potrzebujemy drzew, żeby tworzyły tlen, którym oddychamy? A jeśli lubi pan polować, generale, albo wędrować na łonie natury, nie sądzi pan, że te zwierzęta i lasy potrzebują ochrony?
Mühlenkampf obojętnie wzruszył ramionami.
— Polityczny fanatyk jest niebezpieczny niezależnie od tego, czy chce wieszać kapitalistów, gazować Żydów, czy uniemożliwiać rozwój gospodarczy, Herr Kanzler .
— Nie jestem fanatykiem, esesmanie — prychnął Günter.
— Ja też nie, biurokrato — odparł chłodno Mühlenkampf. — Jestem żołnierzem i raczej wątpię, by kanclerz sprowadził mnie tu po to, żeby porozmawiać o polityce. Ale dla mnie czerwony i zielony fanatyk są nie do odróżnienia. A Niemcy miały już wystarczająco dużo jednych i drugich.
Cóż, nie wskrzesiłem tego człowieka dla jego postępowych poglądów, pomyślał kanclerz.
— Tak… — podjął. — Cóż, jak by nie było, po zakończeniu Zimnej Wojny okroiliśmy nasze siły wojskowe do minimum. A to, co zostało, upolityczniliśmy, zdemoralizowaliśmy i wykastrowaliśmy. Wie pan, Mühlenkampf, że obowiązuje obecnie prawo zakazujące naszym żołnierzom nosić publicznie mundury wyjściowe, żeby nie drażnić pewnych typów Gästarbeitern [4] Robotnicy imigranci. To prawda, w 1997 roku niemiecki parlament uchwalił zakaz noszenia przez żołnierzy mundurów w miejscach publicznych.
?
Kanclerz westchnął. By zdobyć poparcie lewicy, sam głosował za tą uchwałą.
— Całe Niemcy, zanim to wszystko się zaczęło, były w stanie wystawić co najwyżej siedem marnych dywizji. Z tych jedna została prawie całkowicie zniszczona na innej planecie. Uzupełnienie jej strat i rozwinięcie pozostałych sześciu do około sześciuset okazało się niemożliwe. Mamy broń albo niedługo będziemy ją mieli. Mamy ludzi… ale nie mamy wyszkolonych kadr. Zmobilizowaliśmy i odmłodziliśmy wszystkich weteranów ostatniej wojny, jakich mogliśmy znaleźć, oprócz pana i panu podobnych. A teraz…
— A teraz — podjął Mühlenkampf, przeczuwając prawdę — teraz potrzebujecie nas.
— Tak. Kraj was potrzebuje. Wasz lud was potrzebuje. Wasz gatunek was potrzebuje.
— Z kim miałbym pracować? — spytał były esesman.
— Damy wam rekrutów, dobrych, z tych młodych ludzi, których mamy. Co do kadry, jest wystarczająco wielu odmłodzonych esesmanów, by zapewnić dowodzenie sporym Korps , około pięciu dywizji plus wsparcie.
Mühlenkampfowi natychmiast przyszedł do głowy pewien problem.
— Chcecie nam nadać regularne numery dywizji? 413. Volksgrenadiers i tak dalej? Regularne mundury Bundeswehry? — Generał pokręcił głową. — Herr Kanzler , to się nie uda.
— Dlaczego nie?
Mühlenkampf wzruszył ramionami.
— Może być trudno to wytłumaczyć. Ale proszę wziąć na przykład mnie. Byłem jak Paul Hauser… albo Felix Steiner [5] Dwaj przykładni byli oficerowie sił regularnych, którzy wstąpili do Waffen SS i dowodzili dużymi formacjami. Steiner byl również znany z tego, że pozostał bardzo pobożnym rzymskim katolikiem.
Najpierw służyłem w regularnych siłach, a do SS wstąpiłem nie z pobudek politycznych, ale dlatego, że chciałem należeć do elitarnej organizacji wojskowej. Oraz oczywiście po to, żeby walczyć. Myślę, że niewielu oficerów miało mocne przekonania narodowo-socjalistyczne, chociaż niektórzy na pewno. Ale jedno, co nas wszystkich łączyło, to była duma z symboli świadczących o nas jako o żołnierzach.
Generał westchnął.
— A potem oczywiście przegraliśmy wojnę. I to dość paskudnie. Spadliśmy z samej góry do roli pogardzanych przez Niemców, przez cały świat. Nasze symbole zamieniły się w gówno. Na ich widok ludzie się odwracali. Naszym rannym weteranom odmawiano rent i opieki, przysługujących innym formacjom Wehrmachtu, tak samo winnym jak my, o ile można mówić o winie w kontekście czegoś takiego jak front wschodni. Straciliśmy naszą dumę — zakończył weteran. — A żołnierze bez dumy nie mogą walczyć.
Читать дальше