Chłopiec, najwyżej dziesięcioletni, stłumił drżenie. To nigdy nie wróżyło nic dobrego. Zebrał całą odwagę, uniósł swoją dziesięcioletnią głowę i odważnie ruszył tam, gdzie czekał na niego jego jednoręki ojciec — a co ważniejsze, także jego pas. Wiedział, że nie może zapłakać, nie może okazać lęku — w przeciwnym razie lanie będzie jeszcze gorsze, o wiele gorsze.
Potem, kiedy długie bicie się skończyło, Hans, z suchymi oczami, minął swoją matkę krokiem sztywnym od siniaków i skaleczeń.
Kobieta objęła syna, rozpaczliwie próbując ulżyć mu w cierpieniu. Poczuła tylko drżenie, kiedy jej dłonie gładziły jego sińce i rany.
— Za co, Hansi? Co zrobiłeś?
Chłopiec, wysoki jak na swój wiek, ale nie tak wysoki jak matka, zwiesił głowę i wtulił twarz w matczyne łono.
— Nie wiem, Mutti. Nie powiedział. Nigdy nie mówi.
— Nie był taki przed Wielką Wojną, Hansi, zanim stracił rękę.
Chłopiec nie mógł płakać, dawno już to z niego wybito. Wzruszył ramionami. Matka mogła płakać… i płakała.
— Muszę przyznać, że opanowany z pana gość, Herr Brasche — powiedział jeden z dwóch agentów już później, w mercedesie.
— Jestem stary. Dużo już widziałem. Nigdy nie widziano, żebym się bał albo okazywał, że się boję; ani ja, ani nikt inny nigdy nie miałby z tego żadnego pożytku. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?
— Tym razem nie ma pan powodu do obaw, Herr Brasche — odparł drugi mężczyzna, kierowca. — Przyjechaliśmy wyświadczyć panu przysługę.
Hans wzruszył ramionami.
— Ludzie wyświadczali mi już przysługi. Rzadko wynikało z tego coś dobrego.
Czasy się zmieniły. Obfitość i nadzieja zastąpiły głód i rozpacz. W oknach, na latarniach, na ramionach mężczyzn i kobiet w całych Niemczech łopotał nowy symbol. W radio trzeszczał chrapliwy, uszkodzony przez gaz głos nowego bohatera.
Hans poczuł, że jego trzynastoletnie serce zaczyna bić szybciej, kiedy jego Führer przemówił do narodu.
— Meine alte Kameraden — zaczął Hitler, a Hans poczuł, że jego jednoręki ojciec z synowską miłością staje na baczność. — Die grosse zeit ist jetzt angebrochen… Deutschland ist nun erwacht… (Moi starzy towarzysze… Nadeszły wielkie czasy… Niemcy się przebudziły…).
— Widzisz, mój mały Hansi? Widzisz, jaką ci wyświadczyłem przysługę, przyprowadzając cię tutaj?
Na to Hans nie miał szczerej odpowiedzi; każdy dar jego ojca miał swoją cenę.
To było publiczne radio, takie z głośnikami, mające nadawać swój przekaz do tłumu. Mundurowe patrole HitlerJugend pilnowały porządku, głównie świecąc przykładem własnej dyscypliny. Ale Niemcy w Roku Pańskim 1933 nie potrzebowali przykładu; wciąż byli narodem, który stawał przeciwko połowie świata od 1914 do 1918 roku. Dyscypliny mieli pod dostatkiem.
Ojciec zauważył, jak Hans przygląda się obwieszonym kolorowymi wstążkami chłopcom w krótkich spodniach, ze sztyletami, o zaciętych twarzach.
— Ach, widzę, że interesuje cię Ruch Młodzieży. Nie bój się. Załatwiłem, żeby przyjęli cię trochę wcześniej. Zrobią z ciebie mężczyznę.
Niby jak, ojcze?, pomyślał chłopiec. Mają twardsze pasy? Ciekaw jestem, jakie jeszcze przysługi mi wyświadczysz.
Bad Tolz, Niemcy, 20 listopada 2004
— Nie chcę od was żadnych pierdolonych przysług — warknął Mühlenkampf.
Kanzler — kanclerz Republiki Federalnej Niemiec — oderwał wzrok od skurczonej postaci przykutego do wózka mężczyzny na zdjęciu w aktach. Spojrzał ostro na stojącego przed nim młodego, wysokiego, ciemnowłosego, wyprostowanego jak struna i barczystego mężczyznę. Dla postronnego obserwatora Mühlenkampf, noszący insygnia generała porucznika Bundeswehry, wyglądał co najwyżej na dwadzieścia lat. Mimo tego w jego oczach była surowość zdradzająca cierpienia i doświadczenia, których dwudziestolatek nie miałby kiedy przeżyć.
— To niesamowite, Günter — zauważył kanclerz — jak odjęcie komuś osiemdziesięciu czterech lat wpływa na jego usposobienie.
Mühlenkampf prychnął z pogardą.
— Pierdolcie się, Herr Kanzler — wypalił. — Pierdolcie się wszyscy, cywilni dranie. Pierdolcie się wszyscy, którzy wyciągnęliście mnie z tego domu starców. Pierdolcie się za to, że oddaliście mi mój umysł, że mogę znów pamiętać i tęsknić za żoną i dziećmi, i za przyjaciółmi, których straciłem. Pierdolcie się za to, że posłaliście mnie znów na wojnę. Ponad trzynaście lat mojego życia spędziłem na wojnie, Herr Kanzler . Bez chwili pokoju od 1916. Myślałem, że w końcu mam to za sobą. Więc odpierdolcie się wszyscy.
W połowie tej tyrady Günter wstał z fotela, jakby chciał uciszyć tego młodego-starego człowieka. Spojrzenie Mühlenkampfa i gest dłoni kanclerza kazały mu wrócić na miejsce.
Kanclerz uśmiechnął się z zadowoleniem.
— Pieprzy pan, Mühlenkampf, aż się kurzy. Co więcej, dobrze pan o tym wie. „Bez chwili pokoju”? Bzdura. Jedyny pokój, jakiego pan zaznał, zaczął się w 1916, kiedy wstąpił pan do służby, a skończył w 1918, wraz z Wielką Wojną. Potem miał pan jeszcze trochę „pokoju” między 1918 a 1923, we Freikorps … O tak, wiem o panu wszystko, Mühlenkampf. A potem nastał największy pokój, od 1939 do 1945, prawda? Spójrz prawdzie w oczy, esesmanie. Wojna to dla pana pokój. A pokój to dla pana piekło.
Mühlenkampf przekrzywił głowę, bezskutecznie usiłując ukryć przelotny uśmieszek.
— Jedno pan przeoczył, Herr Kanzler . Hiszpania, od 1936 do 1939. Oczywiście nieoficjalnie. To dopiero był ubaw.
Jego uśmiech się poszerzył, a potem Mühlenkampf głośno się zaśmiał.
— Bardzo dobrze, Herr Kanzler . Cokolwiek zrobiliście, żeby mnie odmłodzić, musieliście mieć jakiś powód. Czego ode mnie chcecie? Jakie macie dla mnie zadanie?
Kanclerz odwzajemnił uśmiech.
— Mamy pewne problemy — przyznał. — Jak bardzo nie miał pan kontaktu ze światem w tym domu starców?
Mühlenkampf zastanawiał się przez chwilę.
— Straciłem go chyba w 1921. A skoro o tym mowa, który mamy rok? Skąd się tu wziąłem? Dlaczego znów jestem młody? Jak to się stało, że odzyskałem sprawność umysłu?
— Ach, od czego zacząć? Mamy rok 2004. Tak, generale Mühlenkampf — ciągnął kanclerz, widząc zaskoczenie byłego oficera. — Jest pan dziarskim stuczterolatkiem. A skąd ma pan umysł i ciało dwudziestolatka? To interesująca historia.
Kanzler już dawno postanowił mówić wprost; Mühlenkampf był znany jako człowiek bezpośredni.
— Grozi nam inwazja, panie generale.
— Niemcom? — najeżył się stary-młody. — Ojczyzna jest w niebezpieczeństwie?
— Wszyscy są w niebezpieczeństwie — odparł kanclerz. — Planeta Ziemia zostanie zaatakowana… właściwie już została… przez obce istoty z kosmosu. Jak powiedziałem, zaczęły już lądować w Stanach Zjednoczonych i…
— Bzdura! Amerykańskie pierdoły. Obcy? Z kosmosu? Herr Kanzler , proszę! Urodziłem się wieczorem, ale nie wczoraj wieczorem!
— To wcale nie pierdoły, Mühlenkampf. Proszę powściągnąć swoje uprzedzenia; ostatnia wojna już dawno się skończyła. A Amerykanie przynajmniej całkowicie pokonali pierwszą inwazję obcych. Nie wszyscy mogą to o sobie powiedzieć. Chociaż zapłacili za to straszliwą cenę. Co do tego, kiedy pan się urodził… Cóż, urodził się pan ponownie jakieś pół godziny temu. Czy byłby pan łaskaw rozważyć implikacje tego faktu?
Читать дальше