Uśmiecham się - uśmiecham się - uśmiecham się.
…
Wspominam zachowania, posługuję się drugim językiem...
Muszę sam dla siebie stać się obcym.
Benedykt Gierosławski był dobrem dzieckiem. Kto nie chciałby mieć takiego dziecka?
Był grzeczny - zawsze słuchał się rodziców, słuchał się starszych, nie odzywał się niepytany, nie broił, nie bił się z innemi dziećmi, mówił przed snem pacierz, w szkole miał najlepsze stopnie. Inni chłopcy włóczyli się po mieście, spędzali czas na ulicach - on czytał książki. Inni chłopcy podglądali dziewczęta i droczyli się z siostrami - on uczył siostrzyczkę liter. Mył
uszy. Kłaniał się sąsiadom i znajomym. Nie dłubał w nosie, nie pokazywał palcem. Nie chorował. Nie sprawiał rodzicom kłopotów. Któż nie chciałby mieć takiego dziecka?
Kiedy skończył siedemnaście lat i wstąpił na Uniwersytet Cesarski, spotkał innych, którzy byli dobremi dziećmi.
Rozpoznali się po uśmiechach.
Czy było już za późno? Czy mogłem się cofnąć - cofnąć do czego, do kogo, do jakiego mnie? Nie ma żadnego momentu w przeszłości, który, cudownie zmieniony, odwróciłby bieg mego życia, żadnej katastrofy, która mi się przydarzyła, wskutek czego jestem inny, niż być powinienem; niczego takiego nie potrafię wskazać.
Jest wręcz dokładnie na odwrót: dokiedykolwiek sięgnąłbym wspomnieniem, zawsze odnajdę pod cienkim naskórkiem mych słów i czynów tę samą zasadę, muskuł niepokoju, nadzieji i wstrętu napięty w tym samym kierunku, gdy miałem lat trzy, trzynaście i
dwadzieścia trzy. Nie uczucie, coś innego, nie myśl - ucieka, wymyka się, wyślizguje, niematerjalne, nieopisywalne - stój! spójrz mi w oczy! - ty, ty - nazwę cię Wstydem, choć nim nie jesteś, nazwę cię Wstydem, bo nie ma lepszych słów w języku międzyludzkim.
O prawach logiki i prawach polityki
Alfred Tajtelbaum czekał na mnie w restauracji Herszfielda. Siedział samotnie przy wielkiem oknie wychodzącem na pasaż Simonsa, poczytując gazetę krzywo złożoną.
Zamówił pejsachówkę z gęsiemi skwarkami i był już chyba przy drugiej porcji - z Miodowej na Długą są trzy kroki, ale po tym, jak do niego przetelefonowałem z sieni Pałacu, zatrzymali mnie znowu Iwan z Kiryłem: trzeba było wypełnić formularze, wydobyć świadectwo błagonadiożnosti, wypisać pomniejsze dokumenty podróżne... Gdy wchodziłem do Herszfielda, zegary wskazywały siódmą.
- Masz.
Alfred spojrzał na rzucone na blat stolika banknoty. Czy w ogóle jeszcze pamiętał o długu? Czy też przestał już mieć nadzieję, że kiedykolwiek go ureguluję? Powiesiłem kożuch i czapkę. Liczył ruble, powoli przekładając je między palcami.
Usiadłem.
- Wyjeżdżam.
Uniósł głowę.
- Na ile?
- Nie wiem.
- Dokąd?
- Na Syberję.
Odchrząknął.
- Co się stało?
Opowiedziałem mu o ojcu, pokazałem papiery.
- Bałeś się, że ci nie uwierzę - mruknął.
- Od miesiąca straszysz, że przeniesiesz się do Lwowa.
Zapalił papierosa. Zamówiłem wódkę dla rozgrzania. Za oknem naprzeciwko nas, przy drzwiach pod szyldem modystki, rozmawiały dwie młode kobiety w szykownych etolach.
Mówiliśmy wpółobróceni ku szybie, przez siny dym i przez szum głosów innych gości, o tej porze lokal Herszfielda był wypełniony; mówiliśmy głośno i wyraźnie, jakbyśmy deklamowali teatralne kwestje, zeznawali przed wysokim trybunałem. Kobiety pod szyldem modystki śmiały się, zakrywając czerwone usta dłońmi w czarnych rękawiczkach. Mróz czynił ich twarze jeszcze piękniejszemi, wyiskrzał światło w oczach, różowił lica, rzeźbił
nozdrza.
- Leśniewski i Sierpiński zapraszają mnie oficjalnie, w imieniu Uniwersytetu Lwowskiego.
- Akurat się pogniewali z Kotarbińskim.
- Zrobię tam doktorat w rok, dwa.
- Zaczniesz od nowa?
- Ba! Myślałem, czy nie zmienić sobie nazwiska.
- Żarty.
Alfred wzruszył ramionami.
- Bieżkow słyszał, że będę się starał o docenturę i posadę na uczelni. A sam dobrze wiesz, co on wygaduje o Żydach.
- Od jesieni Łukasiewicz ma wykładać na Cesarskim. Może -
- Polski język wykładowy to nie wszystko. Ten bojkot za długo się ciągnął. Uniwersytet Cesarski ma ponad pół wieku, trzeba się liczyć z tradycją.
- Więc za granicę, do Lwowa? Zdecydowałeś się?
- Sam mówisz, że nie wiesz, kiedy wrócisz. Zresztą przyznaj, utknęliśmy z tą pracą. -
Sięgnął do wsuniętej pod krzesło teczki, wyjął gruby plik papierów, dobre pół ryzy. - Proszę, wszystko, łącznie z moimi ostatniemi wypocinami.
Przekartkowałem w roztargnieniu. Rzeczywiście, był tam nawet artykuł Kotarbińskiego z
„Przeglądu Filozoficznego” sprzed jedenastu lat i ostatnia, odrzucona wersja naszych Teoryi i zastosowań logik ponaddwuwartościowych.
- I co, teraz tylko teorja mnogości i Boole? - burknąłem zgryźliwie.
- Na Zasadę sprzeczności to ja nie mogę już patrzeć. Pewnie wgryzę się od nowa w wyrazy pierwotne dla logik Principia mathematica. Jeśli weźmiesz kwantyfikatory zmiennych zdaniowych i funktorowych... Zresztą mówiłem ci - westchnął.
Rozmowa zdechła.
Miąłem w dłoniach Alfredową gazetę.
Wojna prawie wygrana, Rosja bierze się za wrogów bliższych sercu Imperjum. W
Peterburgu głośny proces polityczny. Oskarżenie zarzuca Wilinkowiczowi A. D. przynależność do stronnictwa dążącego do zaprowadzenia w Rosji demokratycznej republiki. W ogniu pytań prokuratora na koniec trzeciego dnia procesu oskarżony się przyznał. Na szpaltach gospodarczych kwestje taryf celnych i wystąpień w parlamencie brytyjskim przeciwko wolnemu handlowi, a także bankructw w przemyśle ciężkim. Miljarder amerykański, Morgan, pertraktuje z bankami niemieckiemi i francuskiemi o założenie wielkiego trustu antyzimnazowego i wspólnie z temi bankami przedłożył już rządom krajów przez Lód nietkniętych ofertę na wyłączny handel po cenach gwarantowanych, domagając się wszakże przeciwrosyjskich zapór celnych. Powiadamy: niech sobie mister Morgan własne państwo ufunduje! Pff, trudno o rzecz, która mniej by mnie obchodziła. Wychyliłem kieliszek wódki.
Kolumnę dalej, pod reklamą Szkoły Dobrego Zachowania J. Joujou - karykatura niewiast na automobilach szalejących. Nowe wybryki sufrażystek. Sufrażystki angielskie posługują się w agitacji wyborczej coraz gwałtowniejszemi środkami. Jedna z nich wpadła onegdaj do biura wyborczego ministra Carra, w chwilę po wyjściu ministra i oblała gorącą cieczą wszystkie dokumenty i odezwy leżące na stole. Kropla cieczy prysnęła w oko sekretarza ministra i sparzyła go boleśnie. Mimo dotkliwego bólu sekretarz zaczął ścigać napastniczkę, ta jednak wybiegłszy z lokalu, wsiadła na automobil i pomknęła pod prąd ulicą ciasną. Dzielny sekretarz kontynuował pościg na pożyczonym bicyklu, lecz zwarjowana niewiasta rozpędziła maszynę bez respektu dla zdrowia i życia ludzi i zwierząt, i tak uszła spod sprawiedliwości.
Dzięki Bogu obce są nam w Królestwie i Imperjum Rosyjskim podobne obyczaje wulgarne.
Miąłem gazetę, z myśli własnych pusty.
Od modystki wychodziły ostatnie klijentki; kobiety odstąpiły od wejścia do sklepu, znikając nam z pola widzenia. Pasmanterję obok też zamykano, gasły światła wewnątrz.
Zacisnąłem powieki, jakby mi nagle płatek śniegu wprost na źrenicę opadł.
- Nie potrafię zapomnieć tego widoku, gdy jechałem na Miodową... Wiesz, że na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Jerozolimskich stoi teraz luty.
Читать дальше