Teraz
To tutaj. Karawana zwalnia. Jest boczna droga, ciemna, nieoњwietlona i nieoznaczona - to tutaj, to w ni№ skrкcaj№ wszystkie wozy karawany. Ochroniarz chowa ksi№їkк. Konwersuje coraz dіuїszymi zdaniami ze swoimi niewidocznymi kolegami. Sama Felicita Alonso teї rozmawia: przez telefon, z ludџmi znanymi jej tylko z imienia i nazwiska, z tych akt, ktуre czytaіa jeszcze w Szkole. - Puтo. Tak, Puтo. Nie z naszej winy to opуџnienie. S№ gotowi? Co to znaczy? Nie, nie; on jest na Otchіaс Czarnych Mgieі. Byіo ustalone. Co to znaczy, do cholery? Mam go tu na podњnie. W takim razie zadzwoс pan do generaіa. A їeby pan wiedziaі, їe napiszк! - Droga zakrкca, opada i wznosi siк, niczym jкk jazzowej tr№bki w zadymionym klubie. Ambulans jedzie znacznie wolniej i wcale mocno nim trzкsie. Ciaіo Puтo kolebie siк na noszach; Felicita Alonso machinalnymi ruchami poprawia uіoїenie oplataj№cej go sieci macek podsufitnej aparatury. Deszcz przestaі padaж, burza minкіa, zbliїa siк њwit; lecz tymczasem trwa jeszcze noc, noc bezksiкїycowa, i tu, w њrodku dzikiej puszczy, pod konarami staroїytnych drzew, panuje ciemnoњж niemal absolutna. Њwiatіo reflektorуw pojazdуw opornie wciska siк w gкst№ materiк mroku. Krуtkofalуwki kierowcуw skrzecz№ w ci№gіym dialogu: tylko jeden z nich jechaі juї kiedyњ t№ drog№. Zwalniaj№ jeszcze bardziej, bo oto zbliїaj№ siк do punktu pierwszej kontroli. Їoіnierze przepuszczaj№ ich jednak bez zbкdnych formalnoњci. Ale po drugiej stronie droga jest jeszcze gorsza, nie moїna przyspieszyж, trudno nawet utrzymaж tк sam№ prкdkoњж. Ochroniarz, po rzuceniu w powietrze paru pozornie nic nie znacz№cych uwag, po raz pierwszy odzywa siк do Felicity Alonso: - Kіopoty? - Nie - ucina ona. Drugi punkt kontrolny. Wysokie ogrodzenie wyrastaj№ce metalowym szkieletem z leњnej gкstwiny. Sierїant z noktowizorem na oczach zagl№da do wnкtrza ambulansu i dotychczas wypeіniaj№ce wуz, klinicznie czyste powietrze natychmiast zostaje wyparte przez chіodn№, wilgotn№, aromatyczn№ mieszaninк roњlinnych gazуw їycia i њmierci. Puтo i tego nie czuje. Kwadrans pуџniej, kiedy samochody zjeїdїaj№ pod ziemiк, w ciemn№ paszczк rozsuwaj№cych siк zgrzytliwie, ciкїkich wrуt, on dryfuje coraz gікbiej i gікbiej - w pamiкж. Њni o snach. Wyjmuj№ go z wnкtrza pojazdu, kіad№ na innych noszach; i oto jedzie jaskrawo oњwietlonymi korytarzami, a za nim pod№їa truchtem zaaferowana Felicita Alonso, jednoczeњnie podpisuj№ca dziesi№tki przerуїnych formularzy, drukуw i oњwiadczeс, wydaj№ca polecenia tіumkowi lekarzy i straїnikуw oraz zajadle kіуc№ca siк przez telefon z nieznajomym osobnikiem w stopniu majora. Niski i chrapliwy kobiecy gіos wygіasza przez interkom wezwania, ostrzeїenia, administracyjne obwieszczenia. Puтo tu nie ma, on jest w swych snach ostatnich. Miaі sny, jakich nie miaі nikt. Miaі Sny.
Kiedy jeszcze њniіeњ
A potem Ich zobaczyіeњ. Taсczyli. To znaczy: ty widziaіeњ taniec. Ale sk№d mogіeњ wiedzieж czym s№ te ruchy, skoro nie wiedziaіeњ czym/kim s№ Oni? Co gorsza, nie sіyszaіeњ Ich, a їe ten Sen przyszedі juї po pierwszej operacji, czuіeњ siк w jego bezdџwiкcznym њwiecie nieomal kalek№. Jak opisaж coњ, co wymyka siк porуwnaniom? To musiaі byж sen, tylko sny pozwalaj№ na podobn№ bezsіown№ wolnoњж myњli; nie musisz znaж nazwy rzeczy, by o niej њniж. Zatem i to sіowo - „taniec” - musiaіo siк zrodziж juї po przebudzeniu. W Њnie go nie byіo. W Њnie byli Oni i zmiana. Raz, dwa, trzy - dookoіa ciebie; powoli, ale wci№ї inaczej. I rуwnieї dopiero po przebudzeniu zacz№іeњ siк zastanawiaж nad moїliwymi znaczeniami tych poruszeс i przemieszczeс, bo tam, w ciemnym letargu, zdolny byіeњ jedynie do spokojnej kontemplacji, na pewno nie do zadawania pytaс, na pewno nie do nadawania nazw. Pod tym wzglкdem sen stanowiі њrodek optymalny. Ale przecieї od pocz№tku byі to jeden z twoich podstawowych dogmatуw: Szkoіa jest cwana. Dziwka bкdzie kіamaж, zaprzeczaж oczywistoњci, pуki nie uzyska pozwolenia od Szkoіy. Wiкc w koсcu przestaіeњ j№ nawet pytaж, choж Sny byіy coraz nachalniejsze. Myњli Szkoіy, jak kaїdego instytucjonalnego bуstwa, pozostawaіy nieprzenikalne dla umysіуw pojedynczych ludzi.
To juї wiкkszy wgl№d posiadaіeњ w Ich myњli. Byж moїe owa obserwowana przez ciebie prosta progresja siіy i dіugoњci Snуw stanowiіa jedynie zіudzenie powodane ci№gі№ zmian№ filtrуw twej pamiкci: Sny byіy takie same, lecz ty budziіeњ siк pamiкtaj№c coraz wiкksz№ i wiкksz№ ich czкњж, coraz wyraџniej. Byж moїe nawet - dopuszczaіeњ tak№ ewentualnoњж - nie wynikaіo to z ingerencji Szkoіy, a procesu przystosowywania siк twego umysіu do nieznanego, tak jak organizm systematycznie drкczony dawkami trucizny potкguje sw№ odpornoњж naс, choж jednoczeњnie uzaleїnia siк od chemicznego wpіywu specyfiku.
Lecz w sztucznym њwietle sztucznego dnia nie tкskniіeњ za Snami, nie њwiadomie w kaїdym b№dџ razie. Po prawdzie baіeњ siк ich. Szkoіa wyrz№dzaіa ci kolejn№ krzywdк, a ty nie byіeњ w stanie temu zapobiec.
Taсczyli, a niestaіa materia ich nieciaі skrкcaіa siк cienistymi wirami z otaczaj№cej was niecieczy. Wisz№ce w gуrze/dole sіabe њwiatіo migotaіo nieregularnie. Okr№їali ciк, rozmywaj№c siк w nicoњж i na powrуt stapiaj№c z gкstego, mкtnego oњrodka Onirlandu. Jak wiatr, co w niewidocznym powietrzu jest niczym, a porwawszy z ziemi pyі, piasek i њmieci i splуtіszy je w bicz tornada zyskuje jak najbardziej realne i materialne ciaіo. Byli niczym fale na trуjwymiarowej powierzchni morza, niczym przypadkowe zagкszczenia w rozbulgotanej ciemnej zawiesinie wszechїycia. Dwoje Ich, troje, a nagle dwadzieњcia, a za chwilк nikt; i znowu tіum dookoіa ciebie. A wyobraџ sobie istotк ograniczon№ do n-x wymiarуw, gdzie n jest iloњci№ wymiarуw, w ktуrych їyjesz ty, x zaњ niech na pocz№tek wynosi 1; i wyobraџ sobie, їe spotykasz tak№ istotк. Dla ciebie jest jak animowana Myszka Miki na pіaskim ekranie telewizora; ale kim ty jesteњ dla niej - to znaczy ta czкњж ciebie, ktуr№ ona postrzega? A teraz zwiкksz x do 2. A teraz do 3. Juї niczego nie jesteњ w stanie sobie wyobraziж. Ta iteracja zwie siк teogoni№.
A jednak - a jednak. Juї po przebudzeniu nachodziіy ciк takie cienie, strzкpy myњli, niedoksztaіtowane przeczucia, niby naturalne dla dziennego њwiata sіуw: їe to coњ znaczy. Ten taniec, co nie jest taсcem. I Oni. Їe coњ mуwi№. Їe to jest jкzyk.
Jкzyk
siк robi
siк pracuje
siк je
siк pije
siк њpi
siк їyje
siк umiera
siк myњli siк
uwaga
czasowniki zyskuj№ autonomiк
czasowniki walcz№ o suwerennoњж
czasowniki juї nas nie potrzebuj№
uwaga
apelujк do was
podmioty dzieі zaniechanych
rzeczowniki zawieszone w prуїni
na litoњж bosk№
siк zrуbmy coњ
po nas juї tylko partykuіa
- Co to jest?
- Wiersz.
- Widzк. Co on ma znaczyж?
- Zniszczyіem tк serwetkк. Sk№d go macie? Kamery, co? Wysoka rozdzielczoњж; no, no, no.
- Niepokojк siк o ciebie. Myњlaіam, їe tіumaczenie nie sprawia ci kіopotуw, їe instynktownie rozumiesz specyfikк jкzyka. Sam mуwiіeњ: to іatwe. Co to ma znaczyж: „po nas juї tylko partykuіa”?
Lubiіa tak siadywaж na brzegu twego іуїka i przygl№daж ci siк przy pracy, jak wystukujesz coњ na komputerze, wykonujesz skomplikowane, skomponowane specjalnie dla ciebie жwiczenia translacyjne, albo po prostu myњlisz; lubiіa tu z tob№ przebywaж, w tym zewsz№d zamkniкtym betonem pokoju o jednostronnych oknach obiektywуw niewidocznych kamer, przez ktуre mogіaby ciк przecieї sekretnie obserwowaж z bezpiecznego oddalenia, ale nie czyniіa tego, wiкc widocznie ceniіa twoje towarzystwo. Przychodziіa gdy wychodzili nauczyciele. To ona przyniosіa ci pierwszy dysk z zapisem obrazуw ze Snуw. Powiedziaіa: - Przetіumacz to. - To ona przyniosіa ci nagrania z t№ niemuzyk№. - Po prostu sіuchaj jej. - Wydawaіo siк, їe Dziwka niemal ciк pokochaіa. Dopiero potem usіyszaіeњ to okreњlenie: oficer prowadz№cy.
Читать дальше