Hoffer zaśmiał się.
- Ty po prostu zwariowałeś!
- Zauważcie, że możecie jeszcze po prostu zapłacić za towar i całej sprawy nie będzie, a ja stracę podstawę do szantażu.
- Jakiego szantażu?
- Ja zamierzam was szantażować, Herr Leutnant Hoffer.
Trudny mówił to wszystko, nie zmieniając tonacji ani natężenia głosu i do Hoffera powoli już zaczynało docierać, w co wdepnął.
- Uważasz, że generał choć na chwilę zawierzy twoim słowom?
- Dlaczego miałbym od razu iść z tym do generała? Są inni ludzie, którzy gotowi mi jeszcze zapłacić za informację o finansowych machinacjach młodego oficerka ze sztabu.
Prosto po przeszkoleniu, co? Podporucznik. Nie powąchał jeszcze prochu na froncie, mhm?
Tamci tymczasem już załadowali na ciężarówkę pierwszą wannę i zawrócili po drugą.
Hoffer obejrzał się i wtedy zobaczył wychylonego z szoferki swego kierowcę, który zasłuchał
się był w toczoną parę metrów odeń rozmowę do tego stopnia, że nawet nie zauważył
doszczętnego spopielenia trzymanego między palcami kościstej dłoni papierosa. Teraz szybko odwrócił wzrok.
Hoffer zacisnął szczęki. Spojrzał na Trudnego z nienawiścią.
- Myślisz, że uda ci się zastraszyć niemieckiego oficera? - warknął.
Trudny uśmiechnął się. Ćwiczył ten uśmiech przed lustrem, był to grymas dopracowany do najmniejszego drgnięcia mięśni, bardzo skuteczny.
- Ja z tego żyję - rzekł.
Stojący przy końcu peronu Grzeczny parsknął tłumionym chichotem.
Trudny wiedział, co Hoffer powinien teraz uczynić. Powinien mianowicie wyjąć z futerału pistolet i strzelić Janowi Hermanowi w łeb. Każda inna reakcja Leutnanta oznacza jego klęskę. Strzał zresztą też, ale najmniejszą. Miał jednak Trudny rację: podporucznik był
prosto po szkole i zapewne jeszcze nawet nie widział zabitego człowieka. Śmierć nie przyszła mu do głowy. Skapitulował.
- Wrócę tu za dwie godziny. Dostaniesz tę forsę, skurwysynu.
- Danke schón. Heil Hitler!
Trudny odszedł wraz z Grzecznym w kąt hali. Zezowaty pozostał na zewnątrz; spacerował w tę i we w tę, wciąż nie wyjmując dłoni z kieszeni.
Grzeczny był pod wrażeniem, szczerzył krzywe zęby.
- Pan to masz jaja...! Tak się stawiać, toż to samobójstwo. Nas od straceńców wyzywasz, a sam co robisz? Oj, panie Trudny, panie Trudny.
- No i cóżeś taki uchachany? Człowieku, ja z nimi robię interesy, dzień w dzień, tydzień po tygodniu. Długo bym się utrzymał, ulegając byle poruczniczynie! Zaraz bym z torbami poszedł. Przecież oni jeden w drugiego biorą w łapę, ile się da! To jest morale zwycięskiej armii: po prostu czują, że się im to należy. Widziałeś te wanny. W życiu byś nie zgadł, jak niska jest pensja Generalmajora Wehrmachtu.
- Ale teraz masz zajadłego wroga.
- Wy wrogów macie miliony.
Grzeczny, mamrocząc coś pod nosem, wyjął i zapalił kolejnego papierosa - był to jakiś ruski ciężkodymny morderca płuc, koiciel frontowych strachów, opapierzona mieszanka suszu, w której akurat tytoniu było zapewne najmniej.
- No więc sprawa jest taka - rzekł, odkaszlnąwszy mokro. - Potrzebujemy faktur, zamówień i kwitów celnych na dwieście dwufuntowych puszek wołowiny.
- A skąd one?
- No jak to? Z Niemiec, rzecz jasna. Ostatecznie może być Belgia, ale lepiej nie wychodzić poza stereotypy; miałbym skrzynie szampana, powiedziałbym, że od zabójadów, ale wołowina z Niemiec.
- Jak to idzie? Jako frontówka?
- Yhm. Gdzieś za zieloną. Nieważne. Mnie chodzi o te papiery, gubię się pod Tatrami, dalej mnie nie obchodzi.
- Co wy, idziecie w szmugiel w odwrotną stronę? Co to za interes? Jeśli frontówka, to skąd kwity celne? Co w tych puszkach, amunicja?
- Wołowina, nie słyszał?
- Ty, Grzeczny, nie podskakuj. Jak ja będę ludzi prosił o pieczątki, to chcę wiedzieć pod czym.
- Nic trefnego, no, słowo daję.
- Co ty mi będziesz słowo dawał; jakby to nie było trefne, to, primo: wy byście się tym, chłopcy, nie zajmowali; secundo: nie przychodzilibyście z tym do mnie; tertio: w ogóle nie przejmowalibyście się papierami, tylko pojechali na łapówkach, w końcu co to jest,
dwieście puszek, ćwierć ciężarówki, i nawet żadnej granicy po drodze, a przecie nie spuścicie ich bacom w Zakopanem.
- O Jezu, panie Trudny, cóżeś pan taki upierdliwy, myślałby kto: proszę pana o nie wiadomo co...
- Bo też i prosisz mnie o nie wiadomo co. A bo ja wiem, co będzie w tych puszkach?
Wpadacie komuś w oko, otwierają jedną i drugą, a tam, na ten przykład... no nie wiem, coś diabelnie śmierdzącego. Wy wymachujecie tymi fakturami, oni nawiedzają bladym świtem pieczątkowych, pieczątkowi mówią: to ten cholerny Trudny... i upierdliwy pan Trudny jest załatwiony.
- Dobra, dobra. Nie ma pan czegoś in blanco? Trudny uniósł brew.
- A to jest już inna rozmowa. Po co była ta durna gadka o puszkach i wołowinie? Trza było od razu. Pewnie, że mam druki in blanco, muszę mieć; ale niewiele i na własny użytek.
Gdybym miał je opylać, na pewno nie zszedłbym poniżej ceny rynkowej, a wiesz, po ile chodzą teraz dobre dziewiczki? No co tak ślepia wywalasz?
- Ależ z was drań, Herr Trudny. Czy wy w ogóle nie odróżniacie nas od tych bazarowych cwaniaków?
- A jakże, odróżniam. Za przekręty bazarowych cwaniaków to ja mogę co najwyżej nieco zbiednieć, a za wasze utrupią mnie i moją rodzinę, więc nie wyjeżdżajcie mi tu przypadkiem z Marszałkiem, Racławicami, Grunwaldem i, kurwa, chrztem Polski, bo sam was przechrzczę i będziecie se mordę na kowadle prostować.
- No, no!
- No co: no, no?! - wrzasnął mu Trudny w twarz, aż obejrzeli się na nich Zenon i jego ludzie, i obu Niemców.
Grzeczny odwrócił wzrok. Obracał nerwowo papierosa pomiędzy palcami.
- Tylko spokojnie. Tylko spokojnie. Nie ma po co się tak wydzierać. Ludzie patrzą.
Tylko spokojnie. Po ile u was te dziewiczki?
Trudny powiedział. Blondynek wzruszył ramionami.
- Przekażę. Aha, mam do was małą prośbę. Ten wasz dom na Pięknej - tam pewnie teraz zamieszanie, masa ludzi i tak dalej. Przenocowalibyście parę dni jednego człowieka, co?
- Kto zacz, ten jeden człowiek?
- Powoli, powoli, nie mają go na listach.
- Ale wkrótce pewnie będą mieli? Kiedyś im trafi do pokoiku i wtedy przypomni sobie dom na Pięknej, wtedy przypomni sobie wszystko.
Grzeczny zaśmiał się, już odzyskał rezon.
- No, o to akurat nie musicie się martwić! Nie on, nie Siwy.
- Co, taki twardziel? Kogo wy mi wpychacie, pistolet na fajrancie? Nie macie gdzie melinować swoich katów?
- Parę nocy, nie bądźcie Żyd, z wami interesy to jak krew z nosa, współczuję waszym wspólnikom, kutwa z was wprost nieziemska.
- Ależ wyszukane komplementa mi prawisz, Grzeczny; no wprost rozpływam się.
Wezmę tego Siwego, ale ty powiesz Majorowi, że na mojego syna ma być szlaban.
Ponimajesz? Nawet jakby na kolanach błagał. Kopa w dupę i niech wraca do domu. Żadnej roboty, nawet najmniejszej. Nic. Konrad ma być czysty. Inaczej ja dla was nie istnieję. Jedno z dwojga: albo ojciec, albo syn. Obu nie będziecie mieli.
- Świnia jesteście, panie Trudny - wymamrotał pojednawczo blondynek.
4.
Przyszedł w niedzielę, późnym wieczorem, jednak jeszcze przed godziną policyjną.
Sam Trudny - który dopiero co wrócił od Geider-Miillera - otworzył drzwi na jego krótki dzwonek i od razu wiedział, kto to, bo facet rzeczywiście był siwy. Miał siwe włosy i siwe oczy i nie więcej niż trzydzieści lat. Taki młody, a taki cichy, spokojny; wytłumiony, pomyślał
Читать дальше