Dlaczego za każdym razem są to dzieci wojny? - westchnął w duchu Trudny, wyprostowując się w fotelu za biurkiem i zdejmując okulary.
- Moglibyście się przynajmniej ubierać jakoś bardziej po ludzku. A nie, o, tak: czarny płaszcz, skórzana kurtka, czapeczka na bakier. Już mi nawet ludzie mówią: jakieś szemrane chłopaki do pana suną... Niech on chociaż wyjmie ręce z kieszeni; trzyma tam odbezpieczone granaty czy po jajach się maca? Co wy myślicie, że to jest jakiś pieprzony teatr, jakieś kino?
Gieroje malowani, Bodo i Dymsza, szlag by was...
- No i o co ten lament, panie mocny? - Blondynek wyjął i zapalił papierosa; siedział na krześle przed biurkiem i patrzył gdzieś po kątach, omijając Trudnego wzrokiem. Natomiast ospowaty młodziak w kurtce, który na słowa gospodarza tylko jeszcze silniej wbił pięści w jej kieszenie, garbił się pod zachlapaną burą farbą ścianą, przy zamkniętych drzwiach gabinetu.
Miał potężnego zeza i Trudnemu mimowolnie stawały przed oczyma groteskowe imaginacyjne obrazy ulicznych strzelanin, w których ów chojrak popisuje się swym snajperskim wzrokiem.
- Wiesz co, Grzeczny, nie denerwuj ty mnie, nie dzisiaj, bardzo cię proszę; jestem w środku remontu domu i dopiero co po przeprowadzce, i poziom tolerancji dla chamstwa i głupoty mam znacznie obniżony.
Grzeczny wzruszył wątłymi ramionami.
- Pan się sam denerwuje. A tu nie ma czym. Drobna rzecz.
- Byłaby drobna, nie fatygowałbyś się osobiście. To musi być coś cholernie trefnego.
- Zupełnie pana nie rozumiem. Stracił pan kiedy na naszych umowach?
- Jak przez was stracę, to od razu wszystko. Z tym dynamitem to była jawna bezczelność. Na co ja się zgodziłem? Na makulaturę: gazetki, ulotki. A wyście mi władowali na ciężarówki skrzynie materiałów wybuchowych! Kierowcy się dowiedzieli dopiero po wszystkim, a jechali osiemdziesiątką; myślałem, że mnie zlinczują. Powinienem was teraz ze schodów zrzucić, w ogóle nie rozmawiać.
- Ciekawym, skąd ci kierowcy się dowiedzieli. Pan tak wszystkim naokoło rozpowiada?
- A stąd się dowiedzieli, że wysługujecie się takimi szczeniakami, co nie dość, że same ze strachu mało się w portki nie poszczają, to jeszcze gęby zamkniętej trzymać nie potrafią.
Nic dziwnego, że co chwila się słyszy o wsypie, wpadka za wpadką. Kogoście do ochrony tego ładunku przydzielili, przedszkole?
Zadzwonił telefon. Trudny podniósł słuchawkę.
- Zenon prosi pana na czwórkę - poinformowała go pani Madzia, w jednej osobie
sekretarka i księgowa firmy, nieoceniona mistrzyni wszelkich malwersacji, defraudacji i wykorzystywania luk prawnych, od blisko dwudziestu lat prowadząca księgi wszystkich kolejnych interesów Trudnego.
- Ważne?
- Spokojny to on nie był.
- A co konkretnie?
- Przyjechali ci od Generalmajora i zdaje się, że nie chcą płacić.
- Idę.
Odłożył słuchawkę, wstał, wdział płaszcz. Wstał również nieco zdezorientowany Grzeczny.
- Co jest?
Trudny ani myślał zostawiać ich tu samych. Wskazał drzwi.
- Na dół.
Przeszli przez sekretariat i długi korytarz, potem żelaznymi schodami do warsztatu, gdzie warczała frezarka, i stąd już bezpośrednio na plac, pokryty warstwą lekko przymarzniętej brunatnej brei, powstałej z wymieszania piasku, żużlu, żwiru, gliny i śniegu.
Trudny prowadził, szedł szybko, zdecydowanie, nie odzywając się ni słowem. Wyminął
wlokącego się w spacerowym tempie, kopiasto wyładowanego książkami forda; obszedł wóz drabiniasty, na który wciągano z mozołem ciężki, barokowy sekretarzyk (koń zaprzągnięty do owego wozu kopnął w zezowatego, który dokonał cudu akrobatyki, w ostatniej chwili uskakując o włos spod kopyta złośliwego zwierzęcia); pogroził pięścią garbusowi w brudnym roboczym kombinezonie, opróżniającemu samotnie pod ścianą magazynu dwulitrową flachę siwuchy; przeszedł pomiędzy czterema ponurymi żandarmami, przeliczającymi jakieś pieniądze, pozdrowił po imieniu trzech spośród nich, na co odpowiedzieli ukłonami i zdjęciem czapek - i w końcu wszedł pod wysoki dach zajezdni, gdzie, przy czwartym peronie, stała zaparkowana tyłem pusta wojskowa ciężarówka, a obok niej wyraźnie podenerwowany Zenon Trupia Główka wykłócał się w swym łamanym niemieckim z młodym pod-porucznikiem Wehrmachtu. Na oko pięćdziesięcioletni kierowca oficera, również w mundurze, palił papierosa w szoferce ciężarówki i z melancholijnym wyrazem twarzy przysłuchiwał się owej konwersacji.
- Co się dzieje? - zwrócił się Trudny do Zenona.
- Ten sukinsyn w ogóle nie przyniósł forsy. Mówi, że generał nie kazał mu płacić. Że, cholera, ma to dostać za darmo! Słyszał pan kiedy większy idiotyzm?
- Gdzie rzeczy?
- A, o, przygotowane - Trupia Główka wskazał otwarte wewnętrzne wrota do magazynu.
Rzecz szła o wyposażenie willi Generalmajora, a konkretnie o wyposażenie jej łazienek; Trudny podczas jednego z przyjęć zaoferował się był dostarczyć generałowi trzy komplety złoconych armatur, dwie zabytkowe wanny i lustra o ramach tego samego rytu.
Lecz, jako żywo, nie przypominał sobie, by wspominał wówczas choć słowem o jakichkolwiek filantropijnych aspektach swej działalności. Odniósł nawet wrażenie, iż suma, którą uzgodnili, nie budzi większych sprzeciwów Generalmajora. W istocie Trudny potraktował transakcję jako promocyjną i sporo opuścił cenę. Co, rzecz jasna, nie oznaczało, iż zamierza na interesie stracić. Niemniej był pewien, że nie dał Niemcowi żadnego pretekstu do wysuwania podobnie stanowczych żądań.
Zapytał podporucznika o nazwisko. Hoffer.
- Herr Trudny - rzeki Hoffer. - Otrzymałem wyraźny rozkaz od generała. Nie było w nim mowy o pieniądzach. Jestem przekonany, że panowie omówili wszystko już wcześniej.
- Otóż to, omówiliśmy. Pan powinien mieć przy sobie te pieniądze.
- Ale nie mam i na pewno nie stworzę ich z powietrza. Widzę zatem tylko dwa wyjścia z sytuacji: albo odjadę stąd z obiecanymi wannami i całą resztą, albo bez. Odjechać muszę -
zerknął na zegarek - za pół godziny. No więc, jak pan chce, panie Trudny.
Trudny spojrzał Hofferowi w oczy i zrozumiał, że okrutnie zmylił go młody wiek podporucznika. W szarych oczach miał on starość i lód. A cwany skurwysyn, pomyślał z podziwem Jan Herman; on ma te pieniądze, ma, ale liczy na to, że się wystraszę i dam wszystko za darmo, a generał nie będzie sobie zawracał głowy jakimś Polaczkiem. Gdyby Hoffer uszczknął zaledwie część sumy, posiadałoby to wszelkie znamiona defraudacji, a że zagarnia wszystko, to nawet jeśli generał dowie się o przewalę, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, iż mimo wszystko zwycięży w nim podziw dla straceńcze odważnego młodzieńca. Nad Hofferem musi wisieć jakiś miecz, najpewniej honorowe długi karciane, on nie wygląda na syna chłopa małorolnego.
- Bardzo dobrze - zdecydował spokojnie Trudny. - Załadujemy. Pan zaś, Herr Leutnant Hoffer, będzie mi winny całą sumę plus naliczane tygodniowo odsetki. - I przeszedł na polski:
- Ładujcie. Dalej, dalej, dawaj, Trupia Główka.
Zenon pokręcił głową z dezaprobratą, ale zakrzyknął na ludzi w magazynie i ci, zbiorowo jęknąwszy, chwycili się za pierwszą wannę, a był to naprawdę kawał cholernie ciężkiego żelastwa.
- Coś ty powiedział? - syknął Hoffer, podchodząc do Trudnego jeszcze bliżej. - Ja mam ci być coś winien? Co ty sobie roisz w tej durnej polskiej głowie?
- Poczekam, jeśli już umoczyliście gdzieś tę forsę, ale nie będę czekał wiecznie.
Popytam ludzi, rozeznam się w waszej sytuacji; nie jestem bez serca. Macie bezpośredni przydział do sztabu generała, prawda? Jako kto?
Читать дальше