Nawet przez zamknięte drzwi słyszał tu wściekłe ryki Rozkwasy.
- Słaby?! Słaby?! Ja ci, kurwa, dam słaby!! Zakręć ten pieprzony zawór, bo sam zejdę tam na dół!
Trudny z jękiem zwalił się na taboret przy stole, plany położył na szafce. Violetta szukała czegoś w spiżarni.
- Słyszysz go? - parsknęła. - Dobrze, że dzieci nie ma. Co to za ludzie u ciebie pracują? Janek, na miłość boską, przecież to nie może się tak dalej ciągnąć. Rano było spięcie i ten wielki z brodą zdzielił elektryka obcążkami w głowę; biedak stracił przytomność na blisko kwadrans, musiałam go cucić. To są kryminaliści!
- Nie wszyscy - mruknął Trudny, podbierając z miski gorącego pieroga. Violetta na szczęście nie dosłyszała.
- A znowu ten cały Józek Szczupak - kontynuowała siekając cebulę. - On jest cwaniak czystej wody. Przyprowadził tu jakichś Cyganów i sprzedał im te graty, które kazałeś wyrzucić ze strychu. - Nie lubiła Szczupaka, nie lubiła jemu podobnych śliskich elegancików, którzy zawsze spadają na cztery łapy; to pijawki, mawiała, ich szczęście jest zawsze cudzym
pechem. - Nie wiem, ile w końcu wytargował, ale ty przecież kupiłeś dom wraz z zawartością, one nie były jego.
- Powiedziałem mu, że może z nimi zrobić, co chce. Zresztą, jeśli naprawdę tak ci żal tych rzęchów, to informuję cię, że strych oczyściliśmy najwyżej w jednej piątej. Dałem sobie z nim spokój. W ogóle bym się za niego nie zabierał, gdyby nie ten, pożal się Boże, inżynier.
Chciał obejrzeć stropy i ściany nośne. No, dużo nie obejrzał. Byłaś tam? Wejdź, zobacz.
Zgroza - zamknął oczy, oparł głowę o ścianę. - Och, kobieto, mówię ci, piekło nie tydzień.
Zdziwię się, jak dożyję świąt. Masz tam może gdzieś gorącą kawę?
- Zaraz, zaraz, nie wszystko naraz - obejrzała się. -No i gdzieś te papiery wsadził? Weź
je zdejmij. Po co ty od nowa wszystko mierzysz, to idiotyzm.
Ziewnął.
- A myślisz, że oni czemu musieli to robić aż tyle razy? Bo zawsze wychodzi co innego. To nie są duże różnice, ale nieścisłości się kumulują i w końcu się okazuje, że ściana powinna być pochyła albo drzwi o połowę węższe. Tego typu rzeczy.
- To zeszłowieczne budownictwo... - mruknęła. Uśmiechnął się pod wąsem.
Zeszłowieczne budownictwo. Łatwo to skwitowała. Przecież on zawsze był biegły w rachunkach i geometrii, umysł miał ścisły, dobrze rozumiał przestrzeń - a tu nie mógł pojąć, co się właściwie dzieje. Mierzył pokój, wychodził, mierzył drugi, wracał do pierwszego i mierzył go ponownie tym samym metrem -i okazywało się, że przez te parę minut pomieszczenie rozdęło się lub skurczyło o kilkadziesiąt centymetrów sześciennych. A wszak to są proste obliczenia, tu nawet nie ma gdzie się pomylić. Nie rozumiał tego.
- A, właśnie - coś się jej przypomniało. Skinęła na Trudnego, wskazała blat stołu: -
Zapomniałabym, a poszłam po ciebie właśnie, żebyś to sobie obejrzał.
Wstał, podszedł:
- Mhm?
- Popatrz. Zęby, prawda?
Przy samym brzegu blatu widniała równa podkówka
drobnych wgnieceń; i, jeśli się lepiej przyjrzeć, rzeczywiście przypominały one znak po ugryzieniu.
- Co to za zwierzę? - zaciekawił się Jan Herman.
- Pies?
- Nie, nie ten układ. Bardziej jak człowiek, tylko że mniejsze. Małpka. Pewnie trzymali tu małpkę.
- Myślisz? Co jej się stało, że tak kąsała wszystko naokoło? I to jak silnie. Popatrz
jakie te wgryzy głębokie.
Wzruszył ramionami i wrócił na swoje miejsce.
W rurach coś zawyło, zarżało, zazgrzytało i zabulgotało, po czym zaczęło straszliwie rzęzić, w męce wzbierającego efektu kawitacyjnego popadając w coraz silniejsze drżenie.
- Zabiję sukinsyna!! - rozdarł się z holu Micho Rozkwaś a.
Trudny, nie podnosząc się z taboretu, otworzył drzwi i wychylił się z kuchni.
- Micho, do cholery, ciszej go zabijaj!
- To jest kretyn parlamentarny, on by nie potrafił wody w kiblu spuścić, a co dopiero...
- Micho! - warknął ostrzegawczo Trudny.
- Dobra, dobra.
Zamknął drzwi. Violetta obserwowała go znad zlewu.
- Aż się boję spytać, na co ci w firmie potrzebne podobne indywidua.
- Takie czasy, Viola, takie czasy.
Pokiwała głową i ostrożnie odkręciła kran - woda płynęła bez żadnych sensacji.
- Z gazem nie miałaś problemu? - spytał Trudny, szukając po kieszeniach papierosów.
- Nie pal mi tu - rzuciła Violetta, nawet nań nie patrząc. - Chyba że chcesz w ten sposób sprawdzić, czy nic się nie ulatnia.
Zaniechał sporu.
- Kawę, proszę - westchnął.
Bolała go głowa. Od dwóch dni właściwie nie spał. Pojutrze miał przyjęcie u Geider-Mullera i wiedział, że się upije - był to jedyny sposób, jaki mu jeszcze pozostał, na bezbolesne wymigiwanie się od odpowiedzi na liczne indagacje szefa Janosa i samego Standartenfuhrera w sprawie niemieckiego obywatelstwa Trudnego. Fakt, iż mówił on biegle tym językiem, miał
przodków po kądzieli pochodzących z okolic Śląska, szczycących się arystokratycznym nazwiskiem von Valde, a przede wszystkim - iż posiadał tylu znajomych pośród niemieckiej kadry oficerskiej; wszystko to czyniło niemal koniecznym szybkie przenarodowienie Trudnego i jego rodziny. Zdawał sobie sprawę, iż czeka go ono prędzej czy później, nie wywinie się, Janos jasno mu to wyłożył: nawet pieniądze kosztują. W Polsce mógłby być bogatym Polakiem, lecz w Generalnej Guberni może być wyłącznie bogatym Niemcem.
Trudny rozmawiał już o tym z żoną i cała sprawa, rzecz jasna, nie wywołała jej entuzjazmu; w tamtej rozmowie przenarodowienie stanowiło jednakowoż zaledwie jedną z ewentualności - a teraz Jan Herman będzie musiał postawić Violę, rodziców, dzieci oraz wszystkich krewnych i znajomych, przed faktem dokonanym. Ostracyzmu się nie bał, miał pieniądze. Bał się kłótni w domu.
Podziękował za kawę. Przesiadł się wraz z nią i rulonami planów architektoniczych na krzesło po drugiej stronie drzwi, przy stoliku, który w swym aktualnym położeniu barykadował tylne wyjście z budynku. Wyjście to, mieszczące się po prawej stronie okna, przez poprzednich właścicieli było najwyraźniej nie używane, zabito je bowiem deskami.
Trudny zdecydował o jego odnowieniu, kazał również zamontować lampę na zewnątrz, nad schodkami. Podwórko było wprawdzie niewielkie i zamknięte ze wszystkich stron wysokim murem, za którym znajdowały się puste garaże, lecz stanowiło przecież część posesji i należało do Trudnego. Jeszcze nie wiedział, do czego może mu się przydać.
Spojrzał przez okno: prostokąt śniegu z krzywymi pasami cieni, jedna wrona, czyjeś ślady. - Kto wychodził na podwórze?
- Konrad. Mówił coś o oknach strychu. Nie wiem, czego chciał.
- Konrad wchodził na strych?
- Zakochał się w nim. Zapowiada, że przyprowadzi kolegów, zinwentaryzują go.
- Zabroniłaś mu.
- No, pewnie. Zresztą pogonił go Józek. On chyba ma nadzieję, że podarujesz mu całą jego zawartość.
Konrad, ich najstarszy syn, który w kwietniu skończy siedemnaście łat, posiadał
niewyczerpane zasoby energii. Po prawdzie zaczynał już Trudnego przerażać. Ponieważ nauka na kompletach zdawała się zajmować mu zaledwie ułamek czasu, ojciec wciągnął go do pracy w swojej firmie. Rychło okazało się, iż dla Konrada i firma to też za mało. Zaczął się prowadzać z jakimiś szczeniakami w skórzanych kurtkach; jednego z nich Trudny rozpoznał
później w obstawie Majora. Nic nie powiedział żonie, ale sam już niemal widział wieńce na nagrobku syna. Wziął go więc ze sobą na kilka przyjęć organizowanych przez Janosa i Geider-Müllera, gdzie młodzieńca, zgodnie z przewidywaniami, zaabsorbowały inne aspekty stosunków polsko-niemieckich. Trudny odetchnął na krótko; bo oto pewnego wieczoru przydybany został na osobności przez wielce zdenerwowanego Konrada, który jął mu coś mętnie tłumaczyć o czyimś spóźniającym się okresie. Padło imię niejakiej Ingi. Trudny z wysiłkiem przypomniał sobie posągową postać blondwłosej, piersiastej aryjskiej dziewoi.
Читать дальше