— Ten facet nie nadaje się nawet na weterynarza — stwierdził Jaeger.
Xavier dokonał szybkich obliczeń.
— Sto dwa nazwiska. Wiek naszego topielca określiłbym na jakieś sześćdziesiąt lat.
— Dla bezpieczeństwa powiedzmy pięćdziesiąt. Nikt nie wygląda najlepiej po dwunastu godzinach spędzonych w wodzie.
— To prawda. Wykluczamy zatem wszystkich, którzy urodzili się po roku 1914. Trudno sobie wyobrazić łatwiejszą identyfikację: czy dziadek nie miał przypadkiem uciętej nogi? — March złożył rulon na pól, rozdarł go na dwie części i wręczył jedną z nich Jaegerowi. — Jakie są najbliższe posterunki Orpo?
— W Nikolassee — odparł Max. — W Wannsee. W Kładow. W Gatow. I w Pichelsdorfie, choć może to zbyt daleko na północ.
Przez następne pół godziny Xavier obdzwaniał po kolei wszystkie posterunki, włącznie z Pichelsdorfem, pytając, czy nie odnaleziono jakiegoś ubrania i czy jakiś lokalny włóczęga nie odpowiada rysopisowi topielca. Bez rezultatu. Potem zajął się swoją połową listy. Do jedenastej trzydzieści sprawdził wszystkie nazwiska. Wstał i przeciągnął się.
— Prawdziwy anonim.
Jaeger skończył telefonować dziesięć minut wcześniej i wyglądał przez okno, paląc cygaro.
— Popularny facet, nie? W porównaniu z nim nawet ty wydajesz się szeroko znany. — Wyjął z ust cygaro i zebrał z języka kilka luźnych paprochów tytoniu. — Sprawdzę, czy w Centrum Operacyjnym nie mają jakichś nowych nazwisk. Zostaw to mnie. Przyjemnego popołudnia z Pilim.
W brzydkim kościele naprzeciwko siedziby Kripo właśnie skończyło się ostatnie poranne nabożeństwo. Stojący po drugiej stronie ulicy March obserwował zamykającego drzwi księdza. Religia nie była w Niemczech zbyt dobrze widziana. Ilu wiernych, zastanawiał się, miało odwagę uczestniczyć w nabożeństwie, nie zważając na kręcących się wokół agentów Gestapo. Pół tuzina? Ksiądz ubrany był w zniszczony, zarzucony na sutannę płaszcz. Wsunął ciężki żelazny klucz do kieszeni i odwrócił się. Kiedy zobaczył przyglądającego mu się Sturmbannführera, spuścił oczy i zaczął się natychmiast szybko oddalać, jak ktoś złapany na nielegalnej transakcji. March zapiął guziki trencza i podążył w ślad za nim szarą berlińską ulicą.
— Budowę Łuku Triumfalnego rozpoczęto w roku 1946 i zgodnie z planem ukończono w 1950, w Dniu Odrodzenia Narodowego. Projekt oparty jest na oryginalnym pomyśle Führera i jego rysunkach wykonanych w Latach Walki.
Pasażerowie wycieczkowego autobusu — przynajmniej ci, którzy rozumieli po niemiecku — trawili w milczeniu słowa przewodniczki. Niektórzy podnosili się z miejsc albo wychylali na środek, żeby lepiej widzieć. Siedzący w połowie autobusu Xavier March posadził sobie syna na kolanach. Przewodniczka, niezbyt młoda kobieta w ciemnozielonym uniformie Ministerstwa Turystyki, stała z przodu na rozstawionych szeroko nogach, obrócona tyłem do przedniej szyby. Jej przekazywany przez mikrofon głos był ochrypły z przeziębienia.
— Łuk wzniesiony jest z granitu i ma kubaturę dwóch milionów trzystu sześćdziesięciu pięciu tysięcy sześciuset osiemdziesięciu pięciu metrów sześciennych. — Kobieta kichnęła. — Paryski Arc de Triomph zmieściłby się w nim czterdzieści dziewięć razy.
Przez krótką chwilę Łuk zamajaczył przed nimi. A potem nagle znaleźli się w środku — w olbrzymim, wykutym z kamienia tunelu, dłuższym niż boisko do piłki nożnej i wyższym od piętnastopiętrowego budynku. Wysoko nad nimi wisiało mroczne niczym w katedrze sklepienie. W półmroku tańczyły tylne i przednie światła jadących ośmioma pasmami ruchu samochodów.
— Łuk ma wysokość stu osiemnastu, szerokość stu sześćdziesięciu ośmiu i długość stu dziewiętnastu metrów. Na jego wewnętrznych ścianach wyryte są nazwiska trzech milionów żołnierzy, którzy polegli w obronie ojczyzny w wojnach 1914–1918 i 1939–1946.
Ponownie kichnęła. Pasażerowie posłusznie wyciągnęli szyje, żeby przyjrzeć się liście poległych. Towarzystwo było mieszane. Grupa obwieszonych aparatami Japończyków; amerykańskie małżeństwo z małą dziewczynką w wieku Pilego; kilku niemieckich osadników z Ostlandu i Ukrainy, którzy przyjechali do Berlina na Führertag.
March nie patrzył na listę poległych. Gdzieś tam widniały nazwiska jego ojca i obu dziadków. Nie spuszczał przewodniczki z oczu. Kiedy była przekonana, że nikt na nią nie patrzy, wytarła ukradkiem nos w rękaw. Autobus wjechał z powrotem w mżawkę.
— Spod Łuku wjeżdżamy w centralną część alei Zwycięstwa. Aleja została zaprojektowana przez ministra Rzeszy, Alberta Speera, i ukończono ją w roku 1957. Ma sto dwadzieścia trzy metry szerokości i pięć kilometrów sześćset metrów długości. Jest szersza i dwa i pół rażą dłuższa od Champs Élysées w Paryżu.
Wyższe, dłuższe, większe, szersze, bardziej kosztowne. Chociaż wygraliśmy wojnę, pomyślał Xavier, nie możemy się nadal wyzbyć kompleksu niższości. Nic nie jest dobre samo w sobie. Wszystko musi być porównane z tym, co mają cudzoziemcy.
— Rozciągający się z tego miejsca widok na północ uważany jest za jeden z cudów świata.
— Jeden z cudów świata — powtórzył szeptem Pili.
I rzeczywiście widok był wspaniały, nawet w dzień taki jak ten. Zatłoczoną aleję oskrzydlały szkło i granit wzniesionych przez Speera nowych gmachów: ministerstw, biur, domów towarowych, kin i bloków mieszkalnych. Na samym końcu rzeki świateł stał, wynurzając się z mgły niczym szary pancernik, Wielki Pałac Rzeszy, z kopułą do połowy skrytą w sunących nisko chmurach.
Od strony osadników doszły go pomruki podziwu.
— Jest wielki jak góra — stwierdziła kobieta siedząca za Marchem. Towarzyszył jej mąż i czwórka chłopców. Planowali prawdopodobnie tę wycieczkę przez całą zimę. Broszura Ministerstwa Turystyki i marzenie o kwietniu spędzonym w Berlinie: pociecha, która podtrzymywała ich na duchu przez długie bezksiężycowe noce gdzieś w zasypanej śniegiem głuszy pod Mińskiem albo pod Kijowem, tysiąc kilometrów od domu. Jak tu dotarli? Być może ze zbiorową wycieczką organizowaną przez Kraft durch Freude [1] Kraft durch Freude — dosł. Siła przez Radość, nazistowska organizacja turystyczno-krajoznawcza (przyp. tłum.) .
: dwie godziny odrzutowym junkersem z międzylądowaniem w Warszawie. Albo rodzinnym volkswagenem, telepiąc się przez trzy dni autostradą Berlin-Moskwa.
Pili wyślizgnął się z objęć ojca i ruszył niepewnym krokiem do przodu. March ścisnął kciukiem i palcem wskazującym grzbiet nosa; nerwowy tik, którego nabawił się — kiedy? — chyba na łodzi podwodnej, kiedy śruby brytyjskich niszczycieli kręciły się tak blisko, że dygotał cały kadłub i nigdy nie wiedziało się, czy następna bomba głębinowa nie będzie tą ostatnią. W roku 1948 odszedł z marynarki z podejrzeniem gruźlicy i cały rok spędził w klinice. Potem, z braku lepszego zajęcia, wstąpił w stopniu porucznika do Marine-Küstenpolizei, Straży Przybrzeżnej w Wilhelmshaven. W tym samym roku ożenił się z Klarą Eckart, pielęgniarką, którą poznał w klinice. W roku 1952 wstąpił do hamburskiego Kripo. W roku 1954, kiedy Klara była w ciąży, a małżeństwo już się rozpadało, przeniesiono go do Berlina. Paul — Pili — urodził się dokładnie przed dziesięcioma laty i jednym miesiącem.
Gdzie popełnili błąd? Nie winił Klary. Ona się nie zmieniła. Zawsze była silną kobietą, pragnącą w życiu paru prostych rzeczy: domu, rodziny, przyjaciół, akceptacji. Zmienił się on, Xavier. Po dziesięciu latach służby w marynarce i dwunastu miesiącach niemal totalnej izolacji zszedł na ląd, którego prawie nie poznawał. Chodząc do pracy, oglądając telewizję, popijając z przyjaciółmi piwo, nawet — niech Bóg mu wybaczy — śpiąc obok własnej żony, wyobrażał sobie często, że wciąż jest na pokładzie U-Boota: płynie pod powierzchnią codziennego życia, samotny i czujny.
Читать дальше