Kolonizacja Herdonu i początek transokeanosowego handlu na wielką skalę zainicjowały epokę dobrobytu. Otwarto akademeię, ruszyła jedna z pierwszych na północy faktur świń powietrznych, sława i wyroby tutejszych hut szkła docierały do najdalszych zakątków świata. Stocznie pracowały pełną parą, dzielnice perskie, żydowskie, gockie rozrastały się nieprzerwanie. Ciągnęli tu zewsząd teknitesi wysokich sztuk i rzemiosł, matematycy i alkimicy — przecież to w Vodenburgu Ire Gauke wynalazł pneumaton. Vodenburg był też trzecim miastem, po Alexandrii i Moskwie, gdzie zainstalowano uliczny system oświetlenia pyrokijnego…
Obecnie książę forsuje projekt wysokiego podatku pogłównego, aby sfinansować intensywny morfunek kerosu całej Neurgii ku Formie kalokagatycznej, doskonałości ducha i ciała, jaką cieszyły się darmo miasta rezydenckie co bardziej altruistycznych kratistosów. Neurgia musiałaby zapłacić za to fortunę, wynajmując na lata do ciężkiej pracy całe zastępy teknitesów. Projekt przysporzył samemu księciu wielkiej popularności wśród pospólstwa, aristokracja wszakże, aristokracja i bogaci kupcy, którzy po większej części rządzą Vodenburgiem — oni korzystają z usług teknitesów ciała tak czy owak, a obawiają się nieuchronnego napływu pod dobroczynną Formę emigrantów z całej północnozachodniej Europy. Miasto, znane w Europie jako Stolica Włóczęgów, już teraz pęka w szwach.
Anton opowiadał o tym wszystkim, prowadząc rodzeństwo przez skąpane w porannej jasności ulice Vodenburga. Abel i Alitea zamierzali pójść sami, lecz pan Berbelek nalegał; najpierw chciał im dać powóz, na koniec — bo musiał już wyjść gdzieś w interesach — zgodził się na towarzystwo syna Porte. Anton zabrał ze sobą długi kij „proszę” i gwizdek straży.
W pierwszej chwili skierowali się ku portowi — panoramiczny widok i nachylenie gruntu prowadzą ku morzu wszystkich niezdecydowanych. Ponieważ jednak skręcali za każdym razem, gdy tylko coś zaciekawiło Abla lub Aliteę, wkrótce znaleźli się w sercu nowej dzielnicy perskiej, na szerokiej, prostej alei palmowej, między kunsztowną architekturą arabskich domów, zdobionych kolorowymi wzorami na białym wapnie; ponad płaskie dachy wznosił się obły gnomon minaretu.
Po raz pierwszy ujrzeli żywe palmy, dotychczas znali je tylko z książek. Alitea podeszła, przesunęła dłońmi po szorstkim pniu.
— Nie rosną nigdzie indziej w tym kręgu Ziemi, prawda? — marszczył brwi Abel. — To jakaś odmiana zmorfowana do większej odporności na mrozy?
— Nie, chyba nie — odparł Anton. — Tu wszędzie naokoło pełno izmaelickich demiurgosów i teknitesów, o, to jest na przykład dom Hajby ibn Hassaja, książęcego jubilera; spokojnie mogą sadzić palmy, zerbigo i pomarańcze.
Rzeczywiście, powietrze w tej dzielnicy zdawało się odrobinę cieplejsze, w każdym razie na pewno inaczej pachniało. Abel usiłował rozróżnić egzotyczne wonie: kadzidło? cynamon? biekszta? Oczywiście otaczał ich też zwyczajny zapach miasta, to znaczy smród, smród wielkiej ciżby ludzkiej i ściśniętych na małej przestrzeni ludzkich siedzib. Aleją turkotały wozy, szybkim krokiem zmierzały dokądś dziesiątki, setki przechodniów, większość w tradycyjnych, izmaelickich dżulbabach, dżibach, szalwarach i tarbuszach, kobiety — w szatach oślepiająco barwnych, przyozdobionych tyleż ciężką, co tandetną biżuterią. Po rodzaju tatuaży i morfunku skóry można było rozpoznać muzułmanów.
— Chciałabym kiedyś go zobaczyć.
— Co?
— Ten ich kraj. Palmy, słońce, lwy. No wiesz. Pustynie, piramidy.
— Skorpiony, mantikory, ifryty, hyeny, sępy, dżinny, wszy, zarzy, moskity i malarię.
Alitea pokazała bratu język.
W ostatniej chwili powstrzymał się przed odruchowym odwzajemnieniem miny. Muszę z tym skończyć, nie jestem już dzieckiem. Czy strategos wygłupia się publicznie, przekomarza z siostrą? Strategos zachowuje wyniosłe milczenie.
Oczywiście to też było poniekąd infantylne. Czyż dzieci nie bawią się właśnie w strategosów i aresów, kratistosów i królów, nie udają powagi, tym bardziej śmieszne w tym udawaniu? Więc wstyd był nie do uniknięcia: czy podąży za instynktem, czy się mu sprzeciwi. Odwrócił wzrok, mrugając szybko.
Pamiętał jednak, co tak często powtarzała matka. Zwłaszcza gdy narzekał, jak to wszędzie się spóźniają przez jej niekończące się zabiegi przed lustrem — była to wówczas jej ulubiona odpowiedź, recytowana już chyba bez zastanowienia, przecież nie mniej prawdziwa w swej banalności.
— Charakter rodzi się z wypracowanych nawyków. Kogokolwiek byś udawał, byle wystarczająco konsekwentnie, tym się w końcu staniesz. To odróżnia nas od zwierząt i istot niższych, ich Forma pochodzi zawsze z zewnątrz, same nie są w stanie się zmienić. — Uśmiechała się do niego w srebrnym odbiciu ponad ramieniem. — Nie jęcz; cierpliwości. Na piękne kobiety zawsze się czeka.
Matka wypracowywała w sobie nawyk piękna. Nie pozwalała sobie ani na chwilę zaniedbania. Nawet gdy nie wybierała się nigdzie z oficjalną wizytą, na żadne przyjęcie czy bal, ani też sama nie przyjmowała gości — nie odstępowała ani na tuk od z góry zaplanowanego wyobrażenia siebie. Jej piękno niekiedy wręcz przytłaczało. Abel nigdy do końca nie zwalczył w sobie owego nabożnego onieśmielenia, z jakim wchodził w dzieciństwie do jej pokoi. Sypialnia, garderoba, izba łaziebna, gabinet — tu jej anthos wżarł się najgłębiej. Powietrze przesycała zawsze charakterystyczna mieszanina woni drażniących i mdlących, duszna zawiesina zapachów egzotycznych perfum oraz kwiatów przepełniających wazy okienne. Światło miało tu inną barwę, bardziej miękką, ciemniejszą. Dźwięki natychmiast ginęły, wytłumiane. Nie istniały tu kąty proste ani ostre krawędzie. Wszystkie przedmioty albo okazywały się w istocie delikatnymi złożeniami wielu mniejszych elementów, albo same już na dobre rozpadły się na tysiąc drobnych bibelotów, a w każdym razie znajdowały się w trakcie tego procesu, rozfrędzlone, rozczłonkowane, zagubione we własnych ornamentach. Matka wyłaniała się spośród nich w szeleście koronkowych sukien, poprzedzana rozmytą poświatą od ich jaskrawych kolorów i odurzającym zapachem swych perfum, czarnowłosa królowa, kratista jego serca. Cóż mógł począć w obliczu takiej Formy?
Nie wierzył, że udało mu się do czegokolwiek nakłonić matkę. Ojciec się myli — ona od początku musiała się nosić z myślą o wysłaniu ich do Vodenburga. Co prawda, nie przychodziło mu łatwo odczytywanie jej zamiarów, nigdy ich z nim nie dyskutowała (może czyniła to z Aliteą?), przyzwyczaił się do zaskoczeń. Zarządzała ich życiem z aksamitnym despotyzmem. Tak samo było w ostatnich dniach przed wyjazdem — matki i ich. Nagle w domu zaczęło się pojawiać wielu nigdy wcześniej nie widzianych przez Abla ludzi, o dziwnych porach, w dziwnych ubiorach, pod dziwną morfą — strachu, gniewu, nienawiści, rozpaczy. Widywał ich przez uchylane drzwi, w zwierciadlanych odbiciach zza załomu korytarza, jak przemykali szybko do i z pokoi matki, czasami nawet bez towarzystwa służącej. Alitea uważała, że byli to posłańcy, że matka powierzała im jakieś sekretne listy. Czasami jednak także coś więcej: udało mu się podejrzeć biednie ubraną kobietę oraz starego Babilończyka (poznał jego pochodzenie po brodzie i sześciu palcach u dłoni), jak wychodzili z gabinetu matki, ściskając w rękach ciężkie, podłużne pakunki. Następnego dnia Abel usłyszał w gymnazjum plotki, iż urgrabia został tak naprawdę zamordowany, że wszystko to była intryga cudzoziemskich aristokratów. Gdy wrócił do domu, matka już się pakowała. Alitea siedziała na schodach i gryzła palce. — Mówi, że ją aresztują. Mówi, że musi uciekać. My też. Ale nie razem z nią. Odeśle nas. — Dokąd? — Daleko stąd. — Wtedy Abel pomyślał o Hieronimie Berbeleku w neurskim Vodenburgu, to było jak objawienie: okazja! ojciec-strategos! jestem przecież synem legendy! Matka wysłuchiwała jego argumentów, jęków i krzyków, nie przerywając pakowania, skrobiąc coś przy sekretarzyku i ponaglając służbę. Na koniec stwierdziła, że porozmawiają o tym jutro. Pocałowała go w czoło i wypchnęła za drzwi. Rankiem okazało się, że odjechała w nocy, zabierając jedynie dwie torby, nawet nie powozem, lecz na koniu z luzakiem. Bagaże Abla i Alitei zostały już załadowane na rzeczną barkę. Czekał na nich krótki list. Pojedziecie do Vodenburga, ojciec się wami zajmie. Dom został już sprzedany, pieniądze rozdysponowano. Pojechali.
Читать дальше