W sammadach Herilak powitał ich głośno. Z namiotu wyszła Malagen z dzieckiem w ramionach. Śmiała się i wołała, aż Armun wzięła Ysel i podniosła wysoko.
— Paramutanie byli tam i dobrze się wymienialiście — powiedział Herilak, gładząc miękkie futro.
— Lepiej, niż myślisz, sammadarze — powiedział Kerrick. — Mają coś, co nazywają takkuuk, i wiemy teraz, jak to robić. Będzie to dla Tanu bardzo ważne.
— Gdzie jest Arnwheet? — spytała Armun. Przyciskając mocno niemowlę, przyglądała się biegającym dzieciom. — Gdzie on?
— Nie ma go tutaj, ale wiem, gdzie jest — powiedział jeden z chłopców. — Poszedł sam na zakazaną wyspę i wije się tak z maragiem.
Zaczął się trząść w przód i w tył, lecz jego śmiech przeszedł w krzyk bólu, gdy Armun go uderzyła i powaliła.
— Nie wiedziałbyś o tym, gdbyś sam tam nie poszedł, a to jest zakazane. Nie powinien być tam sam. — Mówiąc to, patrzyła gniewnie na Kerricka.
— Przyprowadzę go z powrotem — powiedział, biorąc śmiercio-kij. — Chodź ze mną, Herilaku, mam ci wiele do powiedzenia.
— Zgoda — odparł sammadar i poszedł po łuk i kołczan.
— Czy to właściwe miejsce? — spytała Vaintè, trzymając na słońcu arkusz obrazu, potem przypatrując się bliskiemu brzegowi.
— Tak — odparła Akotolp, dotykając go palcem. — Jesteśmy tutaj. W pobliżu małych wysepek przy wybrzeżu. Ta przed nami zasłania większą, na której są legowiska ustuzou.
— Czy uruketo nas tam zabierze?
— Niestety nie. Woda między wyspami jest zbyt płytka.
— Zrozumiałam. A gdzie jest miejsce, w którym znaleziono Yilanè?
— Tutaj, na tej wyspie zwróconej ku morzu.
— No to na niej wylądujemy. Porozmawiamy z nią. Stwory ustuzou są groźne. Zaatakujemy je po to, by zabijać. Może Yilanè zdoła nam pomóc, powie, czy jest tam ten, którego szukam, wskaże, gdzie go znaleźć. Inni mogła zginąć lub przeżyć, nie obchodzi to mnie, muszę jednak widzieć jego śmierć. — Wydała Elem brutalne rozkazy. — Do brzegu, zbliżyć się. Rozkaż Enge tu przyjść.
Były tuż za pasem przyboju, gdy Enge dołączyła do nich na szczycie płetwy.
— Płyń do brzegu — poleciła Vaintè. — Akotolp pójdzie z tobą. Nie zapomnij, że weźmie z sobą hèsotsan. Ja dołączę do was z moim. Jeśli Elem knuje odpłynięcie, to gdy tylko znajdziemy się na plaży, wówczas cię zabijemy. Czy to jasne?
Enge wyraziła zrozumienie-plugastwa, odrzucenie-mówiącej, a potem zeszła na grzbiet uruketo. Znalazła się w wodzie i dopłynęła do brzegu na długo przed dyszącą Akotolp. Nie próbowała uciekać, bo wiedziała, że gdyby to uczyniła, Vaintè zabiłaby obecne w uruketo. Enge zaczekała na Akotolp na plaży. Pływająca szybko Vaintè wkrótce do nich dołączyła.
— Pójdę pierwsza — powiedziała. — Trzymaj się blisko mnie.
Wspięła się powoli na wydmę, zostawiając głębokie ślady ostrych pazurów. Na szczycie rosła szorstka trawa, zatrzymała się i rozgarniała ją powoli, by zobaczyć, co jest po drugiej stronie. Zastygła w bezruchu, jedynie zwrócona w tył ręka nakazywała ostro milczenie. Spoglądała na znajdujące się pod nią dwie postacie, słuchała ich rozmowy.
— Spróbuj jeszcze raz — powiedział Arnwheet, trzymając hardalta za jedną mackę i pokazując go Nadaske.
— Grardal — powiedział Nadaske, wyciągając rękę tak samo jak chłopiec.
— Nie grardl — rzucił Arnwheet. — Hardalt, tylko hardalt — i nie trzymaj tak ręki.
— Ty trzymasz.
— Oczywiście. Ale mówiąc marbakiem nie ruszasz się, wydajesz tylko dźwięki.
— Głupia-brzydka mowa. Nadaje się tylko dla ustuzou. — Nadaske dostrzegł jakiś ruch nad sobą, spojrzał tam jednym okiem i rzucił się do szałasu.
— Natychmiastowe zaprzestanie ruchu — rozkazała Vaintè, schodząc po zboczu. — Jeśli masz tam hèsotsan, to dotknij go tylko wtedy, gdy zechcesz umrzeć. Wychodź — z pustymi rękoma!
Nadaske odwrócił się powoli, niechętnie, wyszedł na słońce z rękoma zwisającymi bezwładnie wzdłuż ciała. Vaintè przyjrzała mu się uważnie, pochyliła naprzód i prychnęła radośnie.
— To samiec! Jest w nim coś znajomego.
— Już się spotkaliśmy, Vaintè. Ty możesz nie pamiętać. Ja tak. Byłaś eistaą Alpèasaku, gdyś wysłała mnie na plaże narodzin. Wróciłem.
Vaintè wyraziła zimne rozbawienie z oczywistego i zrozumiałego gniewu samca. Ukazała brutalnie, że z radością wysłałaby go na plaże jeszcze raz, nawet natychmiast. Główną jednak uwagę poświęciła Arnwheetowi, który cofał się z oczami rozszerzonymi strachem, patrząc na inne murgu schodzące zboczem. Dwie z nich, trzymające hèsotsany poruszały się sztywno, zupełnie inaczej niż Nadaske. Cofnął się jeszcze jeden krok, lecz stanął na znak pierwszej nakazujący zaprzestania ruchu.
— Słyszałam, jak rozmawiałeś z tym samcem. Jesteś Yilanè, a to niezwykłe-niemożliwe. Raz się już jednak zdarzyło. Podejdź do mnie, to rozkaz. Czy rozumiesz?
Arnwheet zbliżył się, drżąc ze strachu, wyraził zrozumienie słów. Poczuł smród oddechu Vaintè, gdy ta nachyliła się nad nim, wyciągnęła kciuk i dotknęła metalowego noża zwisającego z szyi chłopca.
— Co oznacza ten wyrób z metalu? Większy od niego miałam już w ręku. Trzymałam też taki mały, dawno temu. Posłałam większy na znak, że muszę zakończyć wojnę, którą wygrywałam. Zwisał z szyi ustuzou śmierci, Kerricka. Wytłumacz natychmiast.
Arnwheet zrozumiał wszystko, co mówiła Vaintè z wyjątkiem wymówionego przez nią w dziwny sposób imienia Kerricka. Znaczenie słów było jednak jasne.
— Jest jeszcze tylko jeden taki nóż. Zwisa z szyi mojego… efenselè. — To było najbliższe określenie, jakie mógł wymyślić, Yilanè nie znały słowa ojciec.
— A więc jesteś efenselè tego, którego szukam. Gdzie on jest jednak, dlaczego jesteś sam? Samcze, poinformuj mnie szybko o znaczeniu tego — rozkazała, patrząc jednym okiem na Arnwheeta, drugim na Nadaske.
Nadaske nie odpowiadał. Koniec z wolnością, koniec z życiem. To Vaintè, znana z okrucieństwa. Będzie bardzo niezadowolona z jego ucieczki z hanalè po śmierci miasta, życia swobodnego jak samica. Dopilnuje, by przed śmiercią na plażach cierpiał na wiele sposobów. Wszystko się skończyło. W krzakach coś się poruszyło i spojrzał tam. Jakieś zwierzę, to nieważne, nic już teraz nie ma znaczenia.
Gdy tylko Kerrick i Herilak doszli nad cieśninę, z zarośli po drugiej jej stronie wypadł Dali. Rzucił się do wody i parł ku nim łkając i dysząc. Herilak wyciągnął go z morza i potrząsnął.
— Już raz zostałeś zbity za przyjście tutaj. Teraz zbiję cię tak…
— Murgu — są tam! Wyszły z morza, murgu… Herilak chwycił go pod brodę i przyciągnął.
— Jakie murgu? Te zabijające śmiercio-kijami?
— Tak — odparł Dali i upadł na ziemię. Herilak pośpieszył za Kerrickiem wpadającym do wody. Złapał go po drugiej stronie i zatrzymał.
— Powoli i cicho, nie śpiesz się, bo zdążysz jedynie na własną śmierć. — Nałożył strzałę na łuk.
Kerrick odepchnął dłoń sammadara, pobiegł nie słysząc jego słów. Są tam Yilanè, złapały Arnwheeta. Pędził przez piasek, a tuż za nim Herilak. Biegli wzdłuż brzegu i wydmy zasłaniającej małe obozowisko Nadaske. Stanęli usłyszawszy krzyk przerażenia.
— Nie! Zabiją go! Opuść hak. Zrób to dla mnie, Herilaku, zrób dla mnie.
Położył na ziemi swój śmiercio-kij, lecz Herilak stał mocno, widząc tylko tych, których musi zabić. Jeden marag mierzył w Arnwheeta. Gdyby to był jego syn, nie wahałby się, zabiłby wszystkich, choćby za cenę śmierci chłopca.
Читать дальше