Masza zrobiła krok do przodu.
– Ani kroku dalej, ciziu – powiedział. – Widziałem, jak go wyprowadziłaś. Wszystko widziałem...
Zrobiła kolejny krok do przodu i wyrwała mu z łapy telefon, chowając go drugą ręką za plecami i wyciągając po chwili ponownie, razem z odznaką.
– DBW, debilu – warknęła. – Jestem z DBW Biegłam z tym frajerem do jego przywódców, żeby zobaczyć, dokąd mnie zaprowadzi. Dobrze mi s z ł o, ale ty to spieprzyłeś. Nawet mamy na to nazwę: „Zakłócanie bezpieczeństwa wewnętrznego”. Teraz będziesz słyszał te słowa o wiele, wiele częściej.
Charles cofnął się o krok, unosząc przed sobą ręce. Pod warstwą makijażu zrobił się jeszcze bledszy.
– Co? Nie! To znaczy... Nie wiedziałem! Próbowałem pomóc!
– Ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy, to szczylowaci pomocnicy. Takie gadki to ty możesz strzelać w sądzie.
Znowu się cofnął, ale Masza była szybka. Chwyciła go za nadgarstek i wykręciła tym samym chwytem judo, którym potraktowała mnie w Civic Center. Włożyła rękę do kieszeni i wyjęła plastikową taśmę-kajdanki, którą szybko związała mu nadgarstki.
To była ostatnia rzecz, jaką zobaczyłem, zanim zerwałem się do biegu.
Udało mi się dobiec do końca alejki, kiedy mnie dopadła i popchnęła od tyłu, tak że wylądowałem na ziemi. Nie mogłem zbyt szybko się poruszać, nie z moją obolałą nogą i ciężką torbą. Zaryłem mocno twarzą o ziemię i przejechałem nią po brudnym asfalcie.
– Jezu – powiedziała. – Ty cholerny idioto. Chyba w to nie uwierzyłeś, co?
Serce waliło mi w piersiach. Stała nade mną, pozwalając, żebym się powoli podniósł.
– Mam cię zakuć w kajdanki, Marcus?
Podniosłem się. Wszystko mnie bolało. Chciałem umrzeć.
– Chodź – dodała. – To już niedaleko.
Okazało się, że to „niedaleko” to duża ciężarówka zaparkowana na bocznej uliczce Nob Hill, szesnastokołowiec wielkości jednej z tych wszechobecnych, najeżonych antenami ciężarówek DB W, które wciąż pojawiały się na rogach ulic San Francisco.
Jednak na tej widniał napis: „Przeprowadzki”, a trzej kolesie wędrowali tam i z powrotem do wysokiego apartamentowca z zieloną markizą. Przenosili meble w starannie oznakowanych pudełkach, pakowali je po kolei na ciężarówkę, po czym ostrożnie je tam układali.
Widocznie coś jej nie pasowało, bo oprowadziła nas wokół tego bloku, a potem, przy kolejnym okrążeniu nawiązała kontakt wzrokowy z facetem, który obserwował furgonetkę – starszym czarnoskórym mężczyzną w pasie ochronnym i ciężkich rękawicach. Miał miłą twarz i uśmiechał się do nas. Szybkim krokiem zbliżyliśmy się do furgonetki, wspięliśmy się po trzech schodkach i wskoczyliśmy do środka.
– Pod ten duży stół – powiedział. – Zostawiliśmy tam dla was trochę miejsca.
Ponad połowa ciężarówki była wypełniona towarem, ale wokół wielkiego stołu z nogami opatulonymi pęcherzykowym plastikiem i z pikowaną narzutą na blacie znajdowało się wąskie przejście.
Masza wepchnęła mnie pod stół. Było tam ciasno i cicho, a w powietrzu unosił się kurz, więc gdy wcisnęliśmy się między pudła, o mało nie kichnąłem. Było tam tak mało miejsca, że właściwie na sobie siedzieliśmy. Nie sądzę, żeby Ange się tam zmieściła.
– Dziwka – powiedziałem, patrząc na Maszę.
– Zamknij się. Powinieneś lizać mi buty z wdzięczności. Za tydzień, góra dwa wylądowałbyś w pierdlu. I to nie w Gitmo na Zatoce, ale na przykład w Syrii. Chyba tam wysyłają tych, których naprawdę chcą się pozbyć.
Oparłem głowę o kolana, starając się głęboko oddychać.
– A przy okazji, dlaczego wypowiedziałeś wojnę DBW, przecież to głupota?
Powiedziałem jej. Powiedziałem jej, jak mnie wsadzili, i o tym, co zrobili z Darrylem.
Poklepała się po kieszeniach i wyjęła telefon. To była komórka Charlesa.
– To nie ten.
Wyjęła drugi. Włączyła go, a światło dochodzące z ekranu wypełniło naszą małą fortyfikację. Coś tam jeszcze ustawiła i po chwili mi go pokazała.
To było zdjęcie, które zrobiła nam tuż przed eksplozją. Byli na nim Jolu, Van, ja i...
Darryl.
W ręku trzymałem dowód, który wskazywał na to, że Darryl był z nami kilka chwil przed wybuchem bomby i że wszystkich nas aresztował DBW. To był dowód na to, że Darryl żył, miał się dobrze i przebywał w naszym towarzystwie.
– Musisz mi dać kopię tego zdjęcia – oznajmiłem. – Muszę to mieć.
– Jak dotrzemy do LA – powiedziała, zabierając telefon. – Gdy już się dowiesz, jak powinien zachowywać się uciekinier, żeby nie wpaść i nie dać się wysłać do Syrii. Nie chcę, żebyś zastanawiał się nad planem odbicia tego gościa. Tam gdzie jest, jest dosyć bezpieczny... na razie.
Myślałem, żeby zabrać jej to siłą, ale zdążyła już zademonstrować swoje fizyczne możliwości. Musiała mieć czarny pas albo coś w tym stylu.
Siedzieliśmy tam w ciemności, nasłuchując, jak ci trzej kolesie ładują kolejne pudła na ciężarówkę, wiążą je i stękają z wysiłku. Próbowałem zasnąć, ale nie mogłem. Masza nie miała z tym problemu. Już chrapała.
Z wąskiego zagraconego przejścia, które wiodło na zewnątrz, na świeże powietrze, prześwitywało światło. Gapiłem się na nie w mroku, myśląc o Ange.
Moja Ange. Gdy poruszała głową, śmiejąc się z czegoś, co zrobiłem, jej włosy ocierały się o ramiona. Gdy ją po raz ostatni widziałem, leżała twarzą przy ziemi. Wszyscy ci ludzie, którzy grali w WampMoba, tak jak tamci w parku, leżeli i wili się na ziemi, podczas gdy kolesie z DBW nacierali na nich z pałkami. Wszyscy ci, co zniknęli.
Darryl. Przetrzymywany na Treasure Island, ze szwami na boku, zabierany z celi na niekończące się przesłuchania na temat terrorystów.
Ojciec Darryla przybity, pijany, nieogolony. Ojciec Darryla umyty i w mundurze, na wypadek „gdyby chciała robić zdjęcia”. Płaczący jak mały chłopiec.
Mój ojciec i to, jak się zmienił po moim zaginięciu na Treasure Island. Był tak załamany jak ojciec Darryla, ale na swój własny sposób. I ta jego twarz, kiedy mu powiedziałem, gdzie byłem.
Wtedy właśnie uświadomiłem sobie, że nie mogę uciec.
Wtedy właśnie uświadomiłem sobie, że muszę zostać i walczyć.
Masza oddychała głęboko i równo, ale gdy z prędkością lodowca wyciągnąłem rękę w kierunku jej kieszeni z komórką, sapnęła lekko i się przesunęła. Znieruchomiałem i nawet wstrzymałem oddech na dwie minuty, licząc: jeden hipopotam, dwa hipopotamy.
Stopniowo jej oddech znowu stał się głęboki. Wyjmowałem telefon z jej kieszeni milimetr po milimetrze, aż z wysiłku zaczęły trząść mi się palce i ręce.
W końcu go miałem – mały telefon w kształcie batonika.
Kiedy odwróciłem głowę w kierunku światła, nagle coś sobie przypomniałem: Charlesa trzymającego swoją komórkę, poruszającego nią w naszym kierunku, szydzącego. Miał srebrny telefon w kształcie batonika oklejony logo całej masy firm, które po części sponsorowały jego zakup. To był taki telefon, w którym za każdym razem, gdy chciało się do kogoś zadzwonić, najpierw leciały reklamy.
W ciężarówce było zbyt ciemno, żeby dokładnie obejrzeć komórkę, ale wyczuwałem ją dotykiem. Czyżby jej boki były wyklejone firmowymi nalepkami? Tak? Tak. Właśnie ukradłem Maszy telefon Charlesa.
Odwróciłem się bardzo, bardzo powoli i powoli, powoli sięgnąłem ponownie do jej kieszeni. Jej telefon był większy i mniej poręczny, miał lepszy aparat i kto wie, co jeszcze.
Читать дальше