– I co się stało?
Zacząłem mówić ciszej.
– Nie spodobał jej się Xnet – oznajmiłem. – Bała się, że wpadniemy w kłopoty. Że innych wpakuję w kłopoty.
– I dlatego przestaliście się przyjaźnić?
– Po prostu oddaliliśmy się od siebie.
Zrobiliśmy kilka kolejnych kroków.
– Ale to nie była twoja dziewczyna?
– Nie – odparłem. Miałem rozpaloną twarz. Czułem, że to zabrzmiało jak kłamstwo, mimo że mówiłem prawdę.
Ange gwałtownie zahamowała i przyjrzała się badawczo mojej twarzy.
– Czyżby?
– Nie! Naprawdę! Byliśmy tylko przyjaciółmi. Darryl i ona... no, nie do końca, ale Darryl bardzo ją lubił. Nie było mowy...
– Ale gdyby Darryl jej nie lubił, ty byś ją lubił, co?
– Nie, Ange, nie. Proszę, po prostu mi uwierz i daj temu spokój. Vanessa była moją dobrą przyjaciółką i już nią nie jest, i to mnie martwi, ale nigdy niczego do niej nie czułem, w porządku?
Trochę odpuściła.
– W porządku, w porządku. Przepraszam. Po prostu nie jestem z nią w dobrych stosunkach, to wszystko. Nigdy się ze sobą nie dogadywałyśmy, odkąd ją poznałam.
No nie, pomyślałem. To dlatego Jolu znał ją od dawna, a ja jej nigdy nie spotkałem; miały z Van coś do siebie i dlatego Jolu nie chciał jej przyprowadzać.
Przytuliła mnie i zaczęliśmy się całować. Obok przeszła grupka dziewczyn, krzycząc: „Uuuuuu!”, więc doprowadziliśmy się do porządku i ruszyliśmy w stronę przystanku. Przed nami szła Van, musiała więc przechodzić obok nas, gdy się całowaliśmy. Czułem się jak kompletny bałwan.
Oczywiście stanęła na przystanku, potem wsiadła do autobusu, nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem, a ja przez całą drogę próbowałem nawiązać rozmowę z Ange, ale mi to w ogóle nie wychodziło.
Mieliśmy w planie iść na kawę, a potem do Ange, żeby się wyluzować i „pouczyć”, to znaczy posiedzieć przy jej Xboksie i posurfować po Xnecie. We wtorki mama Ange wracała do domu późno, bo ten wieczór miała zarezerwowany na swoją lekcję jogi i kolację z koleżankami, a siostra Ange poszła na randkę ze swoim chłopakiem, więc mieliśmy cały dom tylko dla siebie. Odkąd to zaplanowaliśmy, nachodziły mnie bardzo kosmate myśli.
Gdy już dotarliśmy do jej domu, poszliśmy prosto do pokoju Ange i zatrzasnęliśmy drzwi. Ten pokój to była totalna katastrofa. Pokryty warstwami ciuchów, zeszytów i części pecetów, które mogłyby powbijać się w bose stopy jak policyjna kolczatka. Na jej biurku było jeszcze gorzej niż na podłodze, leżały na nim stosy książek i komiksów, więc musieliśmy usiąść na łóżku, co mi akurat bardzo odpowiadało.
Zakłopotanie po spotkaniu z Van jakoś minęło, więc uruchomiliśmy Xboksa. Znajdował się w gmatwaninie kabli, z których kilka wiodło do bezprzewodowej anteny zawieszonej w oknie, tak aby można było odbierać sygnał Wi-Fi sąsiadów. Inne były podłączone do kilku starych ekranów laptopów, które Ange zamieniła w niezależne monitory ustawione na stojakach i najeżone obnażoną elektroniką. Te ekrany stały na obu stolikach nocnych, czyli w idealnym miejscu do oglądania filmów lub czatowania w łóżku – mogła przekręcić monitory i leżeć na dowolnym boku, a one i tak zawsze znajdowały się przed nią.
Oboje wiedzieliśmy, po co się tam znaleźliśmy, siedząc obok siebie, oparci o stolik nocny. Drżałem lekko w pełni świadomy ciepła jej nogi i ramienia, które się o mnie opierały, jednak musiałem stwarzać pozory, że loguję się do Xnetu, sprawdzam maile i tak dalej.
Dostałem wiadomość od chłopaka, który lubił wysyłać śmieszne, nagrane na komórkę filmiki z różnymi czadowymi akcjami DBW – ostatni pokazywał, jak rozkładają na części wózek dziecięcy, po tym jak zainteresował się nim ich pies. Rozkręcali wózek śrubokrętem na ulicy w dzielnicy Marina, a wszyscy ci bogaci ludzie przechodzili obok, gapiąc się na nich i nie mogąc się temu nadziwić.
Kliknąłem na link z nagraniem, które ściągało się w szalonym tempie. Trzymał to na egipskim serwerze lustrzanym Internetowego Archiwum Alexandria. Przechowują tam wszystko za darmo, o ile opublikuje się to na licencji Creative Commons, dzięki czemu każdy może z tego korzystać i się tym dzielić. Archiwum USA – które mieściło się w bazie wojskowej Presidio, zaledwie kilka minut stąd – było zmuszone zdjąć wszystkie te nagrania w imię bezpieczeństwa narodowego, jednak Archiwum Alexandria oddzieliło się jako odrębna organizacja i przechowywało wszystko, co irytowało USA.
Ten chłopak – o nicku Szpieg – tym razem przesłał mi jeszcze lepsze nagranie. Jego akcja toczyła się w drzwiach ratusza w dzielnicy Civic Center. Ratusz wyglądał jak wielki tort ślubny pokryty posągami, pozłacanymi liśćmi i ornamentami. Wokół tego budynku funkcjonariusze DBW mieli swoją strefę bezpieczeństwa, a Szpieg nakręcił świetne ujęcie, na którym do ich punktu kontrolnego zbliżył się jakiś facet w mundurze oficera, pokazał im swój dowód i położył walizkę na taśmie do prześwietlania bagażu.
Wszystko było w porządku, dopóki jeden z funkcjonariuszy nie zobaczył na rentgenie czegoś, co mu się nie spodobało. Zapytał o coś generała, a ten przewrócił oczami i powiedział coś niesłyszalnego (film był kręcony z drugiej strony ulicy, prawdopodobnie ukrytym obiektywem domowej roboty, więc słychać było głównie dźwięk przechodzących obok ludzi i zgiełk samochodów).
Generał zaczął kłócić się z kolesiami z DBW, a im dłużej się kłócił, tym więcej funkcjonariuszy gromadziło się wokół niego. W końcu potrząsnął z gniewem głową i pogroził palcem jednemu z nich, wziął swoją walizkę i odszedł. Tamci krzyczeli coś do niego, ale nie zwolnił. Całe jego ciało mówiło: „Jestem całkowicie, totalnie wkurzony”.
I wtedy to się stało. Goście z DBW zaczęli biec za generałem. Szpieg zwolnił w tym miejscu nagranie tak, żebyśmy mogli zobaczyć, klatka po klatce, w zwolnionym tempie, jak generał obrócił się do połowy, a jego twarz zdawała się mówić: „Za cholerę mnie nie dorwiecie”. Zaraz potem pojawiło się na niej przerażenie, bo trzech wielkich ochroniarzy z DBW wpadło na niego, wprawiając go w totalne osłupienie i łapiąc go wpół jak kończącego karierę zawodnika linii ataku. Generał – w średnim wieku, o stalowoszarych włosach i pomarszczonej, dostojnej twarzy – upadł jak worek ziemniaków, podskoczył dwukrotnie, uderzając twarzą o chodnik, a z jego nosa polała się krew.
Goście z Departamentu związali generała w kostkach i nadgarstkach jak wieprza. A ten teraz już krzyczał, naprawdę krzyczał. Jego twarz zrobiła się purpurowa od krwi tryskającej z nosa. W dużym przybliżeniu widać było, jak majta nogami. Przechodnie spoglądali na wiążącego go faceta w mundurze, na którego twarzy widać było, że to rytualne upokorzenie i odbieranie godności to najgorsza część jego roboty. Tutaj film się kończył.
– O mój dobry, słodki Buddo – powiedziałem, patrząc w ciemniejący ekran, na którym ponownie zaczynał się film. Szturchnąłem Ange i pokazałem jej nagranie. Oglądała je bez słowa, z buzią otwartą szeroko ze zdziwienia.
– Wrzuć to na bloga – powiedziała – wrzuć, wrzuć, wrzuć, wrzuć!
Tak też zrobiłem. Z trudem opisałem to, co zobaczyłem, dodałem też prośbę o identyfikację tego wojskowego z filmu, o jakiekolwiek informacje na jego temat.
Nacisnąłem „publikuj”.
Obejrzeliśmy to nagranie jeszcze raz. I jeszcze raz.
Dostałem sygnał nadejścia maila.
> Jasne, że poznaję tego faceta – jego biografia jest w Wikipedii. To generał Claude Geist. Dowodził pokojową misją ONZ na Haiti.
Читать дальше