Następnego dnia zabrałem się do pracy nad moimi wypracowaniami. San Francisco to dobre miejsce do opisywania. Historia? Pewnie, trochę jej tu jest, począwszy od gorączki złota, po stocznie z czasów drugiej wojny światowej, obozy internowania dla Japończyków, wynalezienie peceta. Fizyka? W żadnym muzeum, w jakim dotychczas byłem, nie widziałem fajniejszych eksponatów od tych w Exploratorium [27] Exploratorium – eksperymentalne muzeum nauki, sztuki i percepcji ludzkiej w San Francisco.
. Poczułem perwersyjną satysfakcję, oglądając eksponaty dotyczące przechodzenia gleby w stan ciekły podczas dużych trzęsień ziemi. Angielski? Jack London, beatnicy, pisarze science fiction, tacy jak Pat Murphy i Rudy Rucker. Nauki społeczne? Ruch Wolności Słowa, Cesar Chavez, prawa gejów, feminizm, ruch antywojenny... Zawsze lubiłem się uczyć dla samej nauki. Żeby więcej wiedzieć na temat otaczającego mnie świata. Mogłem to robić, przechadzając się po prostu po mieście. Postanowiłem, że najpierw napiszę wypracowanie o beatnikach. Na piętrze w księgarni City Lights znajdowała się wielka biblioteka, gdzie Allen Ginsberg i jego kumple tworzyli swoją radykalną, narkotyczną poezję. Na lekcji angielskiego czytaliśmy Skowyt i nigdy nie zapomnę pierwszych wersów tego wiersza, od których przeszły mi dreszcze po karku:
Widziałem najlepsze umysły mego pokolenia
zniszczone szaleństwem, głodne histeryczne
nagie, włóczące się o świcie po murzyńskich
dzielnicach w poszukiwaniu wściekłej dawki haszu,
anielogłowych hipstersów spragnionych pradawnego
niebiańskiego podłączenia do gwiezdnej prądnicy
w maszynerii nocy [...] [28] A. Ginsberg, Skowyt, [w:] idem, Utwory poetyckie, tłum. B. Baran, Kraków 1984, s. 7.
Podobało mi się, jak połączył te wyrazy: „głodne histeryczne nagie”. Znałem to uczucie. I „najlepsze umysły mego pokolenia” też dały mi ostro do myślenia. Przypomniały mi o parku, policji i opadającym gazie. Ginsberga przymknęli za nieprzyzwoitość Skowytu – chodziło mniej więcej o jeden wers dotyczący seksu gejowskiego, na który dzisiaj pewnie ledwie zwrócilibyśmy uwagę.
Poczułem się w pewnym sensie szczęśliwy, wiedząc, że daje się dostrzec jednak jakiś postęp. Że kiedyś było jeszcze bardziej restrykcyjnie niż teraz.
Zatraciłem się zupełnie w bibliotece, czytając te piękne stare wydania książek. Zatraciłem się w książce pod tytułem W drodze Jacka Kerouaca, w powieści, którą od dawna chciałem przeczytać, a obsługujący mnie sprzedawca przytaknął przychylnie i znalazł dla mnie tańsze wydanie, które sprzedał mi za sześć dolców.
Poszedłem do Chinatown i zamówiłem bułeczki dim sum oraz makaron z pikantnym sosem, który kiedyś uważałem za dosyć ostry. Jednak po tym, jak spróbowałem specjału Ange, jego moc jakoś prysła.
Gdy zbliżało się popołudnie, wsiadłem do metra, a potem przesiadłem się do autobusu na moście San Mateo i pojechałem na wschodni brzeg zatoki. Czytałem W drodze i wpatrywałem się w umykający krajobraz. Ta książka to na wpół autobiograficzna powieść o Jacku Kerouacu, ćpającym, ostro popijającym pisarzu, który jeździ na stopa po Ameryce, łapie się nędznych fuch, wyje na ulicach po nocy, spotyka ludzi i rozstaje się z nimi. Hipsterzy, włóczędzy o smutnych twarzach, oszuści, uliczni bandyci, kanalie i anioły. Nie ma tu jednego wątku – Kerouac przypuszczalnie napisał to w ciągu trzech tygodni na długiej rolce papieru, będąc totalnie naćpany – to tylko sterta zadziwiających zdarzeń następujących jedno po drugim. Zaprzyjaźnia się z autodestrukcyjnymi ludźmi, takimi jak Dean Moriarty, a ten wkręca go w dziwaczne plany, z których nigdy, naprawdę nigdy, nic nie wychodzi, ale i tak jakoś to jest. Wiecie, co mam na myśli.
W tych słowach tkwił pewien pociągający rytm, w myślach słyszałem ich brzmienie, jakby ktoś czytał je na głos. Miałem ochotę walnąć się na pryczy w furgonetce i obudzić w jakimś zakurzonym miasteczku, gdzieś w Dolinie Kalifornijskiej, w drodze do Los Angeles, w jednym z tych miejsc ze stacją benzynową i tanią knajpą, i przejść się tak po prostu po polach, i spotykać ludzi, oglądać różne rzeczy i robić różne rzeczy.
Ta podróż autobusem była długa i widocznie musiałem się trochę zdrzemnąć – czatowanie z Ange do późna w nocy trochę zakłóciło mój harmonogram snu, bo mama wciąż oczekiwała, że zejdę na śniadanie. Obudziłem się, przesiadłem do innego autobusu i wkrótce znalazłem się przed szkołą Ange.
Wybiegła w podskokach przez bramę ubrana w mundurek – nigdy dotąd jej w nim nie widziałem. W jakiś dziwny sposób wyglądał słodko i przypomniał mi Van. Obdarzyła mnie długim uściskiem i mocnym pocałunkiem w policzek.
– No, cześć! – powiedziała.
– Hej!
– Co czytasz?
Czekałem na to. Zaznaczyłem fragment palcem.
– Posłuchaj: „Ale wtedy jeszcze tańczyli na ulicach, jakby mieli kuku na muniu, a ja kuśtykałem za nimi, tak jak przez całe życie kuśtykam za fascynującymi mnie ludźmi, bo dla mnie prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy, chęcią zbawienia, pragnący wszystkiego naraz, ci, co nigdy nie ziewają, nie plotą banałów, ale płoną, płoną, płoną, jak bajeczne ręce eksplodujące niczym pająki na tle gwiazd, aż nagle strzela niebieskie jądro i tłum krzyczy »Oooo«” [29] J. Kerouac, W drodze, tłum. A. Kołyszko, Warszawa 2009, s. 11–12.
.
Wzięła książkę i jeszcze raz, po cichu przeczytała ten fragment.
– No, no, „pająki na tle gwiazd”! To jest czadowe! Czy cała książka jest taka?
Gdy szliśmy powoli chodnikiem w kierunku przystanku autobusowego, streściłem jej fragmenty, które już przeczytałem. Tuż za rogiem objęła mnie wpół ramieniem, a moje zarzuciła na siebie. Spacer po ulicy z dziewczyną – moją dziewczyną? Pewnie, dlaczego nie? – rozmowa o tej fajowej książce. Było jak w niebie. Przez chwilę zapomniałem o kłopotach.
– Marcus?
Odwróciłem się. To była Van. Podświadomie spodziewałem się tego. Byłem tego pewien, bo moja świadomość nie czuła się jakoś mocno zaskoczona. To nie była duża szkoła i wszyscy uczniowie wychodzili z niej o tej samej porze. Nie rozmawiałem z Van od tygodni, lecz wydawało się, jakby minęły miesiące. Kiedyś rozmawialiśmy codziennie.
– Cześć, Van – powiedziałem. Miałem ochotę zdjąć ręce z ramion Ange, ale jakoś stłumiłem w sobie to uczucie. Van wyglądała na zaskoczoną, ale nie złą. Miała bladą skórę, była roztrzęsiona. Patrzyła na nas uważnie.
– Angela?
– Hej, Vanessa – odpowiedziała Ange.
– Co ty tutaj robisz?
– Przyszedłem po Ange – odparłem, starając się utrzymać neutralny ton głosu. Poczułem się speszony, bo zobaczyła mnie z inną dziewczyną.
– O! – powiedziała Van. – No cóż, miło mi było was zobaczyć.
– Nam też, Vanessa – dodała Ange, obracając mnie gwałtownym ruchem i prowadząc w kierunku przystanku autobusowego.
– Znasz ją? – zapytała Ange.
– Tak, od zawsze.
– Chodziłeś z nią?
– Co? Nie! Coś ty! Byliśmy tylko przyjaciółmi.
– Byliście przyjaciółmi?
Miałem wrażenie, że Van idzie tuż za nami, podsłuchując, chociaż przy tempie, jakie narzuciliśmy, musiałaby biec, żeby nas dogonić. Długo opierałem się pokusie, żeby się obejrzeć, aż w końcu nie wytrzymałem. Za nami szło wiele dziewczyn z tej szkoły, lecz Van wśród nich nie było.
– Była ze mną, José Luisem i Darrylem, gdy nas aresztowali. Graliśmy razem w ARG. Byliśmy we czwórkę najlepszymi przyjaciółmi.
Читать дальше