– Nie możesz powiedzieć tacie, przecież wiesz – rzekła Van. – Naraziłbyś nas wszystkich na niebezpieczeństwo.
Miała zamknięte oczy, a jej piersi falowały z każdym oddechem, rozpraszając mnie i wprawiając w zakłopotanie.
– Wiem – odparłem ponuro. – Ale problem w tym, że on w tym siedzi po pachy. Gdybyś zatrzymała mojego tatę i kazała mu udowodnić, że nie molestuje dzieci albo że nie jest dilującym terrorystą, wpadłby w szał. Totalnie by mu odbiło. On nie znosi, jak każą mu czekać, gdy dzwoni w sprawie rachunku swojej karty kredytowej, a co dopiero gdyby go zamknęli na tylnym siedzeniu samochodu i przesłuchiwali przez godzinę. Dostałby chyba tętniaka.
– Uchodzi im to na sucho tylko dlatego, że normalni czują się z siebie zadowoleni, gdy ich porównują do nienormalnych. Gdyby zatrzymywali wszystkich ludzi, doszłoby do katastrofy. Nikt by nigdzie nie dojechał. Wszyscy czekaliby, aż zostaną przesłuchani przez gliny. Totalny bajzel.
Łał!
– Van, jesteś genialna – stwierdziłem.
– Mów dalej – odparła. Uśmiechała się leniwie, patrząc na mnie spod wpółprzymkniętych powiek, prawie romantycznie.
– Serio. Możemy to zrobić. Możemy łatwo wymieszać profile. Zatrzymywanie ludzi jest łatwe.
Usiadła, odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na mnie. Na myśl, że naprawdę jej zaimponowałem, poczułem, jak coś lekko przewraca mi się w żołądku.
– Chodzi o klonery RFID – oznajmiłem. – Bardzo łatwo je zrobić. Wystarczy sflashować firmware na czytniku RFID za dziesięć dolców i gotowe. Musimy tylko połazić po mieście i pozamieniać losowo wybranym osobom ich tagi, nadpisując kody innych ludzi na ich sieciówkach i FasTrakach. Przez to wszyscy będą wyglądać na wypaczonych, dziwnych i nienormalnych, wszyscy będą wyglądać na winnych. A potem: totalny bajzel.
Van zacisnęła usta i opuściła okulary przeciwsłoneczne, a ja zdałem sobie sprawę, że była tak wściekła, że aż nie mogła mówić.
– Do widzenia, Marcus – powiedziała i podniosła się. Zanim się połapałem, była już daleko, praktycznie biegła.
– Van! – zawołałem, wstając i ruszając za nią. – Van! Poczekaj!
Przyspieszyła, więc zacząłem biec, aż w końcu ją dogoniłem.
– Van, do cholery – wydyszałem, łapiąc ją za ramię.
Odepchnęła moją rękę tak mocno, że aż walnąłem się w twarz.
– Jesteś psychopatą. Narażasz swoich kumpli z Xnetu na śmiertelne niebezpieczeństwo, a przede wszystkim przez ciebie całe miasto będzie wkrótce podejrzewane o terroryzm. Nie możesz z tym skończyć, zanim zranisz tych wszystkich ludzi?
Otworzyłem i zamknąłem buzię kilka razy.
– Van, to nie ja jestem problemem, to o n i nim są. Ja nie aresztuję ludzi, nie wsadzam ich do więzień, to nie przeze mnie znikają. To przez Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Walczę po to, żeby ich powstrzymać.
– Jak? Pogarszając sytuację?
– A może musi się pogorszyć, żeby mogło się polepszyć. Nie o tym mówiłaś? Jeśli każdy zostanie zatrzymany...
– Nie to miałam na myśli. Nie chodziło mi o to, żebyś wszystkich zaaresztował. Jeśli chcesz protestować, dołącz do ruchu protestacyjnego. Zrób coś pozytywnego. Niczego się nie nauczyłeś z historii Darryla? Niczego?
– Masz cholerną rację, czegoś się nauczyłem – odparłem, tracąc cierpliwość. – Nauczyłem się, że nie można im ufać. Że jeśli z nimi nie walczysz, to im pomagasz. Że jeśli im na to pozwolimy, zmienią ten kraj w więzienie. A ty czego się nauczyłaś, Van? Żeby się ciągle bać, nie ruszać się, siedzieć z opuszczoną głową i z nadzieją, że cię nie zauważą? Myślisz, że będzie lepiej? Jeśli nic nie zrobimy, będzie tak cudownie, jak właśnie zaczyna być. Odtąd będzie coraz gorzej. Chcesz pomóc Darrylowi? To pomóż mi odsunąć ich od władzy!
I znowu to samo. Moja przysięga. Nie chodziło o to, żeby uwolnić Darryla, ale by obalić cały DBW. To szaleństwo, nawet ja o tym wiedziałem. Ale właśnie to planowałem zrobić. Nie miałem co do tego wątpliwości.
Van odepchnęła mnie mocno obiema rękami. Była silna, bo w szkole ćwiczyła lekką atletykę – szermierkę, lacrosse [19] Lacrosse – kanadyjska gra podobna do hokeja na trawie.
, hokej na trawie i wszystkie te dziewczęce sporty – więc wylądowałem na tyłku na jednym z tych ohydnych chodników typowych dla San Francisco. Ruszyła dalej, ale tym razem nie poszedłem za nią.
> Jeśli chodzi o systemy bezpieczeństwa, ważne jest nie to, jak działają, lecz to, jak zawodzą.
Tak brzmiała pierwsza linijka mojego pierwszego wpisu na blogu „Jawny Bunt” w Xnecie. Pisałem tam jako M1k3y i byłem gotowy pójść na wojnę.
> Być może automatyczne sprawdzanie stron internetowych ma pomóc w łapaniu terrorystów. Być może dzięki temu prędzej czy później uda się jakiegoś złapać. Problem w tym, że dzięki temu łapią też nas, mimo że nie robimy niczego złego.
> Im więcej ludzi udaje się dzięki temu mechanizmowi schwytać, tym słabszy się on staje. Jeśli złapanych zostanie zbyt wiele osób, padnie zupełnie.
> Czaicie?
Wkleiłem krótką instrukcję, jak zbudować kloner RFID, oraz kilka wskazówek, jak podejść wystarczająco blisko do ludzi, żeby odczytać i spisać ich tagi. Swojego klonera włożyłem do kieszeni mojej starej motocrossowej kurtki i poszedłem do szkoły. Po drodze udało mi się sklonować sześć tagów.
Chcieli wojny? Będzie wojna.
Jeśli kiedyś zdecydujecie się na coś tak głupiego, żeby zbudować automatyczny detektor terroryzmu, oto lekcja matematyki, którą najpierw powinniście sobie przyswoić. To zdumiewające zjawisko nazywa się paradoksem wyniku fałszywie pozytywnego.
Powiedzmy, że cierpicie na nową chorobę zwaną superAIDS. Zapada na nią tylko jeden człowiek na milion. Opracowujecie test na superAIDS, który jest wiarygodny w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach. To znaczy sprawdza się w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach w przypadku, gdy wynik jest prawidłowy – pozytywny, gdy badana osoba jest chora, i negatywny, gdy jest zdrowa. Przeprowadźcie ten test na milionie ludzi.
Jeden człowiek na milion choruje na superAIDS. Jeden na stu ludzi, których testujecie, wygeneruje wynik fałszywie pozytywny – według testu będzie miał superAIDS, mimo że go nie ma. Oto, co oznacza wiarygodność w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach – jeden procent błędu.
Czym jest jeden procent z jednego miliona?
1 000 000 : 100 = 10 000
Jeden na milion ludzi ma superAIDS. Jeśli testowi poddacie milion przypadkowych osób, prawdopodobnie znajdziecie tylko jeden przypadek prawdziwego zachorowania na superAIDS. Jednak wasz test nie zidentyfikuje tej jednej osoby cierpiącej na superAIDS. Zidentyfikuje dziesięć tysięcy takich osób.
Wasz dokładny w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach test będzie działał z 99.99-procentową niedokładnością.
Oto paradoks wyniku fałszywie pozytywnego. Gdy próbujecie znaleźć coś naprawdę rzadkiego, wasz test musi trafić na tę poszukiwaną przez was rzadkość. Jeśli staracie się wskazać pojedynczy piksel na ekranie, dobrym wskaźnikiem będzie ostry ołówek, jego szpic jest o wiele mniejszy (bardziej precyzyjny) niż piksele. Jednak ten sam szpic nie nadaje się do wskazywania atomu na waszym ekranie. Do tego potrzebny jest wskaźnik – test – którego szpic jest wielkości pojedynczego atomu lub mniejszy.
To jest właśnie paradoks wyniku fałszywie pozytywnego, a oto, jak to się ma do terroryzmu:
Terroryści są prawdziwą rzadkością. W takim dwudziestomilionowym mieście jak Nowy Jork może się znajdować jeden bądź dwóch terrorystów. Maksymalnie dziesięciu. 10 : 20 000 000 = 0,0000005. Jedna dwudziestotysięczna procenta.
Читать дальше