Nie byłem jedyną osobą, która wpadła z powodu histogramów. Wielu ludzi ma na swoim koncie nienormalne profile przejazdów. Nienormalność jest tak pospolitym zjawiskiem, że stała się praktycznie normalna.
W Xnecie aż wrzało od takich historii, tak samo w gazetach i wiadomościach telewizyjnych. Mężów nakrywano na zdradzie żon, żony przyłapywano na zdradzie mężów, dzieciaki przyłapywano na potajemnych schadzkach z dziewczynami lub chłopakami. A chłopak, który nie przyznał się starym, że ma AIDS, został przyłapany, gdy szedł do kliniki po pigułki.
Ci wszyscy ludzie mieli coś do ukrycia – nie byli winni, ale mieli swoje sekrety. Jeszcze więcej było osób, które nie miały nic do ukrycia, lecz mimo to nie podobały im się te wszystkie łapanki i przesłuchania. Wyobraźcie sobie, że ktoś zamyka was na tylnym siedzeniu samochodu policyjnego i każe wam udowodnić, że n i e jesteście terrorystami.
Nie chodziło tylko o transport publiczny. Większość kierowców z okolicy zatoki do daszków swoich czapek miała przypięte elektroniczne karty FasTrak. To taki rodzaj zdalnego portfela, którym płaci się za przejazd przez most, dzięki czemu można zaoszczędzić sobie kłopotu związanego ze staniem godzinami w kolejce do budki, gdzie zwykle pobierane są opłaty. Przejazd przez most dla tych, którzy płacili gotówką, zdrożał trzykrotnie (chociaż administracja mostu odwracała kota ogonem i mówiła, że to FasTrak jest tańszy, a nie że opłata anonimową gotówką jest droższa). Zrobiły się straszne korki, ale to i tak nic w porównaniu z kolejkami, które powstały po tym, jak na każdym moście zostawiono tylko jeden punkt poboru opłat w gotówce.
Dlatego każdy, kto stąd pochodził lub prowadził samochód wypożyczony w tutejszej wypożyczalni, otrzymywał FasTraka. Okazało się jednak, że FasTraki odczytywane były nie tylko w miejscach poboru opłat za przejazdy. DBW rozstawiło czytniki w całym mieście – kiedy przejeżdżało się obok nich, rejestrowały czas przejazdu oraz numer prawa jazdy kierowcy, tworząc w bazie danych jeszcze dokładniejszy profil danej osoby, włącznie z tym, kto, gdzie i kiedy przejeżdża. Cały ten system był dodatkowo wspierany przez fotoradary i kamery rejestrujące numery tablic rejestracyjnych oraz twarze kierowców, którzy przejeżdżali na czerwonym świetle. Wszystko to wyrosło jak grzyby po deszczu.
Dotychczas nikt się nad tym za bardzo nie zastanawiał. Ale teraz, gdy ludzie zwracali na to uwagę, wszyscy zaczęliśmy zauważać pewne detale, na przykład to, że FasTrak nie miał wyłącznika.
Każdy zatem, kto prowadził samochód, mógł zostać zatrzymany przez policję. Władza chciała wiedzieć, dlaczego ostatnio tak często jeździł do supermarketu i dlaczego wybrał się na wieczorną przejażdżkę do Sonoma w zeszłym tygodniu.
W mieście coraz częściej pojawiały się małe weekendowe demonstracje. Po tygodniu takiego monitorowania przez Market Street przemaszerowało pięćdziesiąt tysięcy osób. Nie dołączyłem do nich, bo wiedziałem, że kolesiów z DBW, którzy obiegli moje miasto, i tak nie obchodzi, czego pragną jego mieszkańcy. Stanowili zwycięską armię i dobrze wiedzieli, co o tym sądzimy.
Pewnego ranka zszedłem na śniadanie właśnie w momencie, gdy tata mówił mamie, że dwie największe firmy taksówkowe zamierzają wprowadzić „rabaty” dla ludzi używających specjalnych kart do płacenia za przewóz, jednocześnie zwiększając bezpieczeństwo taksówkarzy, którzy nie będą musieli wozić już ze sobą gotówki. Ciekawe tylko, co stanie się z informacjami o tym, kto i dokąd jeździ poszczególnymi taksówkami.
Zdałem sobie sprawę, jak bliski byłem sukcesu. Gdy tylko sytuacja zaczęła się pogarszać, udało nam się wypuścić aktualizację klienta indienetu, która instalowała się automatycznie u jego użytkowników. Jolu powiedział mi, że osiemdziesiąt procent ruchu, jaki zaobserwował w Pigspleenie, było teraz zaszyfrowane. Xnet prawdopodobnie został ocalony.
Tata doprowadzał mnie do szaleństwa.
– Masz paranoję, Marcusie – oświadczył mi podczas śniadania, gdy opowiedziałem mu o kolesiach, których poprzedniego dnia na stacji metra szantażowali gliniarze.
– Tato, to absurdalne. Oni nie łapią żadnych terrorystów... Po prostu chcą zastraszyć ludzi.
– Może nie złapali terrorystów, ale z pewnością oczyszczą ulice z wielu kanalii. Spójrz na dilerów: podobno odkąd się to wszystko zaczęło, tysiące z nich się stąd wyniosło. Pamiętasz, jak cię te ćpuny okradły? Jeśli nie zapuszkuje się dilerów, będzie jeszcze gorzej.
Napadli na mnie rok temu. Byli dość kulturalni. Jeden chudy koleś, który potwornie śmierdział, powiedział mi, że ma gnata, a drugi poprosił mnie o portfel. Nawet pozwolili mi zatrzymać dokumenty, choć sami wzięli kartę debetową i sieciówkę. Po tym wydarzeniu byłem śmiertelnie, paranoicznie przerażony i przez następne tygodnie ciągle sprawdzałem, czy ktoś mnie nie śledzi.
– Ale większość ludzi, których łapią, nie robi niczego złego, tato – stwierdziłem. Zaczęło to do mnie docierać. Mój własny ojciec! – To szaleństwo. Za każdą winną osobę, która zostanie schwytana, karę ponoszą tysiące niewinnych ludzi. To po prostu nie fair.
– Niewinnych? Goście, którzy zdradzają swoje żony? Handlarze narkotyków? Bronisz ich, a co z tymi, którzy umarli? Jeśli nie masz nic do ukrycia...
– Nie miałbyś więc nic przeciwko, gdyby ciebie zatrzymali?
Histogramy mojego taty były jak dotąd przygnębiająco normalne.
– Podporządkowanie się temu uznałbym za swój obowiązek – odparł. – Byłbym dumny. Dzięki temu poczułbym się bezpieczniej.
Łatwo mu mówić.
Vanessa nie chciała, żebym o tym gadał, ale była zbyt bystra, abym mógł przez dłuższy czas milczeć. Stale ze sobą przebywaliśmy, rozmawiając o pogodzie, szkole i takich tam, a potem, jakoś tak, wróciłem do tego tematu. Podeszła do tego bez emocji – tym razem się na mnie nie wściekła – ale widziałem, że ją to zaniepokoiło. A jednak.
– Mój ojciec mówi: „Podporządkowanie się temu uznałbym za swój obowiązek”. Możesz w to, do cholery, uwierzyć? To znaczy, Boże! O mało mu wtedy nie powiedziałem o więzieniu i nie zapytałem go, czy jego zdaniem to też jest nasz „obowiązek”!
Po szkole siedzieliśmy na trawniku w parku Dolores, patrząc na psy biegające za frisbee.
Van wpadła do domu i przebrała się w starą koszulkę z jednym ze swoich ulubionych brazylijskich zespołów tecno-brega -Rio Carioca Probidāo, w wolnym tłumaczeniu: Zakazany Chłopak z Rio. Koszulkę zdobyła dwa lata temu, gdy wszyscy wspólnie wymknęliśmy się ukradkiem na wielkie widowisko w hali koncertowej zwanej Cow Palace. Była już na nią trochę za mała i ciasno przylegała do jej brzucha, uwidaczniając mały płaski pępek.
Van położyła się na plecach w słabych promieniach słońca. Miała zamknięte oczy, ukryte pod okularami przeciwsłonecznymi. Poruszała palcami u stóp (włożyła japonki). Znałem ją od zawsze i kiedy o niej myślałem, za każdym razem przed oczami stawał mi mały znajomy dzieciak z setkami brzęczących bransoletek zrobionych z pociętych puszek po napojach, który grał na pianinie i beznadziejnie tańczył. Siedząc tam, w parku Dolores, nagle zobaczyłem ją taką, jaka naprawdę była.
A była maksymalnie s3XY, czyli sexy. To tak jakby na obrazku z wazą dostrzec dwie twarze. Patrząc na Van, widziałem po prostu Van, ale dostrzegłem też, że jest piekielnie ładna, czego nigdy dotąd nie zauważyłem.
Oczywiście Darryl zawsze o tym wiedział i nie myślcie, że z chwilą gdy sobie to uświadomiłem, dałem za wygraną.
Читать дальше