Przeniesiono mnie nieopodal i przykuto ponownie do kolejnej poręczy. Nie mogłem dłużej utrzymać się na kolanach. Upadłem na twarz, zwijając się w kłębek i naprężając skute łańcuchem ręce.
Ruszyliśmy dalej, lecz tym razem to nie była już jazda ciężarówką. Podłoga pode mną podskakiwała delikatnie, drżąc pod wpływem ciężkich silników Diesla. Zdałem sobie sprawę, że jestem na statku! Czułem, jak mój żołądek zamienia się w lód. Zabrano mnie z wybrzeży Ameryki w jakieś inne miejsce, lecz któż, do diabła, mógł wiedzieć gdzie? Już wcześniej się bałem, ale ta myśl mnie przeraziła. Byłem sparaliżowany i oniemiały ze strachu. Zdałem sobie sprawę, że mogę już nigdy nie zobaczyć swoich rodziców, i poczułem w gardle piekące wymiociny. Worek na mojej głowie zacisnął się mocniej, tak że ledwo mogłem oddychać, co dodatkowo potęgowała dziwaczna pozycja, w jakiej byłem zwinięty.
Na szczęście długo nie przebywaliśmy na wodzie. Miałem wrażenie, że minęła godzina, ale teraz wiem, że to było zaledwie piętnaście minut. Poczułem, że przybijamy do portu, usłyszałem odgłos kroków i to, jak wszyscy padają na ziemię. Domyśliłem się, że inni więźniowie są rozkuwani i wynoszeni bądź wyprowadzani na zewnątrz. Kiedy strażnicy przyszli po mnie, ponownie spróbowałem wstać, ale nie potrafiłem, więc przenieśli mnie znowu, obojętnie, niedbale.
Gdy zdjęli mi worek z głowy, znajdowałem się w celi.
Była stara, popadała w ruinę i pachniała morskim powietrzem. Wysoko na górze znajdowało się okno, którego strzegły zardzewiałe kraty. Na zewnątrz nadal panował mrok. Na podłodze leżał koc, a do ściany przymocowana była mała metalowa toaleta bez deski klozetowej. Strażnik, który zdjął mi worek z głowy, uśmiechnął się do mnie i zamknął za mną stalowe drzwi.
Masowałem delikatnie nogi, sycząc, w miarę jak krew wracała do moich kończyn. Wreszcie mogłem się podnieść i wykonać krok. Słyszałem, jak inni ludzie rozmawiają, płaczą, krzyczą. Ja też krzyknąłem: Jolu! Darryl! Vanessa! Inne głosy w sąsiednich celach podchwyciły ten okrzyk, wywołując nasze imiona i bluzgając. Odgłosy dochodzące z najbliższych zakątków brzmiały niczym głosy pijaków tracących zmysły na rogu ulicy. Być może mój głos też tak brzmiał.
Strażnicy krzyczeli, żebyśmy się zamknęli, ale to sprawiło, że wszyscy zaczęli się drzeć jeszcze głośniej. Ostatecznie wyliśmy, wrzeszczeliśmy wniebogłosy i zdzieraliśmy gardła. Dlaczego nie? Czy mieliśmy coś do stracenia?
Gdy przyszli kolejny raz, żeby mnie przesłuchać, byłem brudny, zmęczony, spragniony i głodny. Miss Gestapo razem z trzema dużymi facetami, którzy obrócili mnie niczym kawałek mięsa, należałado nowej grupy przeprowadzającej przesłuchanie. Wśród osiłków był czarnoskóry i dwóch białych, chociaż jeden z nich mógł być Latynosem. Wszyscy trzymali broń. Wyglądało to jak reklama Benettona skrzyżowana z grą Counter-Strike.
Zabrali mnie z celi i skuli kajdanami nadgarstki oraz kostki. Gdy mnie prowadzili, patrzyłem uważnie na otoczenie. Słyszałem dochodzący z zewnątrz chlupot wody i pomyślałem, że być może jesteśmy w Alcatraz – to w końcu więzienie, chociaż od pokoleń służy za turystyczną atrakcję – w miejscu, w którym Al Capone i współcześni mu gangsterzy odsiadywali wyroki. Alcatraz zwiedzałem ze szkolną wycieczką. Było stare i pokryte rdzą, prawie średniowieczne. Miałem wrażenie, jakby to miejsce pochodziło z okresu drugiej wojny światowej, a nie z czasów kolonialnych.
Na naklejkach umieszczonych na drzwiach cel widniały kody kreskowe i numery, lecz mimo to w żaden sposób nie można było stwierdzić, kto lub co się za nimi kryje.
Pokój przesłuchań wyglądał nowocześnie, był wyposażony w lampy fluorescencyjne, dużą drewnianą tablicę, jaką zwykle można znaleźć w salach posiedzeń, i ergonomiczne fotele, które nie były jednak przeznaczone dla mnie. Ja dostałem składane plastikowe krzesło ogrodowe. Na jednej ze ścian wisiało lustro, zupełnie jak w programach kryminalnych, i pomyślałem, że ktoś musi nas zza niego obserwować. Miss Gestapo i jej kumple raczyli się kawą z ekspresu stojącego na bocznym stoliku (mógłbym rozszarpać jej gardło zębami i wyrwać jej tę kawę), a potem postawili obok mnie styropianowe kubki z wodą – nie uwolnili mi jednak rąk zza pleców, więc nie mogłem ich chwycić. Bardzo śmieszne, ha, ha.
– Cześć, Marcus – przywitała mnie. – Jak się dzisiaj masz?
Nic nie odpowiedziałem.
– Wcale nie jest tak źle, jak mogłoby być – dodała. – Jednak na twoje nieszczęście, nawet jeśli powiesz nam to, co chcemy wiedzieć, nawet jeśli przekonasz nas, że byłeś po prostu w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, będziesz już człowiekiem napiętnowanym. Będziemy cię obserwować, dokądkolwiek pójdziesz i cokolwiek zrobisz. Zachowywałeś się tak, jakbyś chciał coś ukryć, a my tego nie lubimy.
To żałosne, ale mój mózg potrafił myśleć jedynie o tej wypowiedzi: „Przekonaj nas, że byłeś po prostu w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze”. To była najgorsza z rzeczy, jakie kiedykolwiek mi się przydarzyły. Nigdy wcześniej nie czułem się tak źle ani nie byłem tak przestraszony. Te słowa: „w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze”, te sześć słów brzmiało jak ostania deska ratunku, której trzymałem się kurczowo, żeby nie opaść na dno.
– Hej, Marcus? – pstryknęła palcami tuż przed moją twarzą. – Hej, tutaj!
Na jej twarzy widniał lekki uśmiech. Nienawidziłem siebie za to, że pozwoliłem, aby zobaczyła mój strach.
– Marcus, może być o wiele gorzej niż teraz. Są jeszcze gorsze miejsca, do których możemy cię wsadzić, o wiele gorsze.
Sięgnęła pod stół i wyciągnęła spod niego teczkę, którą otworzyła z trzaskiem. Wyciągnęła z niej mój telefon, kloner RFID, detektor Wi-Fi i moje pendrive’y. Położyła je, jeden po drugim, na stole.
– Oto, czego od ciebie chcemy. Odblokujesz nam dzisiaj swój telefon. Jeśli to uczynisz, będziesz mógł iść pod prysznic i przejść się po spacerniaku. Jutro przyprowadzimy cię z powrotem i poprosimy o rozkodowanie danych z tych kart pamięci. Jeżeli to zrobisz, będziesz mógł jeść w stołówce. Kolejnego dnia poprosimy cię o twoje hasło do poczty i wtedy uzyskasz przywilej korzystania z biblioteki.
Słowo „nie” cisnęło się na moje usta niczym beknięcie, które bezskutecznie próbuje wydostać się na zewnątrz. Zamiast tego rozległo się:
– Dlaczego?
– Chcemy się upewnić, że jesteś tym, kim się wydajesz. Chodzi o twoje bezpieczeństwo, Marcusie. Powiedzmy, że jesteś niewinny.
Jednak dlaczego niewinny człowiek miałby zachowywać się jak ktoś, kto ma tyle do ukrycia. Ale powiedzmy, że jesteś niewinny. Mogłeś znajdować się na tym moście podczas wybuchu. Twoi rodzice też. I twoi przyjaciele. Czy nie chcesz, żebyśmy schwytali ludzi, którzy zaatakowali twój dom?
To śmieszne, lecz mówiąc o tych moich „przywilejach”, zastraszyła mnie i skłoniła do uległości. Czułem się tak, jakbym zrobił coś, czym zasłużyłem sobie na to, by skończyć właśnie tutaj. Tak jakby to była moja wina. Jakbym mógł zrobić coś, żeby to zmienić.
Ale z chwilą gdy zaczęła wygadywać te brednie o „bezpieczeństwie”, odzyskałem odwagę.
– Laluniu – powiedziałem – mówisz o ataku na mój dom, ale, o ile mi wiadomo, jesteś jedyną osobą, która mnie w ostatnim czasie zaatakowała. Myślałem, że mieszkam w kraju, w którym obowiązuje konstytucja. Myślałem, że mieszkam w kraju, w którym przysługują mi prawa. Mówisz o obronie mojej wolności, szargając jednocześnie Kartę Praw Stanów Zjednoczonych Ameryki [10] Karta Praw Stanów Zjednoczonych Ameryki (ang. United States Bill of Rights) – termin określający pierwsze dziesięć poprawek do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, które weszły w życie 15 grudnia 1791 roku. Gwarantowały prawo do własności prywatnej, ochrony oskarżonego w procesie karnym, wolności wyznania i sumienia oraz prasy, prawo do swobodnego gromadzenia się. Nie zapewniały jednak równości wobec prawa, co było spowodowane legalnym niewolnictwem, które utrzymało się w Stanach Zjednoczonych do drugiej połowy dziewiętnastego wieku.
.
Читать дальше