Jednak ceną za ich wiedzę była cywilizacja. Nie mogli stosować narzędzi, budować domów, używać języka pisanego. Gdyby wszyscy wymarli, a na pustynię przybyliby archeolodzy, nie znaleźliby nic prócz ciał i dziwili się, że zwierzęta w ludzkim ciele mogły być tak całkowicie pozbawione inteligencji.
— Jak mogę się nauczyć rozmawiać ze skałą? — zapytałem.
Z ciemności dobiegł mnie głos Helmuta.
— Musisz skoczyć z tej skały w ciemność.
Mówił serio. Ale to było niemożliwe.
— Zabiję się.
— Zdarzały się takie rzeczy — rzekł Helmut. Czy był rozbawiony? Nie widziałem jego twarzy. — Ale musisz zrobić to zaraz. Za parę minut wzejdzie Niezgoda.
— Dlaczego moje samobójstwo ma mi pomóc w rozmowie ze skałą?
Próbowałem obrócić to w żart. Helmut był zbyt poważny.
— Zabijałeś, Laniku — rzekł Helmut. — Musisz poddać się osądowi, czy nie robiłeś tego ze złej woli. Jeśli piasek przyjmie cię łagodnie, skała pozwoli ci się poznać.
— Ale… — zacząłem mówić. Przerwałem, gdyż nie mogłem powiedzieć, że się boję. Dlaczego miałbym się bać, skoro nawet teraz nie jestem pewien, czy w pełni wierzę w to wszystko?
Nie. Wiedziałem, że się boję, ponieważ właśnie wierzyłem i nie byłem pewien, czy można mnie oczyścić z zarzutu złej woli. Rozkoszowałem się perspektywą wojny i chociaż nigdy nikogo nie zabiłem w bitwie, tam, w Mueller, zabiłem człowieka na statku singerskim, dwóch muellerskich żołnierzy, gdy wchodziłem do Ku Kuei, dwóch żołnierzy Allison, gdy stamtąd wychodziłem. Z pewnością zabiłem też innych, kiedy uciekałem z Nkumai. Te zabójstwa zostały na mnie wymuszone, w obronie własnej, ale czyż nie napawałem się później uczuciem triumfu i mocy? Czy była różnica między tym, a upodobaniem do zabijania? Ponadto aprobowałem ojcowską strategię wojenną, tęskniłem za chwilą, kiedy zostanę Muellerem i prześcignę jego dokonania. Czy ta tęsknota do dominacji wciąż tkwiła w mym sercu? Byłem człowiekiem naprawdę cywilizowanym. Nie mogłem uwierzyć, że jest jakaś szansa, że piasek, jak to powiedział Helmut, mnie zaakceptuje.
— Muszę ci powiedzieć — rzekł Helmut — że nie ma innego zejścia z tej skalistej wieży.
— A co z chwytami?
— Już znikły. Skoczysz albo zostaniesz tu na zawsze. I musisz skoczyć teraz, zanim wzejdzie Niezgoda, albo skok oznaczać będzie pewną śmierć.
— Niewiele pozostawiasz przypadkowi, prawda, chłopcze? — Byłem zły; zostałem schwytany w pułapkę.
— Duchowo jestem chłopcem, Laniku, ale byłem już stary, kiedy twój pradziad po raz pierwszy zrozumiał, że nie można siusiać do rodzinnej wody do picia. I wierzę, że jeśli skoczysz, jest duża szansa, że piasek cię przyjmie. Ale musisz mieć dosyć wiary w siebie, by skoczyć. Jeżeli uważasz, że jesteś mordercą, możesz równie dobrze tu zostać. Nie umrzesz, jeśli tu zostaniesz, wiesz o tym. Nie zginiesz z głodu. Po prostu na zawsze pozostaniesz tu sam.
Wstałem. Wiedziałem, że we wszystkich kierunkach do brzegu wieży jest tylko kilka metrów. Ale nie mogłem zrobić kroku.
— Laniku — szepnął Helmut, a jego głos stał się znowu młody i niewinny. — Laniku, wierzę, że piasek cię podtrzyma. — Chłodną, łagodną ręką dotknął mego uda, a ja stałem, drżąc na myśl o tym, co musiałem zrobić. — Chcę, żeby piasek cię utrzymał.
— Ja też — przyznałem.
— Więc skacz, póki wciąż jest ciemno.
Cofnął rękę. Podszedłem energicznie do krawędzi i nagle moja stopa nie znalazła oparcia, a ja nie byłem już w Schwartz, byłem w Nkumai i dałem w ciemności fałszywy krok, i teraz spadałem bez końca wśród milczących drzew, i wszystko inne było snem, wszystkie te miesiące były snem, a ja spadłem w Nkumai i miałem umrzeć, i nie chciałem krzyczeć, ale pozwoliłem, by wiatr, szumiąc, owiewał mnie i okręcał w powietrzu, żołądek podchodził mi do gardła, pęcherz nie poddawał się mojej woli, a na dole czyhała na mnie śmierć — to ziemia wystawiła na sztorc tysiące noży, które mnie potną i poharatają, gdy do nich dotrę, a potem wylądowałem w miękkich objęciach piasku, który rozstąpił się łagodnie, przesiał i zawirował, pryskając wokół ciepłem, zamknął mi się nad głową. Tam, w objęciach piasku, poczułem bijące serce ziemi, poczułem rytm strumieni wrzącej skały pode mną i gdzieś głęboko w moich uszach zabrzmiała dziwna pieśń. Ja zaś próbowałem wygodnie ułożyć się do snu, ale czułem dokuczliwe swędzenie powodowane przez kontynenty, tańczące w ciągu całych epok tam i z powrotem po mej skórze, i przez oceany zamarzające i opadające. I kiedy słyszałem melodię tego wielkiego tańca, docierała do mnie jednocześnie cicha muzyka przesuwających się piasków, spadających kamieni oraz osiadającej gleby. Słyszałem ból skały ciętej i wyrywanej w tysiącach miejsc na powierzchni mej skóry i zapłakałem nad tysiącem umierających kamieni i nad ginącą glebą, i nad śmiercią roślin, które ledwo żyły między kamieniem i niebem.
Po mej skórze przetaczały się armie żołnierzy, a każdy miał w sercu śmierć. Rzeźbili martwe drzewa i wykonywali narzędzia, które miały nieść więcej śmierci. Tylko że głosy ludzi były silniejsze niż głosy drzew i chociaż przerażający jest szept miliona łodyg pszenicy, kiedy umierają, to śmiertelne wycie umysłu człowieka jest najgłośniejszym krzykiem, jaki słyszy planeta. Czułem krew sączącą się przez mą skórę i już nie płakałem. Chciałem umrzeć, by uwolnić się od nieustannego łkania.
Wrzasnąłem.
Piasek przepływał przy mych uszach i między nogami, i kiedy przydusił mi twarz, oddzieliłem się od istoty, której uszy nasłuchiwały w moim imieniu, i poprosiłem — bez słów, gdyż nie ma ust mogących nadać dźwięk tej mowie — by piasek wyniósł mnie na powierzchnię.
Wzniosłem się przez ciepły piasek, a on rozwarł się nade mną. Rozpostarłem ręce i nogi na powierzchni, a piasek utrzymywał mój ciężar. Spadłem — tak mi się wydawało — ze szczytu skały do samego serca ziemi, a teraz żeglowałem po powierzchni, unoszony przez spokojną falę piasku.
Uśmiechnąłem się. Nade mną stał Helmut, też uśmiechnięty.
— Czy śpiewała dla ciebie?
Skinąłem głową.
— I doszła do wniosku, że jesteś czysty.
— Albo sama mnie oczyściła — rzekłem i zadrżałem, przypomniawszy sobie wrzaski umierających.
Spojrzałem na skalną wieżę, z której spadłem. Miała najwyżej dwa metry. Oczy rozszerzyły mi się.
— Wznieśliśmy to, żeby cię tutaj przetestować — rzekł Helmut z uśmiechem. — Jeślibyś nie skoczył, skruszylibyśmy ją i spadłbyś.
— Jacy mili ludzie — stwierdziłem, ale byłem tak pełen wrażeń, że nie zostało mi miejsca na gorycz.
Nie zdziwiłem się, kiedy Helmut ukląkł, dotknął mej piersi, a potem mnie objął. Płakał. Łzy padały na moją skórę; ich krople zaraz wyparowywały.
— Kocham cię — szepnął — i cieszę się, że zostałeś przyjęty.
— Ja też się cieszę — rzekłem.
Zasnęliśmy. Tak mocno jak wcześniej przylegał do mnie piasek, tak teraz skóra Helmuta przylegała do mojej, nie po to, by mnie podniecić czy zaspokoić, ale żeby przekazać swe uczucie. I kiedy tak spaliśmy, śniliśmy razem. Poznałem prawdziwy głos Helmuta i pokochałem go.
Mógłbym pozostać w Schwartz na zawsze. Chciałem tego. I oni tego chcieli. Uczyłem się szybko. Mimo że najbardziej widoczne symptomy mej radykalnej regeneracji zostały uleczone, ciało moje wciąż starało się być niezwykłe. W mózgu istnieje pewien obszar potrafiący spełniać funkcje, dzięki którym Schwartzowie mogą przemawiać do skał. Kiedy nauczyłem się używać tej części mózgu, moje ciało rozwinęło ją, pozwoliło, aby się rozrosła. Czaszka wysklepiła mi się nieznacznie nad uszami, robiąc jej miejsce. Orędownik Rodziny powiedział mi w końcu:
Читать дальше