Teraz patrzył w skupieniu na skałę, tak jak na piasek, wtedy gdy spotkałem go po raz pierwszy. Kiedy go obserwowałem, usłyszałem słaby, szeleszczący dźwięk. Rozejrzałem się i zobaczyłem, jak z małego zagłębienia w ścianie wypływa piasek, w miejscu, gdzie nie było przed chwilą żadnej nierówności. Piasek przestał spadać. Sięgnąłem i wygarnąłem jego resztkę, włożyłem tam swoje palce u nóg i podciągnąłem się. Sięgnąłem do góry, ale nad sobą nie mogłem znaleźć żadnego chwytu.
— Trzymaj się! — zawołał chłopiec i nagle piasek zaczął wysypywać się spod mych palców, tworząc chwyt. Było to tak, jakby setki małych pajączków nagle wytrysnęło ze skały. Wycofałem dłoń i wygarnąłem piasek. Helmut mlasnął językiem.
— Nie. Teraz musisz się wspinać. Nie odrzucaj daru.
Mówił serio. Tak więc wspinałem się, a nowe chwyty i stopnie pojawiały się tam, gdzie ich potrzebowałem, aż osiągnąłem wierzchołek.
Siedziałem z zapartym tchem. Nie dlatego, żeby wspinaczka była męcząca, ale dlatego, że to, co widziałem, mogło być tylko magią. Helmut stał hen, w dole, patrząc w moim kierunku. Nie byłem jeszcze gotów do zejścia.
— Wejdź tutaj! — zawołałem.
Nie wykorzystał moich chwytów. Podszedł natomiast do ściany w miejscu, gdzie była gładka i bez żadnych rys. Popełznął szybko w górę. Wychyliłem się nad krawędzią, patrząc, jak się wspina, i poczułem okropny zawrót głowy, tak jakby grawitacja zmieniła kierunek — on znajdował się na płaskim terenie, a ja byłem zawieszony w jakiś niewiarygodny sposób na skale.
— Co to za miejsce? — spytałem lub raczej wyszeptałem, kiedy osiągnął wierzchołek i usiadł przy mnie. — Jakimi jesteście ludźmi?
— Jesteśmy dzikusami — odpowiedział. — A to jest pustynia.
— Nie! — krzyknąłem. — Bez wykrętów! Wiesz, o co pytam! Robicie rzeczy, których istoty ludzkie po prostu nie potrafią robić!
— Nie zabijamy — rzekł.
— To niczego nie wyjaśnia.
— Nie zabijamy zwierząt — podjął. — Nie zabijamy roślin. Nie zabijamy skał. Nie zabijamy wody. Pozostawiamy wszystkie istoty przy życiu, więc one również zostawiają nas przy życiu. Jesteśmy dzikusami.
— Jak można zabić skałę.
— Krojąc ją — wyjaśnił. Wydawało się, że zadrżał.
— Skała jest dość twarda — stwierdziłem, czując znów swą wyższość. — Nie czuje bólu, tak przynajmniej słyszałem.
— Skała jest żywa — rzekł. — Od skóry do głębi serca. Tu, na powierzchni, utrzymuje nas na sobie. Trochę skóry się ściera i złuszcza, tak jak u nas, w postaci piasku, żwiru i głazów. Ale to są wciąż jej części. Kiedy ludzie tną, kroją skałę, nie spada tam, gdzie powinna. Oni biorą skały i robią z nich fałszywe góry, a wtedy ta skała jest martwa. Już nie jest częścią tej pierwszej. Jest dla niej stracona, aż do chwili, gdy po stuleciach zdoła ona tę martwą skruszyć na piasek. Mogłaby cię zabić kichając — mówił gniewnie Helmut — ale nie czyni tego. Ponieważ ma szacunek dla życia. Nawet cywilizowanego życia.
Helmut nie mówił tak, jak mówią dzieci.
— Ale ona będzie zabijała — ciągnął — kiedy nadejdzie wielka potrzeba i nastąpi właściwy czas. Kiedy cywilizowani ludzie z Sill doszli do wniosku, że muszą posiadać więcej tej pustyni, przybyli z armiami, by nas zabić. Mieszkało tam wiele kobiet, spokojnych śpiochów, ale mężczyźni z Sill zabili je. Tak więc zwołaliśmy radę i przemówiliśmy do skały, a ona zgodziła się z nami, że nadszedł czas wymierzenia sprawiedliwości.
Przerwał.
— I co? — przynaglałem go.
— I ona ich przełknęła.
Wyobraziłem sobie jeźdźców z Sill w głębi pustyni: nagle widzą, że piasek pod nimi wzbiera i przesiewa się, konie grzęzną, nie mogąc znaleźć oparcia dla kopyt… Piasek zamyka się nad ich głowami, a oni wrzeszczą, krztuszą się i połykają go; w końcu piasek połyka jeźdźców, a ich kości wypolerowane zostają do czysta.
— Sill nigdy więcej nie posyłał armii na pustynię — rzekł Helmut. — Wtedy właśnie odkryliśmy, że jesteśmy dzikusami. Ludzie cywilizowani nie przedkładaliby skał nad ludzi. Ale, z drugiej strony, dzikusy nie zabijają śpiących kobiet. Czyż nie?
— To wszystko prawda? — spytałem.
— Czy nie wspiąłeś się na tę skałę?
Leżałem na plecach i patrzyłem w błękitne niebo, gdzie nie było ani jednej chmurki.
— Jak to jest? Dlaczego właśnie wy umiecie komunikować się ze skałami…
Nie mogłem skończyć. To brzmiało głupio.
— Wstydzisz się — rzekł.
— Do diabła, masz rację — odpowiedziałem.
— Jesteś dzieckiem. Ale rozmawiać ze skałą jest najłatwiej. Jest prosta. Jest duża. Tak duża, że z łatwością możesz ją uchwycić. Nasze dzieci uczyły się tego przede wszystkim.
— Uczyły?
— Kiedy mieliśmy dzieci. Teraz, kiedy nikt z nas nie umiera, dlaczego mielibyśmy powiększać naszą liczbę? Nie mamy takiej potrzeby. I niektórzy z nas postanowili zostać na zawsze dziećmi, tak żeby starsi się cieszyli, i ponieważ wolimy się bawić, niż zajmować głębokimi myślami.
Gdyby ktoś opowiedział mi o tym, kiedy byłem bezpiecznie zanurzony w trzewiach zamku Muellera, roześmiałbym się mu w twarz. Śmiałbym się ironicznie. Nająłbym człowieka, snującego takie historie, jako błazna. Ale wspiąłem się na tę skałę. Piłem tamtą wodę. Uleczono moje ciało.
— Naucz mnie, Helmucie — odezwałem się. — Chcę przemawiać do skały.
— Węgiel jest subtelny — odrzekł. — Przywiera do wszystkiego i tworzy dziwne łańcuchy. Jest bardziej miękki niż skała, ale może tworzyć małe życia, podczas gdy skała żyje tylko w ogromnych kulach, które kręcą się wokół słońca. Mówić do węgla jest trudno. Wymaga to wielu głosów, żeby tak subtelny kamień usłyszał.
— Ale przemówiliście do mnie.
— Znaleźliśmy miejsce, które się zepsuło. Znajdowało się ono w twoich najdłuższych łańcuchach, a my nauczyliśmy je, jak układać się w inny sposób, tak żeby uleczyły tylko to, co zostało stracone, a nie to, co jest wciąż zdrowe. Z początku myśleliśmy, że jesteś taki jak my, że możesz rozmawiać z węglem, ponieważ twoje łańcuchy były inne. Nie mieliśmy w ciałach tej zdolności gojenia — musieliśmy goić każde zadrapanie, po jednym na raz. Podobało nam się to, co zrobiłeś, więc pozmienialiśmy się nawzajem i teraz wszyscy zdrowiejemy podobnie jak ty.
No i koniec z sekretem Muellerów, pomyślałem.
— Dlaczego nie zrobiliście tego wcześniej?
— Nie robimy wiele z łańcuchami węglowymi. One są subtelne, mogą stwarzać problemy. Dokonujemy tylko niewielkich przemian. Ale, żeby wynagrodzić cię za przemianę wygajającą, której nas nauczyłeś, daliśmy ci przemianę życiodajną.
Zbliżał się zmrok, a my wciąż siedzieliśmy na skalnym słupie. Przepaść była jedyną drogą do piasku u stóp skały.
— Co to jest przemiana życiodajna? — zapytałem.
— Ludzie cywilizowani zabijają, ponieważ muszą żyć. Aby dostać energię, muszą mordować rośliny lub zwierzęta. Kiedy zabijanie jest tak powszechne, nie mają zupełnie szacunku dla życia.
— A co robicie wy?
— Jesteśmy dzikusami. Pobieramy energię z tego samego źródła, co rośliny.
I wskazał tam, gdzie niebo było wciąż rozjaśnione słońcem, które skryło się za zachodnimi górami.
— Ze słońca — powiedziałem.
— Właśnie dlatego nie jesteś głodny.
Mówił dalej w ciemności i zrozumiałem, co osiągnęła Schwartz. Geolog, w raju geologów, a po niej jej dzieci, przejęły głęboki szacunek dla skał, pogłębiały wciąż ich rozumienie, aż udało im się obudzić nie samą ziemię, ale te części swoich umysłów, które mogą obejmować struktury i je zmieniać. Ich język był mistyczny, ale nie tajemniczy. Rozumieli nawet DNA w stopniu niedostępnym dla ekspertów Muelleru.
Читать дальше