— Muszę iść z wami. Nie mogę żyć sam, tu na pustyni.
Kilku z nich, ci, którzy wyglądali na najstarszych — ale któż to może wiedzieć — kiwnęli mądrze głowami. Wydawali się mówić: „Oczywiście! Ludzie są przecież różni”.
— Jestem obcy na pustyni. Nie mam pojęcia, jak, do diabła, tutaj przeżyć. Może zechcecie mnie doprowadzić do skraju pustyni. Może do Sill albo do Wong.
Kilku z nich zaśmiało się.
— O nie — powiedział mój rozmówca. — Wolelibyśmy nie. Ale możesz żyć z nami, zostać z nami, uczyć się od nas i być jednym z nas.
Ale żadnych wizyt na granicach. Doskonale, jak na razie. Doskonale, dopóki nie nauczę się, jak przetrwać w tym piekle, gdzie im żyło się tak wygodnie. Tymczasem byłem zachwycony, że będę mógł żyć z nimi i uczyć się od nich, tym bardziej, że drugim wyjściem była śmierć.
— Tak — zgodziłem się. — Zostanę jednym z was.
— Dobrze — rzekł mój rozmówca. — Zbadaliśmy cię. Masz dobry mózg.
Byłem rozbawiony i nieco urażony. Otrzymałem najlepsze wykształcenie, na jakie mogła się zdobyć najbardziej cywilizowana rodzina Zachodu, a te dzikusy zbadały mój mózg i stwierdziły, że jest dobry.
— Dzięki — wymamrotałem. — Co z jedzeniem?
Znów wzruszyli ramionami, zaskoczeni. Zapowiadała się długa noc. Byłem zbyt zmęczony, żeby się tym teraz zajmować. To wszystko zniknie, kiedy naprawdę obudzę się rankiem. Albo kiedy skończę już umierać. Tak więc położyłem się znów i zasnąłem.
Rankiem wciąż żyłem.
— Dzisiaj będę z tobą — oznajmił chłopiec, który mnie znalazł. — Kazano mi, bym dał ci wszystko, czego potrzebujesz.
— Śniadanie — powiedziałem.
— Co to takiego? — zdziwił się.
— Jedzenie. Jestem głodny.
Potrząsnął głową.
— Nie. Nie jesteś.
Miałem właśnie urwać mu głowę za impertynencję, kiedy uświadomiłem sobie, że mimo iż przez ostatnie dni nic nie jadłem, nie byłem wcale głodny. Tak więc zdecydowałem się nie ciągnąć dalej tego tematu. Na słońcu już było gorąco, choć ledwie świtało. Moja skóra, która była blada i na początku każdego lata łatwo się spiekała, zbrązowiała już i mogła wytrzymać bezpośrednie działanie słońca. Zaczynał się następny dzień, a moje ciało pozostało takie, jak powinno. Zerwałem się na nogi (czy kiedykolwiek przy wstawaniu czułem się tak dobrze?) i skoczyłem ze skały, na której spałem, na piasek w dole, krzycząc najgłośniej, jak potrafiłem. Nie mogłem się powstrzymać. Zatoczyłem duże koło, a potem, niezręcznie fiknąwszy kozła na piasku, wylądowałem rozciągnięty na plecach.
Chłopiec zaśmiał się.
— Imię! — zawołałem. — Jak ci na imię?
— Helmut — odpowiedział.
— A ja nazywam się Lanik! — odkrzyknąłem.
Uśmiechnął się szeroko, potem zaś zeskoczył i pobiegł ku mnie. Zatrzymał się jedynie o metr ode mnie, a ja błyskawicznie wyciągnąłem rękę, by go przewrócić. Nie jestem przyzwyczajony, żeby przewidywano moje ataki, ale Helmut podskoczył dokładnie na taką wysokość, bym nie mógł go trafić. Potem, zanim w ogóle zdążyłem zareagować, lekko skoczył na mnie, uderzając w moje biodra obydwiema stopami.
— Ależ z ciebie szybki konik polny — powiedziałem.
— Ależ z ciebie powolna skała — odrzekł, a ja rzuciłem się na niego. Tym razem pozwolił mi się dopaść i mocowaliśmy się przez jakiś kwadrans. Ja byłem silny i ciężki, dlatego nie mógł mnie unieruchomić, ale on był szybki i wyzwalał się z moich chwytów, chwytów, z których nie wyrwał się dotąd nikt.
— Remis? — zapytał.
Odparłem:
— Chciałbym cię mieć w mojej armii.
— Co to jest armia?
W moim dotychczasowym świecie pytanie takie było równoważne pytaniu: „Co to jest słońce?”
— Co się z wami dzieje? — zapytałem. — Nic nie wiecie o jedzeniu, o śniadaniu, o armiach…
— Nie jesteśmy cywilizowani — rzekł.
Potem uśmiechnął się szeroko i puścił się biegiem. Postępowałem podobnie jako dziecko, zmuszając guwernerów, trenerów i nauczycieli do pogoni za mną. Teraz ja byłem goniącym i gramoliłem się za nim na skaliste wzgórza oraz zjeżdżałem po piaskowych stokach wydm. Słońce paliło i ociekałem potem, kiedy w końcu dobiegłem do skały, którą on mijał zaledwie sekundę wcześniej. Poczułem, jak skoczył mi z góry na ramiona.
— Wio, koniu, wio! — krzyknął.
Sięgnąłem i ściągnąłem go. Był lżejszy, niż wskazywały na to jego wzrost i tusza.
— Konie? — zapytałem. — Wiecie o koniach?
Wzruszył ramionami.
— Wiem, że ludzie cywilizowani jeżdżą na koniach. Co to jest koń?
— Co to jest skała? — zapytałem rozjątrzony.
— Życie — wyjaśnił.
— Cóż to za odpowiedź? Jeśli w ogóle istnieje coś martwego, to właśnie skała.
Twarz jego pociemniała.
— Powiedziano mi, że jesteś dzieckiem, tak więc ja, który jestem dzieckiem z własnego wyboru, powinienem cię uczyć. Ale ty jesteś zbyt głupi, aby być dzieckiem.
Nie przywykłem, by nazywano mnie głupim. Ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy miałem dostatecznie wiele powodów, by uświadomić sobie, że nie zawsze będę traktowany jak najlepszy żołnierz Muelleru. Postanowiłem więc trzymać język na wodzy. Poza tym powiedział „z wyboru”.
— Więc mnie ucz — zażądałem.
Odpowiedział natychmiast, jak gdyby mógł mnie uczyć dopiero wtedy, gdy o to poprosiłem.
— Zaczniemy od skały — przesunął delikatnie palcami po powierzchni kamienia. — Skała żyje — powiedział.
— Taa… — mruknąłem.
— Stoimy na jej skórze — ciągnął. — Pod spodem kipi jej gorąca krew, jak u człowieka. Ale ona jest dobra i uczyni człowiekowi dobro, jeśli tylko człowiek do niej przemówi.
Znowu religia. Gdyby nie to — i fakt ten mnie dręczył, chociaż starałem się o nim nie myśleć — że mnie wyleczyli.
— Jak… hm, mówicie do skały? — spytałem.
— Trzymamy ją w umyśle. I jeśli wie, że nie jesteśmy zabójcami skał, pomaga nam.
— Pokaż mi to — powiedziałem.
— Co mam pokazać?
— Jak rozmawiasz ze skałą.
Potrząsnął głową.
— Nie mogę ci tego pokazać, Laniku. Musisz zrobić to sam.
Wyobraziłem sobie, jak jestem pogrążony w ożywionej konwersacji z otoczakiem, i skierowałem się w myśli do domu wariatów, gdzie, w gruncie rzeczy, tak niedawno przebywałem. Ciągle stało przede mną zadanie ogarnięcia rzeczywistości i zastanawiałem się, czy przypadkiem to nie ja źle słyszę, a on mówi z sensem.
— Nie potrafię.
— Wiem o tym — rzekł, kiwając przyjaźnie głową.
— Co się dzieje, kiedy przemawiasz do skały? — zapytałem.
— Ona słucha. Odpowiada.
— Co mówi?
— Ustami nie można tego przekazać.
Prowadziło to donikąd. Było to jak gra. Nic nie mogłem dostać dopóki o to nie poprosiłem, a jeśli źle sformułowałem prośbę, nie dostawałem tego. Tak jak z jedzeniem — tylko że kiedy o tym pomyślałem, zdałem sobie sprawę, że wciąż jeszcze nie jestem głodny.
— Posłuchaj, Helmucie, jakie rzeczy może robić skała?
Uśmiechnął się.
— Czego człowiek może chcieć od skały?
— Żelaza — podsunąłem.
Wyglądał na zagniewanego.
— Żelazo na tym świecie jest schowane głęboko pod powierzchnią, gdzie ludzie nigdy nie dotrą.
— Ścieżki na wysoką turnię — powiedziałem, mając nadzieję, że go ułagodzę, odwracając jego myśli od mej pierwszej sugestii.
Naga ściana skalna przed nami była niedostępna, przez chwilę zastanawiałem się, jak Helmut na nią wszedł.
Читать дальше